Oblężenie Hogwartu, część trzecia

3.7K 289 29
                                    

  Zamek zachwiał się pod ich stopami. Syriusz zaklął, gdy został ciśnięty na bok, a powietrze ze świstem uciekło z jego płuc, gdy upadł na ziemię. Przeturlał się na nogi, mocno ściskając różdżkę w dłoni.

Drzwi do Wielkiej Sali zatrzęsły się, a potem pękły. Drewno nad poprzeczką rozprysło się do środka, zasypując ich odłamkami. Animag pochylił się i osłonił przed nimi twarz.

Ryk armii Voldemorta uderzył w ich uszy jak fala dźwięku. Podniósł się z przysiadu w samą porę, by zobaczyć ręce grupy olbrzymów, które sięgały przez dziurę i zaczynały rozdzierać drzwi na kawałki. Ślina wyschła mu w ustach, gdy obserwował, jak mroczne kreatury wyrywają dziury w drewnie, coraz bardziej niszcząc drzwi z każdym pochwyconym kawałkiem.

Wskakując na stół Hufflepuffu, wziął na cel jedną z ogromnych dłoni. Zamrażające zaklęcie unieruchomiło nadgarstek, a następny urok roztrzaskał go. Syriusz uśmiechnął się szeroko, gdy rozwścieczony ryk olbrzyma poniósł się echem przez pomieszczenie.

Dookoła niego pozostali członkowie Zakonu wskoczyli na stoły i zaczęli ciskać w olbrzymy podpalającymi zaklęciami. Stwory cofnęły się, ale Syriusz wiedział, że to tylko kwestia czasu, zanim drzwi się rozpadną. Gdy tylko je zranili, pojawiło się więcej olbrzymów, by zająć miejsce swych kolegów.

Na wpół przemieniona postać Remusa była w pierwszej linii ich obrony. Wilkołak warczał nieustannie, nie odrywając wzroku od drzwi. Ostre pazury wysunęły się z jego palców, żłobiąc cienkie bruzdy w drewnie stołu, na którym się znajdował. Mieli coraz mniej czasu.

Syriusz odwrócił wzrok od swojego kochanka i spojrzał z powrotem na drzwi. Kątem oka zobaczył Percy'ego idącego chwiejnie naprzód. Animag zaniepokoił się – chłopak znajdował się za blisko drzwi. Gdy tylko odwrócił się w stronę chłopaka, dreszcz przebiegł po jego kręgosłupie. Percy uśmiechał się zawzięcie, wskazując różdżką na cienką belkę, która przytrzymywała to, co zostało z zamkniętych drzwi.

Syriusz otworzył usta, by krzyknąć, ale było za późno. Zaklęcie opuściło usta Percy'ego i uderzyło w drewnianą belkę, roztrzaskując ją na tysiąc kawałków.* Przepełniona szokiem cisza ogarnęła całą Salę, gdy każdy członek Zakonu odwrócił się, by spojrzeć na zdrajcę, który był pośród nich.

Percy uśmiechnął się na to złośliwie. Drzwi otworzyły się z hukiem.


~~~~~~


Draco odsunął grzywkę z oczu i zaskomlał, gdy Firenzo bez ostrzeżenia przeskoczył ciało śmierciożercy. Przylgnął do szerokich pleców centaura i zacisnął zęby. Kątem oka zauważył ciemną plamę zmierzającą w ich kierunku i odwrócił się, a zaklęcie spłynęło z jego warg, zanim zdołał zastanowić się nad tym dwa razy. Uderzyło wampira prosto w pierś, z łatwością powalając mroczne stworzenie.

- Niezły strzał, Draconie Malfoyu. – Głęboki głos Firenza wywołał pozbawiony humoru uśmiech na twarzy Dracona.
- Dziękuję, Firenzo. – Razem, centaur i czarodziej, osłabiali brzegi armii Voldemorta wraz z resztą klanu Firenza. Draco cieszył się z ich sukcesu, dopóki nie dostrzegł ciemnej masy rozciągającej się na niegdyś zielonych trawnikach Hogwartu.

Jego żołądek zacisnął się, gdy głośny ryk armii Czarnego Pana przetoczył się obok nich. Spojrzeli w stronę bram Hogwartu, a Draco poczuł, jak zasycha mu w ustach. Drzwi były zniszczone.

- Musi być coś, co możemy zrobić! – Draco uderzył się pięścią w udo. – Musimy rozdzielić armię...

Nagły wybuch płomieni sprawił, że blondyn pochylił się i zaklął. Firenzo zatrzymał się i wspiął na niewielkie wzgórze, korzystając z okazji, by przyjrzeć się rozpiętości armii Voldemorta.

- Co do cholery robi Ginny?! – Krzyk Dracona poniósł się przez nocne powietrze. – Zabiję ją!


