One

227 21 5
                                    

Kap, kap, kap. Tak mija mi każda dzisiejsza sekunda. Nigdy nie lubiłam deszczu, ale teraz chciałabym go zobaczyć, poczuć na swojej skórze. Każda kropla jest jak każda moja łza. Dawno nie płakałam. Każdego dnia moje oczy są tak samo suche od braku słonych łez.

"Nie umiem płakać
Więc niebo płacze za mnie
Deszcz oblewa ziemię
Chce wymazać mój ból
By uczynić moje serce czystym
Wolnym od lęku i cierpienia."*

Uczucia są mą odległą rzeczywistością. Czasem czuje się jak zapomniany wrak człowieka. Jednak coś mnie trzyma przy życiu i nie chce puścić w nieznaną mi otchłań.

Kiedy dostanę skrzydeł będę prawdziwym aniołem. Zawsze chciałam umieć latać. Teraz moglabym przekroczyć tą jedną granicę i poczuć jak wiatr unosi mnie w powietrzu. Trzyma mnie tylko życie na ziemi.

Otworzyłam powoli oczy wsłuchując sie w krople deszczu stukającego gdzieś w rynnie. Z uwagą przyglądał mi się tato i kiedy uśmiechnęłam się on rownież to zrobił.

- Jak się spało, aniołku?

Poprawił swoje okulary na lekko zadartym nosie i musnął swoją dłonią wierzch mojej. Poczułam przyjemny prąd. Jednak potrafię być człowiekiem. Kiedy dotykają mnie lekarze i pielęgniarki nie czuję nic. Może moje uczucia otwierają się tylko dla osób, które są dla mnie ważne? To kolejny krok w stronę życia, ale cofnięcie sie do bycia aniołem.

- Tak samo jak zwykle- odpowiedziałam obojętnie wzruszając ramionami.

Mimo to w oczach mojego taty zobaczyłam wesołe ogniki i nadzieję. Patrzył tak na mnie każdego dnia, zawsze z niadzieją. Wydał już duzo pieniędzy na moje leczenie i mimo to nie odpuszcza. Trzyma mnie psychika która otwiera się na ramiona mojego taty. Leki mi nie pomagają. Pomaga mi obecność najbliższej mi osoby. Moje serce ogrzewa sie kiedy jest przy mnie. Gdy zostaje sama z powrotem zmienia sie w lód, który za każdym razem jest coraz bardziej trudniejszy do rozpuszczenia.

- Aniołku, idę po kawę i zaraz do ciebie wrócę- wstał powoli ze stołka i przyglądając mi się wzrokiem napełnionymi miłością opuścił salę.

Nie wiem, która to jest już dzisiaj kawa. Zapewne druga albo trzecia. Jedną pewnie wypił zaraz po śniadaniu. Jak bedzie tak dalej faszerował się tym okropieństwem to trafi do szpitala nie jako gość, ale jako pacjent.

Wzięłam do ręki telefon, ktory leżał na stoliku obok łóżka. Odblokowałam ekran i uśmiechnęłam sie gdy zobaczyłam dobrze znanaą mi tapetę. Olivia, Matt i ja. Kiedy mieszkałam jeszcze w Midland** byliśmy naprawdę zgraną paczką i przyjaciółmi, którzy pomagają sobie w potrzebie. Gdy dowiedziałam się o swojej chorobie pogorszyłam się w głębokiej depresji. Nie chciałam nikogo znać i każdego obwiniałam o to, co się stało. Usunęłam ich ze swojego życia klawiszem delete. Mimo to, nie chce wymazywać tego wspomnienia. Byli dla mnie bardzo ważnymi osobami, którzy nauczyli mnie prawdziwej przyjaźni i zaufania. Oni nigdy mnie nie skreślili. Próbowali mi pomóc, kiedy ja postawiłam wszystkich za wielką źelazną bramą. Gdy pojechałam do LA nasz kontakt troszkę się urwał, ale bardzo często do mnie dzwonią i nawet planują za niedługo odwiedzić. Okazało sie, że Matt chodzi z Olivią i są naprawdę szczęśliwi. Cieszę się ich szczęściem, bo to napełnia moje serce radością. Tak bardzo chciałabym teraz z nimi być...

***

Wyszedłem z sali zostawiajac Sophie samą. Jest moim małym motylem, który pewnego dnia wydostanie się z tego kokonu i pofrunie daleko w świat. Pozostała mi tylko nadzieja i wiara. Nie mam nikogo oprócz Sophie. Adoptowałem ją kiedy miała niespełna 3 miesiące. Jakaś kobieta podrzuciła mi ją do recepcji mojej firmy dołączając taką karteczkę:

Do or dieWhere stories live. Discover now