Rozdział 0.

4.3K 301 135
                                    

Usta drżały mi już od ciągłego uśmiechania się, a błysk aparatowego fleszu sprawił, że przez chwilę przed oczami miałem jaskrawe plamy. Mimo to, wciąż siedziałem wyprostowany na krześle, z sympatycznym wyrazem twarzy i gotowy odpowiedzieć na kolejne pytanie. Patrzyło na mnie dwustu czarodziejów, zdjęcia robiło mi niewiele mniej aparatów, kamery obserwowały mój każdy ruch. Czułem się speszony i zestresowany. Miałem już dosyć i coraz częściej patrzyłem na zegarek.

– Kiedy kończymy? – szepnąłem do Jamesa, prawie nie poruszając wargami.

– A co, szczeniak się nudzi? – wypowiedział takim samym sposobem jak ja. Nic dziwnego, praktykujemy to od urodzenia. No, odkąd nauczyliśmy się udzielać wywiadów.

– Nie jestem szczeniakiem – mruknąłem. – I wcale się nie nudzę. Z ciekawości pytam.

– Jasne.

Nudziłem się. Cholernie się nudziłem. Od 3 godzin uczestniczyłem w wywiadzie z moim ojcem. Hasło „Harry Potter kończy 40 lat" można było zobaczyć na okładkach każdej czarodziejskiej gazety i w dziennikach każdej czarodziejskiej telewizji, więc chyba nie muszę tłumaczyć, o co się rozchodziło. Dziennikarze wypytywali go o to, co zwykle. Ojciec odpowiadał na pytania tak, jak zwykle. Nie byłoby w tym nic emocjonującego, gdyby Harry Potter nie był jednym z najbardziej uwielbianych czarodziejów na świecie.

– Albusie, a ty co sądzisz o sukcesie swojego ojca?

– Ee... – zawahałem się, wyrwany z rozmyślań. Upiłem szybko łyk wody. - Myślę, że odpowiedź jest oczywista. Przecież wygrana bitwy o Hogwart jest bardzo ważnym punktem w naszej historii...

– Historii? Jestem aż tak stary? – zagadnął tata i puścił do mnie oko.

Sala zaśmiała się w głos. Ja uśmiechnąłem się lekko, choć nie było mi wesoło. Byłem już zmęczony mądrymi odpowiedziami, charyzmatycznymi żarcikami, a przede wszystkim ciągłego wspominania tego, co wydarzyło się podczas bitwy o Hogwart.

Minęło jeszcze pół godziny, zanim menadżer mojego ojca, Jessica, ogłosiła koniec spotkania. Gdy goście rozeszli się po kilkunastu minutach, wreszcie wstaliśmy zza długiego stołu i udaliśmy się do korytarza.

– Patrz, patrz, widzisz? – mówił James, idąc obok mnie.

– Co?

– No tam, przed nami.

Uniosłem głowę znad podłogi. Przed nami szedł tata i Jessica, która mówiła mu coś o przebiegu wywiadu. Po chwili zrozumiałem, o co chodzi bratu. Pani menadżer miała na sobie krótką, czarną spódnice i wysokie szpilki, co eksponowało jej długie nogi i zgrabny tyłek.

– Zajebista jest – powtarzał James, gapiąc się na nią z głupim uśmieszkiem.

Gdy weszliśmy do hallu, tam czekała już spora grupa ludzi i kartkami i długopisami w ręku. Na nasz widok rozległ się gwar.

– Panie Potter, proszę o autograf!

– Czy możesz podpisać mi się na czole?

– Harry, Harry, weź na ręce nasze dziecko!!!

Harry Potter śmiało ruszył do swoich fanów, a James wraz z nim. Z trudem powstrzymałem się przed przewróceniem oczami. Szczególnie, że ten niemowlak, którego tata miał wziąć na ręce, zaczął płakać.

– Idę do toalety – szepnąłem do Jessici.

– Mhm – burknęła, nie odwracając wzroku od swojego kalendarza, w którym zapisane miała kolejne sprawy do załatwienia. „Obiad w towarzystwie ministra magii, odwiedzenie szpitala im. Świętego Munga, rozmowa z Ronem i Hermioną na wizji..." Na samą myśl o tym miałem ochotę schować się gdzieś i udawać, że nie istnieję.

