Trudne powroty

700 79 6
                                    

Co i rusz poprawiała rude włosy, kręcąc się z jednej części kuchni do drugiej. Co takiego widziała w tych oknach? No jakby wyczekiwała za nimi conajmniej Jezusa lub wendigo. Denerwowała się każdym momentem spędzonym w tym miejscu. Zmrok zbliżał się bardzo szybko, a oni mieli zamiar jeszcze dzisiaj zejść do kopalni. Liczyła po cichu, że Sam pozwoli jej zostać w schronisku, bo przecież dobroduszna przyjaciółka nie pozwoli, żeby coś jej się stało. Blondynka miała wielkie serce, a Ashley pewność, że tylko by przeszkadzała. Miała świadomość, iż jest niezłą panikarą, co im nie pomoże w niczym.

Christopher obserwował rudą, wszystkie drobne gesty i mimowolne ruchy. Obdarzono ją średnią urodą i wzrostem. Lecz jemu się podobała, miała w sobie cechy, które lubił i przy niej czuł się jak w niebie. Żałował pewnych czynów, absolutnie nie chciał zabić Ashley. Tamtej nocy kierował nim ogromny strach, a młody Washington doskonale potrafił manipulować jego psychiką. Rozdzielił ich. Może nieumyślnie, ale rozdzielił. Gdyby żył to Chris dałby mu w mordę. Chociaż... ostatnio uderzył go trochę za mocno.

— Po prostu nie strzelaj. — powtórzył na głos ,,złotą" radę zmarłego przyjaciela.

Ash odwróciła się w jego stronę skonsternowana.

— Mówisz do siebie?

Otworzył usta, ale nim wydusił jakieś słowo, przerwała im wściekła Sam, która ni stąd, ni z owąd pojawiła się w salonie. Rzuciła coś czarnego w jego stronę. Złapał ową rzecz zręcznie i rozłożył.

— Worek? A po co nam worek? — Tylko jeszcze bardziej podjudził wkurzoną Sam.

— Chris, czy nie mamy czasami do zabrania jakiegoś ciała? — fuknęła sarkastycznie.

— Ooo no tak. — Pokiwał palcem, a ona wykrzywiła twarz w grymasie, który miał przypominać zły uśmiech.

— Przynieśliśmy koktajle. — Po domu rozniósł się żartobliwy głos Mike'a.

Rudowłosa dziewczyna już chciała pytać po jakiego grzyba im tu koktajle, jednak dopiero patrząc na dwóch chłopaków zrozumiała, że Munroe miał na myśli prowizoryczną broń z butelki i szmatki.

— To chyba nie jest do końca bezpieczne. — Zaaponowała Jessica, podnosząc się z kanapy. — Serio chcecie tego użyć? — Matt wzruszył ramionami.

— To najszybszy sposób na pożar. A czas nie jest naszym kolegą. Lepiej z tym uważać. Może wybuchnąć w dłoniach. — Michael przestrzegł wszystkich. Butelki wręczył jedynie Chrisowi i Emily.

— To jaki mamy plan? — burknęła nadąsana Em.

— Sam, ty i ja schodzimy na tereny kopalni. Reszta... musi sprawdzić sanatorium. — Rozporządził szatyn.

— Widziałam tam światła — dodała Emily.

— No właśnie. I dlatego trzeba to sprawdzić. Ta cała sprawa... jakoś strasznie mi śmierdzi. Odnowienie sanatorium, ta jasne, a stok narciarski niepotrzebny? No błagam, to najgorsza ściema. W dodatku tak łatwo się tu włamaliśmy.

Przyjaciele pokiwali głowami na znak zgody z ich liderem.

— Mamy dwanaście godzin do świtu. Musimy się śpieszyć, słońce zajdzie za jakieś półtora godziny — poinformowała Sam. — Jesteście gotowi? Słuchajcie wiem, że to trudne powroty. Mi też jest bardzo ciężko znieść wspomnienia i przełamać bariery, ale... pomyślcie o Hannah i Beth. Ich duchy dodadzą wam sił.

Mimo, że eteryczna Sam zawsze wzbudzała mieszane uczucia z powodu takowych rad tym razem każdy zawierzył jej słowom. Potrzebowali otuchy i sporej dawki odwagi, Benson wiedziała jak poprawić nastrój. Nadal miała zły humor, ale schowała egoistczne okruchy uczuć w sobie i pomyślała o reszcie ekipy. Wszyscy się teraz wzajemnie potrzebują. A ona jest  częścią tej grupy.

— Właściwie to jak zejdziecie do kopalni? — zapytała Jessica.

— Od strony ośrodka jest wejście. Tamtędy przyszedłem po klucz do kolejki — odpowiedział Michael. Jess przytaknęła cicho.

— Nie ma czasu do stracenia. Jeśli się pośpieszymy to może wrócimy jeszcze do was. — Sam wyglądała na bardzo zestresowaną i złą.

Matt wyjął z dużej torby wszystko co przygotował z Mike'iem i Emily. Kilka strzelb, zapalniczki.

— Chyba wolę nie wiedzieć skąd macie broń. — Podsumowała Ash, jednak ciesząc się, że nie zostaną bez ochrony. Jeśli już miała iść to ubezpieczona.

— Chris — zaczął Munroe. - Jeśli zejdziecie do piwnicy to musicie bardzo uważać, może tam być kilka wendigo. W którymś dolnym pawilonie zostawiłem kartę-klucz. Znajdziesz ją?

— Postaram się — obiecał blondyn, wzruszając ramionami.

Nie tracili więcej czasu i zeszli do starej części hotelu.

~*~

Odgłos wody spływającej po młynie irytował jak nigdy wcześniej. Nawet jeśli zima miała się kończyć za niedługo, w kopalniach niewiele to zmieniało, nadal chłód przenikał na wskroś. Uspokajającą ciszę przerywał co jakiś czas dziki skrzek kanibalistycznego potwora, błąkającego się od roku po zakątkach North West Mines.

Oddychał miarowo, opierając się ścianę. Fizycznie czuł się silny na tyle, że mógłby zniszczyć nawet te skały, ale psychicznie był bardzo zmęczony. Rzeczywisty obraz przed oczami mieszał mu się z setkami wspomnień, które na siłę odtwarzał jego umysł. Przenikały go nieprzyjemne uczucia głodu, którego nie był w stanie opanować. Źle mu było się z tym nosić, lecz nie panował nad sobą, nad swoim ciałem i duszą. Na początku było trudniej. Zimno, strasznie i samotnie. Teraz lodowaty klimat najbardziej mu odpowiadał, a samotność przestała doskwierać. Można powiedzieć, że się przyzwyczaił.

Słyszał kroki. I to więcej niż jednej osoby, ale były zbyt daleko. Słyszał głosy, wydawały się znajome, jakby już kiedyś miał z nimi styczność. Szczególnie ten jeden. Delikatny sopran na pewno należał do kobiety. Zacisnął dłonie w pięści i starał się nie ruszyć z miejsca.
Jedna minuta, druga, trzecia...
Nie dał rady. Silnie pragnienie znów opanowało jego ruchy, musiał podążyć za głosem.

***************************

Zostaw gwiazdkę i komentarz!

Btw. Jeśli piszesz o UD to możesz zaprosić, szukam czegoś ciekawego.

 Until Dawn: O DeathWhere stories live. Discover now