~~~~~~


Wydostanie się z Hogwartu okazało się łatwe dla zdeterminowanych Ślizgonów. Blaise i Neville prowadzili, pędząc obok długiej wiaty, która prowadziła do Wielkiej Sali, a potem korytarzem, który po obu stronach miał mnóstwo zamkniętych drzwi. Drzwi prowadzące na zewnątrz zostały roztrzaskane, a wąski pasek zmierzchu przywoływał ich.

Przecisnąwszy się przez drzwi, Ślizgoni upewnili się, że dokładnie je za sobą zamknęli. Wyłonili się po drugiej stronie zamku, z dala od głównej części armii Voldemorta. Ginny zadrżała, gdy ich ryk wypełnił powietrze. Jej serce biło dziko, a oddech uwiązł jej w gardle.

Ten sam chłopak, który pomógł jej w korytarzu, położył rękę na jej plecach. Napotkała jego spojrzenie i uśmiechnęła się, widząc w jego oczach ten sam strach i determinację. Uśmiechali się do siebie przez chwilę, a potem odwrócili się z powrotem do Blaise'a i Neville'a, upewniając się, że podążają dokładnie za chłopakami.

Ominęli brzeg zamku, trzymając się blisko ścian. Nagle pojawiła się ubrana w poszarpane szaty czarownica, z brudnymi i pożółkłymi paznokciami, i rzuciła się na nich z wrzaskiem. Liczne zaklęcia uderzyły w nią jednocześnie, wyciszając jej atak i wysyłając ją w niebo. Wszyscy uśmiechnęli się do siebie niepewnie i ruszyli naprzód.

Widok armii Czarnego Pana wywołał u Ginny łzy przerażenia. Falująca masa mrocznych istot, a wszystkie jęczące o ich krew, wstrząsnęła nią do szpiku kości. Ich wściekłość i furia pulsowały jej pod skórą i mierzwiły włosy. Strach wzbierał wzdłuż jej kręgosłupa, zamieniając jej żyły w lód.

Nie mogę tego zrobić, pisnął cienki głos na dnie jej umysłu. Pokręciła głową i z drżeniem cofnęła się o krok. Wtedy smuga światła przyciągnęła jej wzrok. Odwróciła głowę i zmrużyła oczy, obserwując błonia. To był Draco, przylegający do pleców centaura i rzucający zaklęciami w armię upadłych istot tak szybko, jak tylko mógł. Kolejny widok sprawił, że zesztywniała – Hagrid przedzierał się w kierunku bramy, raniąc jednego potwora za drugim, a jego jedyną bronią były grabie z długą rękojeścią, które ociekały już krwią.

Przepełniła ją wściekłość, zarówno na jej własny strach, jak i na Voldemorta. Różdżka znalazła się w jej dłoni, a ona zrobiła krok naprzód. A potem jeszcze jeden i następny, aż w końcu wbiegała na niewielkie wzniesienie, by spojrzeć na armię Czarnego Pana. Lista zaklęć roiła się w jej pamięci. Zignorowała okrzyki jej współdomowników i wycelowała.

Pożoga wzięła ją z zaskoczenia. Jej wściekłość dała płomieniom siłę i wytrzymałość, pulsując przez różdżkę i opadając w stronę armii z prędkością strzały. Uderzyła w środek armii i ruszyła dalej, podpalając włosy i futra, wyciskając powietrze z płuc i spalając ciała, aż pokazały się przez nie kości.

Ginny wciągnęła głęboko powietrze i opuściła rękę, otwierając szeroko oczy, gdy cała armia Voldemorta odwróciła się i spojrzała w ich kierunku.


~~~~~~


Morrigan zatoczyła koło wysoko na niebie, a jej wyrażające żądzę krwi okrzyki nie były słyszane przez osoby walczące niżej. Obserwowała, jak młoda czarownica wycelowała i zasiała płomienie i zniszczenie w szeregach wroga. Obniżyła lot, wyostrzając szpony i przeczesując nimi pierwszego z mężczyzn, którzy ruszyli w kierunku dzieci stojących dzielnie na wzgórzu. Gdy pokryła się już krwią, jej krzyki stały się bardziej przenikliwe, a ona zanurkowała znów i znów, rosnąc z każdym podejściem, aż w końcu jej dziób był wystarczająco duży, by połamać kręgosłupy jej ofiar, a jej szpony mogły przebić zarówno ciała, jak i zbroje mężczyzn, którzy z nią walczyli.

Noc odchodziła, a krew zaczynała moczyć ziemię. Dzika magia pulsowała w powietrzu, wysyłając Morrigan w górę. Zatoczyła krąg w stronę ciemniejącego księżyca, rozkładając entuzjastycznie skrzydła, gdy zobaczyła zbliżająca się, srebrną łódź.

Z okrzykiem triumfu jeszcze raz rzuciła się w bitwę.