Minąłem drzwi toalety i skierowałem się do wyjścia z hotelu. Miałem szczęście, bo dziennikarze całkiem się już rozeszli i bez ich towarzystwa mogłem spokojnie ruszyć ulicą. Szybkim krokiem przeszedłem dwie przecznice dalej, z dala od centrum miasta. Nie martwiłem się zbytnio o czas, bo wiedziałem, że ojciec będzie chciał jeszcze porozmawiać ze swoimi fanami. Mimo wszystko zauważyłem, że lubił rozgłos na swój temat. James tym bardziej. Tak naprawdę to przez niego zaczęliśmy uczestniczyć w wywiadach z ojcem, ponieważ mój brat zawsze miał coś do powiedzenia. Mnie brali ze sobą, żeby był jakiś komplet. Mama miała szczęście, bo zostawała z Lilly w domu.

Zaczęło padać. Wszedłem pod dach jakiegoś sklepu i wyciągnąłem papierosa. Przetrzepałem kieszenie spodni, ale nie znalazłem zapalniczki.

– Kuźwa – syknąłem, przypominając sobie, że zostawiłem ją w marynarce, która teraz spokojnie spoczywała na siedzeniu w aucie. Rozglądnąłem się po placu. Kilka metrów ode mnie stała grupa mężczyzn, rozmawiali przy pubie, śmiejąc się przy tym głośno. Nie bardzo chciałem podchodzić. Bałem się, że zaczną zadawać kłopotliwe pytania. Nagle ze sklepu przy którym stałem wyszedł ktoś w kapturze na głowie. Zatrzymał się i zapalił papierosa. Był ubrany młodzieżowo, pomyślałem że ktoś w podobnym wieku może mnie zrozumieć, więc zaryzykowałem i zawołałem za nim – Sorry, nie masz może ognia?

– Ta, jasne – powiedział, odwracając się. Kiedy spod kaptura zobaczyłem blond włosy, które zawsze mnie cholernie dziwiły swoją charakterystycznością, od razu poznałem Malfoy'a.

– Scorpius – wybełkotałem, nieco zaskoczony spotkaniem ze szkolnym kolegą – Cześć, co słychać?

– W porządku – odparł, podając mi zapałki. Jego kącik ust drgnął, ale mi to nie wyglądało na uśmiech. - Nie wierzę. Syn wielkiego pana Pottera pali papierosy?

– Czasami. - Odpaliłem fajkę. - Granice między mugolami, a czarodziejskim światem i tak coraz bardziej się przecierają. Poza tym, sam nie jesteś święty. - Wskazałem na dymiące źródło rakotwórczych substancji w jego ręce.

  –  Nie zależy mi.

Zapadło milczenie. Chwilę potem odezwał się:

– Blado wyglądasz.

– Serio? - zdumiałem się i wyjaśniłem – przed chwilą byłem na konferencji.

– Aha – powiedział, a w jego głosie wyczułem nutę zaskoczenia. Chyba nie wiedział co powiedzieć. Potem odchrząknął i odrzucił dymiącego się jeszcze papierosa. – Muszę lecieć. Na razie.

– No, do zobaczenia we wrześniu.

Chłopak skręcił za rogiem kamienicy, odprowadziłem go wzrokiem. Przez niego poczułem się nieco dziwnie. Albo mi się zdawało, albo potraktował mnie jakoś oschle. Chyba niepotrzebnie palnąłem o tej konferencji. Wkurzyłem się na siebie. Starałem się być przeciętnym nastolatkiem, nie zważając na to, co przed laty zrobił mój ojciec. Tak naprawdę często irytowało mnie ciągłe gadanie o tym samym, jak to wielki Harry Potter pokonał Lorda Voldemorta. To było jak odtwarzanie tej samej płyty. Chwilami chciałem, aby ta płyta się zdarła. W tamtym momencie również.

Zgasiłem papierosa i zacząłem wracać do hotelu. Niechętnie włóczyłem nogami na myśl, że znów znajdę się w tych dusznych pomieszczeniach i że znów będę musiał nadwyrężać mięśnie twarzy. Zazdrościłem Scorpiusowi. Przecież on w ogóle się nie uśmiechał.

Półmrok || ScorbusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz