Epilog

36 4 1
                                    

Od ostatniej wizyty Jareda minęły dwa tygodnie. Przez ten czas regularnie ćwiczyłam chodzenie z pomocą mojego taty. Nawet parę razy udało mi się postawić samodzielny krok! Lekarze są w szoku i podziwiają moje postępy. Lecz nadszedł też dzień, kiedy to mój świat mógł lęgnąć całkowicie pod gruzami, a moje marzenia utknąć w czarnej otchłani nicości. Jednak ten dzień nie nastał. Za to od rana przywitaiły mnie ciepłe promienie słońca i biała kartka, którą radośnie wymachiwał mój tata.

- Udało się!

- Co? Wprowadzili nowy smak kawy? Gorzka czekolada ze skórką pomarańczy, czy może cappuccino z sosem pomidorowym?- zapytałam przekornie.

- Nie- odparł, rozstwiajac papierek tuż przed mymi oczyma, abym mogła przeczytać wszystkie literki, które układały się w dwa wyrazy: WYPIS PACJENTA.- Jesteś wolna.

Niedowierzałam mu. Nie spodziewałam się, że opuszczę szpital tak szybko. Chciałam tego, ale nie wiedziałam czy napewno jestem na to gotowa. Nareszcie będę mogła zobaczyć niebieskie niebo i poczuć smak polnych kwiatów. Nareszcie wrócę do domu... Do naszego nowego domu.

- Tato, powiedz mi, jak to jest możliwe?

- Lekarze powiedzieli, że po zrobieniu ostatnich badań, zaobserwowali zanik komórek nowotworowych. To znaczy, że rak się cofnął. Zdarza się to rzadko, ale tobie się udało. Czy nie o to ci chodziło?- zapytał uszczęśliwiony.

- Ja sie bardzo cieszę, ale co teraz będzie?

- Będziemy żyć. Oboje- odparł, kładąc dłoń na moim ramieniu i uśmiechnęł się ciepło.

Dwa dni pózniej mogłam już oficjalnie opuścić szpital. Obiecałam Anastasi, że będę ją bardzo często odwiedzać. W końcu teraz naszym planem jest pomoc innym, a bez niej może się to nie udać. Będę musiała jeszcze przyjeżdzać co jakiś czas na rożne badania i dbać o swoje zdrowie, tak żeby choroba się nie nawróciła. To wszystko wyglądało jak sen, lecz snem nie było. Mogłam teraz poczuć podmuch wiatru, który uderzył we mnie, gdy przekroczyliśmy drzwi szpitalne. Tata pchał mój wózek w kierunku naszego samochodu. Miał on ciemnozielony kolor nadziei i zgrabny, dynamiczny kształt. W sam raz dla nas dwóch. Mogłam teraz poczuć jak szybko świat pędzi z każdą chwilą

***

Moje oczy szeroko się otworzyły, kiedy usłyszałam zgrzyt otwieranego zamka. Tato delikatnie popchnął mnie wgłąb mieszkania. Ostrożnie podciagnął mnie do góry, bym mogłam się rozejrzeć dookoła. Przed nami znajdowała się ogromna oszklona ściana, która od razu przykuła moją uwagę. Chciałam tam pospieszyć jak najprędzej. Skinęlam głowa i tata podprowadził mnie aż pod same szyby. W ciszy oglądałam całą panoramę Los Angeles i zaparło mi dech w piersiach, kiedy ujrzałam szczyty wieżowców znikające gdzieś w chmurach. Przy nich byłam taka malutka. Ale mały nie znaczy słabszy.

- Podobaci się?- zapytał, kiedy przyłożyłam dłoń do szyby.

- Tak- odpowiedziałam wzrokiem utkwionym w Miasto Aniołów. Miałam wrażenie jakby każde odbicie słońca w połyskujących planach wieżowców, było aniołem. Uśmiechały się teraz do mnie, ciesząc się, że dołączyłam w ich szeregi. Poczułam w sercu przyjemne ukłucie i uśmiechnęłam się szeroko.

- Jeszcze nic się nie skończyło, to dopiero się zaczyna- oznajmił tata, ściskając moją dłoń. Przypomniały mi się pewne słowa Jareda. Odwróciłam głowę, by spojrzeć na rodzica i wzięłam głęboki oddech.

- Bo w końcu to jest czas by żyć...

- Lub umierać...- dokończył, a ja zatopiłam się w jego ramionach. Poczułam się jak dawniej, kiedy wszystko było poukładane i nie musieliśmy się martwić żadnym problemem. Teraz też tak było. Lecz już wiem, że nawet największe zwątpienie nie zwycięży nad moim celem pomocy innym. Mój czas bycia aniołem nareszcie się zaczął i muszę tylko wzbić się jak najwyżej w niebo, niezwyciężona i niepokonana jak dotąd.

KONIEC

Do or dieWhere stories live. Discover now