~~~~~~


Lucjusz zaklął, gdy eksplozja wrzuciła do jego kryjówki ciała i ziemię. Zwykle nieskazitelny Ślizgon leżał na brzuchu, osłonięty cienką linią krzaków i gałęzi. Jego włosy były związane na szyi. Ubrania miał brudne, pokryte błotem i innymi substancjami, o których wolał nie myśleć.

Wysocy porucznicy Voldemorta zebrali się w grupę na tyłach armii. Lucjusz trzymał się nisko i śledził mężczyzn, którzy rozmawiali ze sobą nerwowo. Pozbył się większości z nich, niewiele myśląc, jednak pozostała dwójka była zupełnie inną sprawą. Sprytni, przebiegli i wierni aż do ostatniego tchu, Bellatrix Lestrange i jej mąż Rudolfus stali obok siebie, pochylając ku sobie głowy. Żołądek Lucjusza zacisnął się, gdy mężczyzna zobaczył uśmiech wykrzywiające twarz kobiety – Bellatrix była jedną z niewielu osób na świecie, wobec których Lucjusz był ostrożny.

Butelki w jego kieszeni przesunęły się z brzękiem. Lucjusz zamarł i obserwował, jak Rudolfus obraca głowę i wpatruje się w stronę blondyna.

- Słyszałaś to?

Bellatrix pokręciła głową i odwróciła się w kierunku Zakazanego Lasu.

- Nie. Co to było?
- Nie jestem pewien. – Jej mąż pokręcił głową i zrobił kilka kroków ku kryjówce Lucjusza. – Jesteś pewna, że mamy chronione tyły? Wilkołaki zajęły las?

Bellatrix skinęła głową i założyła włosy za uszy.

- Sama się tym zajęłam. – Chytry uśmiech pojawił się na jej twarzy. – Były bardzo chętne, by wykonywać moje rozkazy, gdy już z nimi skończyłam.

Rudolfus zmarszczył brwi, ale zatrzymał się. Stał dwa kroki od Lucjusza – czubki butów mężczyzny były brudne od błota i zakrzepłej krwi. Blondyn przełknął ciężko i wbił palce w ziemię, modląc się do kogokolwiek, kto mógłby go usłyszeć, by mężczyzna odszedł. Jego modlitwy zostały wysłuchane.

Ryk Voldemorta na jego poruczników odciągnął od niego dowódców. Lucjusz odetchnął cicho i rozluźnił ręce. Sięgając do kieszeni, wyciągnął jedną z fiolek i wyciągnął korek. Używając zaklęcia lewitującego, uniósł niewielką buteleczkę nad armię i upuścił ją.

Trzy pozostałe fiolki również tam poleciały, jedna po drugiej. Otworzył szerzej oczy, upuszczając ostatnią fiolkę, gdy cień wynurzył się z nocy i zaczął atakować rząd śmierciożerców, którzy zwrócili się na wschód. Lucjusz dźwignął się na kolana i spojrzał przez krzaki, próbując zobaczyć, co spowodowało pożar. Jego oczy otworzyły się szerzej, gdy zobaczył sylwetki Ginny i reszty Ślizgonów stojące na wzgórzu.

Zaczął się podnosić, gdy różdżka nagle wbiła się w jego szyję.

- Proszę, proszę. Lucjusz Malfoy – wymruczała Bellatrix Lestrange. – Jak dziwnie jest spotkać cię tutaj.

Blondyn warknął i wbił łokieć w jej brzuch. Czarownica zacharczała i wypuściła różdżkę. Lucjusz przeturlał się i wstał, trzema zaklęciami wiążąc ją, kneblując i podnosząc jej różdżkę. Wcisnął jeden koniec nowej różdżki Bellatrix w ziemię i złamał ją nogą. Wytrzeszczyła oczy, szarpiąc się w więzach.

Podszedł bliżej do czarownicy i spojrzał na nią.

- Mam nadzieję, że znajdą cię wilkołaki, suko – rzucił, ciskając jej w twarz kawałkami połamanej różdżki. – Nigdy nie powinienem był poślubić twojej siostry. – Odwrócił się i wślizgnął głębiej w las, nie oglądając się za siebie. Musiał dotrzeć do dzieci, zanim zrobi to reszta armii Voldemorta.


~~~~~~


Harry wzdrygnął się, gdy przeszedł przez złoty łuk. Włosy stanęły mu dęba, a szpik w jego kościach zdawał się zamarznąć, gdy chłopak zawisł w jakiejś ogromnej ciemności na dłuższą chwile, a potem runął w noc. Wylądował na kolanach, krzywiąc się, i pokręcił głową, by oczyścić umysł.

Podniósł wzrok, gdy ostatni rozbłysk eksplozji przyciągnął jego uwagę. Wpatrywał się w rozbite drzwi Wielkiej Sali i poczuł, jak zaciska mu się żołądek. Spóźniłem się. Pokręcił głową i dźwignął się na nogi, zaczynając powolny bieg w kierunku walczących.

Dwa straszliwe skowyty rozdarły noc. Harry zamarł. Odwrócił głowę i z zamierającym sercem zobaczył dwie zbliżające się szybko smugi. Zatrzymał się gwałtownie i odwrócił twarzą do nich. Wiedział, że nie powinien uciekać piekielnym ogarom.

Wtedy przypomniał sobie o rzemyku, który miał w dłoni. Spojrzał w dół i zastanowił się szybko. Schylił się i podniósł jeden z małych ozdobnych kamieni, których Hagrid lubił używać na brzegach rabatek. Idealnie pasował do kieszeni na rzemyku.

Kręcąc bronią nad głową**, wycelował w zbliżające się ogary. Wypuścił kamień, który zalśnił, opuszczając procę, i wystrzelił idealnie w stronę celu. Złocisty ślad oznaczył trasę jego lotu i kamień uderzył w ogara z głośnym, głuchym odgłosem, odsyłając go daleko w ciemność.

Harry przez krótką chwilę gapił się na rzemień, a potem ponownie załadował i wycelował w drugiego ogara, który wciąż się do niego zbliżał. Kamień ponownie uderzył w ogara i przewrócił go. Harry wyrzucił pięść w powietrze i odwrócił się, chcąc ruszyć do zamku.

Warczenie zatrzymało go w pół kroku. Cwn Annwn krwawiły z otwartych dziur, które miały na piersiach, ale wciąż stały. Rozwarły paszcze, ukazując ostre kły i wywieszone języki. Harry potknął się i prawie upadł. Schylił się po kolejny kamień.

Ogary zawyły i rzuciły się naprzód. Szybko zdezorientował je nagły, dziki okrzyk i ciężkie uderzenia kopyt o ziemię. Harry podniósł ręce, by osłonić głowę, ale został podniesiony za kark i usadzony na łęku*** siodła.

Obrócił się i spojrzał na swą wybawicielkę. Złotowłosa bogini uśmiechnęła się do niego i pogoniła swe stado, choć ogary rozpoczęły pościg. Przesunęła chłopaka wokół siebie, sadzając go z tyłu.

- Trzymaj. – Wcisnęła mu w dłoń worek kamieni i uśmiechnęła się do niego (do Harry'ego, nie do worka :p – przyp. tłum.) przez ramię. – Użyj ich. Zajmij się ich nogami. To paskudne małe gnojki, co nie?

Harry parsknął śmiechem i skinął głową. Odwrócił się w miejscu i dopasował do rzemyka jeden ze srebrnych kamieni. Zakręcił bronią i wypuścił go. Jeden z ogarów zawył z bólu i zawrócił. Jego następny strzał chybił, uderzając w ziemię i wywołując falę drgań, co prawie zdenerwowało konie. Harry zacisnął wargi i spróbował ponownie.

Epona , bogini koni, wydała bitewny okrzyk i popędziła stado, gdy ogary rozpoczęły pościg. Pochyliła się nisko nad falującą szyją, dopasowując kształt swego ciała do konia i poganiając go. Nie oglądała się za siebie, prowadząc psy w długim pościgu wokół błoni i przyciągając uwagę armii Czarnego Pana. Jej wzrok był silnie skupiony na terenie, który miała przed sobą, i na zakrwawionej ziemi, która była coraz bardziej mokra od rzezi.


~~~~~~


Blaise chwycił rękę Neville'a i przyciągnął go do ziemi, gdy dwie czarownice przefrunęły nad ich głowami, ledwo ich mijając. Wstrząśnięty blondyn uśmiechnął się do niego, ale był na nogach, zanim Blaise zdołał go powstrzymać, wyciągając różdżkę i strzelając zaklęciami w zbliżającą się armię.

- Mają przewagę liczebną! – Głos Pansy był ledwie słyszalny ponad rykiem ich wrogów.
- Wiem! – Czarnowłosy chłopak wstał i rzucił się naprzód, próbując stać ramię w ramię z Neville'em. – Musimy ich zawrócić!
- A jak zamierzamy to zrobić? – Pansy pochyliła się, gdy zaklęcie przeleciało obok jej ramienia. – Jest ich zbyt wielu.
- Nie... – Blaise jęknął i pochylił się, gdy kolejny strumień ognia wezbrał po ich stronie i ruszył w stronę armii Voldemorta. Złapał Neville'a, gdy ten upadł.
- Zrobiłem to! – Piaskowowłosy chłopak przekręcił się w jego ramionach. – Widziałeś?

Blaise zacisnął zęby i uwiesił się na swoim chłopaku.

- Tak, a teraz zostań na dole.
- Ale musimy dalej walczyć. – Neville odwrócił się i spojrzał na niego; euforia odpłynęła, gdy zawładnęła nim ponura determinacja. – Musimy ich rozdzielić. To jedyny sposób.

Blaise zamknął oczy na krótką chwilę i zdusił panikę, która przemknęła przez jego organizm.

- Wiem – udało mu się wydusić. – Ale nie musisz stać na linii ognia.

Twarz Neville'a złagodniała, a on zetknął ich czoła z cichym odgłosem.

- Nie martw się – wyszeptał. – Wszystko będzie w porządku.

Blaise przełknął ciężko i mocno trzymał drugiego chłopaka. Wziął gwałtowny, głęboki oddech i skinął głową.

- Tylko, jeśli obiecasz mi, że przeżyjesz.

Oczy Neville'a rozbłysły.

- Przeżyję. – Wycisnął pocałunek na włosach Blaise'a i wysunął się z jego uścisku. Blaise wypuścił go, ale był na nogach chwilę później. – Pomożesz mi? – Neville wyciągnął jedną rękę w kierunku Blaise'a.

Czarnowłosy chłopak przyjął wyciągniętą dłoń i chwycił ją mocno. Razem stawili czoła nadciągającej Ciemności. Blaise wziął głęboki wdech i podniósł różdżkę, czując ucisk w piersi, gdy cała horda śmierciożerców zbliżała się do nich.

Odzywający się zza nich ryk zaskoczył Ślizgonów. Blaise obrócił głowę w samą porę, by zobaczyć, jak Fred i George przebiegają obok ich byłej siostry, ciskając klątwami w kierunku armii Voldemorta.

Przybyły pozostałe Domy.


~~~~~~


Kiedy drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się, czas zdawał się zatrzymać dla Syriusza. Widział wijącą się masę stworzeń, wlewającą się wejściem, i widział skaczącego Remusa. Reszta była rozmazana, dopóki nie znalazł się po stronie swego kochanka, walcząc ramię w ramię z rozwścieczonym wilkołakiem; miał tylko nadzieję, że ten pamięta, kto jest wrogiem.

Na jego rękach pojawiły się nacięcia, rozpłatując jego ciało od nadgarstka do łokcia. Krew kapała i czyniła podłogę śliską, ale nie miał odwagi, by zatrzymać się na chwilę i zaleczyć rany zaklęciem. Czarownice i wampiry rzuciły się na niego; troll zamachnął się swą maczugą i nie trafił w nich, ale wybił wielki kawałek ściany. Pozostali członkowie Zakonu walczyli dzielnie na tyłach Wielkiej Sali – Syriusz widział Moody'ego stojącego u boku Dumbledore'a razem z Tonks. Starszy czarodziej wyglądał mizernie i blado, a Albus i Tonks byli zakrwawieni od bitwy. Ciała leżały na podłodze, ale Syriusz nie umiał powiedzieć, czy byli to wrogowie czy dzieci, które nie zdołały uciec na czas. Miał nadzieję na tę pierwszą opcję.

Widział Percy'ego kryjącego się w kącie, kucając tuż przy miejscu, w którym podłoga spotyka się ze ścianą. Wściekłość zawrzała w Syriuszu i mężczyzna zaczął walczyć bardziej zaciekle, niczego nie pragnąc mocniej jak tego, by gołymi rękami rozerwać chłopaka na strzępy.

Srebrzysta smuga przyciągnęła jego uwagę i zobaczył Lucjusza pojawiającego się obok Snape'a. Wydawało mu się, że zobaczył, jak Mistrz Eliksirów rozluźnia się z ulgą. Dwóch Ślizgonów wymieniło spojrzenia i ciche słowa. Usta Severusa zwęziły się. Odwrócili się jednocześnie w kierunku napastników i unieśli różdżki. Syriusz widział, jak obaj usiłują dostać się do drzwi.

Wybuch płomieni niemal oślepił animaga. Syriusz pochylił głowę i podniósł rękę, by osłonic twarz. Intensywność krzyków nieznacznie się zmieniła – wciąż była w nich wściekłość, ale od strony armii Voldemorta słychać było teraz desperację i ból. Syriusz mógł wyczuć palące się ciała i krew – to był ciepły zapach, który przylgnął do jego gardła. Zakaszlał i odwrócił głowę, by splunąć. Napotkał spojrzeniem Remusa i zamarł. Wilkołak był w pełni przemieniony i stał, dysząc, u jego boku.

Wielka głowa odwróciła się i patrzyła na niego z naprzeciwka. Spojrzenie bursztynowych oczu sprawiło, że napięcie w ramionach Syriusza zniknęło. Uśmiechnął się do swego kochanka i przechylił głowę na bok. Bitwa powróciła do życia z rykiem, a Syriusz musiał odwrócić wzrok – ale nie wcześniej, niż zobaczył niemą odpowiedź w oczach Remusa.


~~~~~~


Voldemort wrzasnął, gdy pożary stawały się coraz intensywniejsze i liczniejsze. Ostrzelali brzeg jego wojsk, prawie rozcinając jego siły na pół.

- Bella! – Jego ryk pozostał bez odpowiedzi. – Rudolfusie, gdzie jest twoja żona? – Pchnął do tyłu mężczyznę i postawił nogę na drżącej piersi śmierciożercy.
- Nie wiem, mój panie.

Voldemort warknął i zadał silny cios. Jego pięta roztrzaskała mężczyźnie krtań. Pieniste pęcherzyki pojawiły się na wargach mężczyzny, gdy ten podrygiwał i szarpał się na ziemi. Czarny Pan odchylił głowę i rozkoszował się energią, która przepływała przez jego ciało.

Powróciwszy wzrokiem na walczących, zauważył smugę bieli i blondu przemieszczającą się po trawnikach. Mrużąc oczy, śledził coś, co wyglądało mu na stado koni, które zataczały ogromne kręgi na błoniach. Potem zauważył ogary.

- Potter – warknął. Zostawił umierającego Rudolfusa, by wydał ostatnie tchnienie, i odszedł od swych poruczników. Szaty oplatały jego ciało, prześlizgując się między jego nogami i sprawiając, że ciężko było mu iść. Zerwał okrycie z pleców i zostawił je w kawałkach na ziemi.

W cienkiej koszuli i spodniach odwrócił się tyłem do armii i ruszył w stronę krążącego stada koni. Różdżkę mocno trzymał w dłoni – tak mocno, że jego paznokcie wycinały krwawe półksiężyce w dłoniach. W drugiej ręce trzymał książkę, której okładka pokryta była krwią i wnętrznościami. Wysunęła się z jego uścisku, sprawiając, że przyciągnął ją do piersi. Rozmazał ciecz na tylniej okładce, czując, jak krzepnąca krew sączy się między jego palcami i zatrzymuje pod paznokciami.

Proste zaklęcie oślepiające zajęło się połową koni. Odnalezienie Pottera przylegającego do pleców kobiety sprawiło, że się uśmiechnął. Blondynka gorączkowo próbowała zatrzymać swego konia. Wypuścił kolejne zaklęcie, doprowadzając konie do szału. Ogier zrzucił oboje ze swego grzbietu i pobiegł dalej, chwiejąc się, a jego przednia prawa noga złamała się, wydając głośny, mokry dźwięk, gdy spadł ze wzgórza.

Potter upadł ciężko, uderzając najpierw ramieniem i nie wstając. Cwn Annwn pędziły w kierunku swej ofiary; ich ciała wydłużyły się równolegle do ziemi, a języki zwisały z ich pysków.

Czarny Pan niewyraźnie usłyszał chłopięcy krzyk i poczuł, jak zaklęcie ześlizguje się po jego ramieniu. Machnął ręka w stronę atakującego i zauważył centaura i jego jeźdźca wysłanych w powietrze. Odwrócił się w samą porę, by zobaczyć, jak Potter chwieje się na nogach, rozkładając przed nim puste ręce, nawet gdy ogary skoczyły.


~~~~~~


Ramię Harry'ego bolało w miejscu, którym uderzył w ziemię. Jego serce gwałtownie opadło, gdy zobaczył, jak Draco spada z pleców Firenza. Zauważył, jak ogary skaczą, i nie mógł wymyślić nic, by je powstrzymać.

Łapy uderzyły w jego klatkę piersiową, powalając go na ziemię. Ciepły oddech owiał jego gardło, a następnie zęby zagłębiły się w jego ciele. Krzyknął, a dźwięk odbił się echem w ciszy, która nagle zapadła na błoniach. Tuż po nim nastąpił okrzyk triumfu Voldemorta.

Błysk światła oślepił jego oczy. Nacisk na jego gardle zelżał, ale nie ustał zupełnie. Nowy głos wypełnił pustkę dźwiękiem, a trzask dzikiej magii osmalił powietrze.

- Cwn Annwn, słuchajcie teraz mnie! – Przybył Gwyn ap Nudd, Pan Zimy.


~~~~~~


Głowa Syriusza podskoczyła gwałtownie, gdy nagły wrzask wypełnił powietrze. Znał ten głos. Pokręcił głową i opuścił rękę, przesuwając wzrokiem z wroga, którego miał przed sobą, na miejsce, z którego dobiegał dźwięk.

Harry. Starał się wypowiedzieć słowo, ale z jego ust nie wydostał się żaden dźwięk. Zdusił ten niepokojący fakt i przepchnął się przez rozluźnione szeregi wroga, zmierzając w stronę drzwi i na błonia. Nikt nie próbował go zatrzymać.

Widok jego chrześniaka, który opadał na ziemię z ogarem przy gardle, powalił Syriusza na kolana. Wbił palce w ziemię i próbował krzyczeć o pomoc. Owłosiona bestia wystrzeliła obok niego, zmierzając prosto na Voldemorta. Remus. Syriusz wiedział, że straci ich obu.

Wtedy na błoniach rozbrzmiał głos, przewracając wszystkich na ziemię. Rozbłysło światło, powodując, że małe kropki zaroiły się w polu jego widzenia. Podniósł wzrok i poczuł, jak odtykają mu się uszy, a szczęka opada.


~~~~~~


Gwyn ap Nudd obserwował scenę z ledwo powstrzymywaną wściekłością. Podszedł do swych ogarów, które zadrżały w związku z jego obecnością, ale nie poruszyły się.

- Powiedziałem, że macie mnie słuchać – warknął. – Rozkazuję wam tu przyjść! – zagrzmiał, a ogary pisnęły, puszczając swą ofiarę, i przybiegły do niego. Zerknął na zakrwawionego szaleńca trzymającego jego księgę, ale przeniósł spojrzenie na krwawiącego na ziemi chłopaka. – Znam cię – wymamrotał, klękając obok bruneta.

Zielone oczy otworzyły się drżąco i natrafiły na jego spojrzenie. Sięgnął w dół i odsunął ciężki pukiel włosów z czoła dziecka.

- Znam cię – powtórzył, uśmiechając się lekko. – Ty jesteś głosem, który obudził mnie ze snów. – Objął wątłą twarz ogromną ręką. – Muszę ci za wiele podziękować.

Zielone oczy otworzyły się szerzej i chłopak próbował się odezwać. Gwyn ap Nudd uciszył go, przyciskając stwardniały palec do jego spierzchniętych warg. Poczuł przy boku swego rywala, który spoglądał na chłopaka przez jego ramię.

- On umiera – powiedział Gwythr.
- Wiem.
- Nie możesz zrobić dwóch rzeczy.
- Wiem. – Gwyn ap Nudd westchnął i pokręcił głową. Pochylił się nad chłopakiem. – Posłuchaj, dziecko – zaczął. – Ocaliłbym cię i starł tego potwora z powierzchni ziemi, gdybym mógł, ale nie mogę. Musisz więc wybrać. Żyć i pozwolić tej istocie Ciemności dalej działać albo – jego ciemne oczy zamigotały – umrzeć, a ja zabiorę jego duszę i rozproszę ją na cztery wiatry.

Zielone oczy zamrugały i dwie łzy zmoczyły włosy na jego skroniach. Blade wargi poruszyły się kilka razy, zanim spomiędzy nich wydobył się dźwięk.

- Umrzeć – rozległ się urywany szept.

Gwyn ap Nudd uśmiechnął się i pochylił, by pocałować czoło dziecka. Skowyt, tym razem z ludzkich gardeł, wypełnił powietrze.

- Jesteś odważnym chłopcem – powiedział. Odsunął rękę od dziecka i podniósł wzrok na wysokiego szaleńca, który ściskał księgę. Wstał. – Jestem Gwyn ap Nudd, władca Annwn i właściciel ogarów, które ukradłeś. – Wyprostował się całkowicie. – Jestem Królem Zimy, przywódcą dzikich polowań, i nie jestem rozbawiony. – Podniósł rękę i zebrał swą moc. Jego oczy błysnęły szarością. – Twoja dusza należy do mnie. – Jego moc rozciągnęła się i owinęła wokół Czarnego Pana. Mężczyzna walczył dziko, rażąc boga siłą, którą ukrywał.

Szczególnie silne pchnięcie sprawiło, że bóg mruknął i cofnął się o krok. Gwyn ap Nudd sapnął i przycisnął dłoń do boku, gdzie krew zaczęła sączyć się przez materiał koszuli. Był zmęczony, a dzika magia wezbrała w jego uścisku.

Rozbłysło zielone światło, zaskakując boga. Spojrzał na chłopaka, którego oczy miały barwę najgłębszego szmaragdu. Blondyn kucał przy boku chłopaka, pochylając głowę tak, że bóg nie widział jego twarzy. Usta ciemnowłosego chłopaka poruszały się, choć krew płynęła z rany na jego szyi. Czarny Pan kiwnął głową w stronę chłopaka i zawył, kierując strumienie mocy nie w kierunku boga, ale na młodzieńców.

Gwyn ap Nudd wyciągnął obie ręce, by to powstrzymać. Dzika magia narastała, uwalniając się spod jego kontroli. Otoczył ich wirujący wiatr, oślepiając wszystkich. Król Zimy osłonił oczy ręką i wygnał swe ogary do podziemnego królestwa. Magia eksplodowała, oślepiając jego oczy.


~~~~~~


Harry znalazł się w szarym półmroku. Usiadł, ale jego ręce nadal drżały i nie były w stanie utrzymać jego ciężaru. Opadł na plecy i czekał, z zadowoleniem wpatrując się w przesłaniającą niebo szarość, szczęśliwy z powodu tego, że ból ustał.

Stukot kroków na ziemi sprawił, że odwrócił głowę. Jego wzrok powędrował w górę krótkich nóg i puszystej białej sukienki. Niebieska wstążka przytrzymywała z tyłu ciemne włosy, a Erin uśmiechała się do niego, siadając obok.

- Erin. – Jego głos był zachrypnięty. Zamrugał. – Wydostałaś się.

Skinęła głową i sztywno złożyła dłonie na kolanie.

- Dziękuję ci, Harry. – Jej zadarty nos zmarszczył się, ale jej oczy pozostały smutne. – Nie sądziłam, że znów cię zobaczę – powiedziała.

Odwzajemnił jej uśmiech.

- Ja też nie – odparł. – Wyciągnął rękę i dotknął wierzchu jej dłoni wątłymi palcami. – Czy ja umarłem?

Pokręciła głową, a jej ciemne włosy ledwie musnęły ramiona.

- Nie, jeszcze nie. – Przykryła jego dłoń swoją. – Voldemort odszedł. Próbował skierować swoją ukrytą moc na ciebie, by cię zniszczyć, nawet gdy Pan Annwn rozdarł jego duszę na strzępy.
- Więc co się stało? – Harry przesunął się, by lepiej ją widzieć.

Stuknęła jego nos smukłym palcem.

- Wiesz dokładnie, co się stało. Pamiętasz zieloną drogę. – Westchnęła i pokiwała palcem w jego stronę. – Choć to nigdy nie powinno być możliwe, wiesz o tym.

Uśmiech Harry'ego był zabarwiony goryczą.

- To był Eliksir Wizji. Ścieżka do Voldemorta zawsze tam była... zawsze byliśmy połączeni, bez względu na wszystko. A ten ostatni eliksir... – Harry powoli wypuścił powietrze i wzruszył ramionami. – Cóż. Wziąłem jego magię i zebrałem ją, jak za zaporą. Stała się za silna dla Ścieżki i eksplodowała. – Wyraz jego twarzy zmienił się i chłopak oblizał usta. – Czy ja się wypaliłem wraz z tym wyczynem?

Erin roześmiała się, a czysty dźwięk rozbrzmiał w szarości półmroku. Świat zaczął poruszać się wokół niego. Rozpoznawał niebo, które straciło swe gwiazdy, i blady świt, który zaczynał rozświetlać horyzont na wschodzie.

- Nie wypaliłeś się. – Westchnęła i jej wesołość zbladła. – Ale teraz musisz wybrać. – Spojrzała na niego i delikatnie musnęła palcami jego gardło. – Nigdy nie pozbędziesz się blizn, które zostawiły po sobie ogary, ale będziesz mógł mówić. Eliksir Wizji podziurawił twój umysł dziką magią, wiążąc cię na stałe z Innym Światem. Twoje ciało jest słabe i nigdy nie odzyskasz siły, jaką kiedyś miałeś. – Jej oczy błysnęły w słabnącym mroku. – To jest to, co cię czeka, Harry, jeśli zdecydujesz się wrócić.

Harry kilkukrotnie otwierał i zamykał usta. Spojrzał obok niej na rozjaśniające się niebo. Niewielki uśmiech rozciągnął kąciki jego ust, a on spojrzał na nią jasnymi oczami.

- Draco może mówić za mnie. I Syriusz tam będzie. Remus potrzebuje kogoś, kto pomoże mu się pilnować i... i... Chciałbym mieć siostrę. Przynajmniej w pewnym sensie. I brata. – Przełknął ciężko. – Starszego brata. – Pokręcił głową i wzmocnił uścisk wokół dłoni Erin. – Muszę wrócić. Wiedziałem, że cena będzie wysoka. Było warto.
- Dobrze powiedziane – rozległ się głęboki głos Króla Zimy. Gwyn ap Nudd pojawił się nad ramieniem Erin i uklęknął obok Harry'ego. Jego szare oczy patrzyły ciepło. – Oczekuję twych odwiedzin, chłopcze. – Sięgnął w dół i dotknął włosów Erin wielką ręką. Jego spojrzenie stało się poważne. – Dziękuję ci za nią. – Wziął dziewczynkę na ręce i wstał. Oboje identycznie patrzyli się na Harry'ego. – Żegnaj, Harry. Może znów się spotkamy. – I zniknęli z pola widzenia.


* Co za... Nie będę przeklinać, nie będę przeklinać... Nie mogę! Co za pie*dolony sku*wysyn!!! Wielka szkoda, że nie ma tam Molly – na własne oczy zobaczyłaby, co zrobił jej ukochany, niewinny i wszystkowiedzący synek...
** Słysząc słowo „proca", widzę urządzenie, z którego strzela się kamieniami przez naciągnięcie gumki. To, jak używa jej Harry, kojarzy mi się raczej z przenośną katapultą.
*** Łęk – najwyższy, łukowaty punkt na przedzie i tyle siodła.  

Wiara [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz