Spotkania #1

10.8K 751 92
                                    

Jakiś czas później Harry wyrwał się z otępienia. Przez chwilę mrugał, przy czym miał wrażenie, że jego głowę zamiast mózgu wypełnia wata. Świat wydawał się taki odległy i zamglony, całkowicie nierealny. W tym momencie Harry nie był pewny, czy naprawdę chce wracać do rzeczywistości.

Wokół siebie nie zauważył żywej duszy, ale z oddali dochodziły do niego strzępy rozmów. Teraz w bibliotece musiało być o wiele więcej osób niż wtedy, gdy tu przyszedł. Zerknął na zegarek i po chwili uświadomił sobie, że od tego czasu minęła ponad godzina. Opuścił nogi z krzesła i powoli próbował je rozprostować, jednak te boleśnie sprzeciwiały się takiemu traktowaniu.

Przesunął okulary na czubek głowy i potarł rękoma twarz, usuwając wszelkie dowody na to, że mógłby, choćby przez chwilę, wcześniej płakać. Wziął głęboki oddech i wyprostował się, rozciągając plecy, aż usłyszał przyjemne „pykanie" nastawiających się kręgów. W końcu wstał chwiejnie, czując mrowienie rozchodzące się w obolałych nogach, i zatupał parę razy, starając się pozbyć nieprzyjemnego kłucia. Gdy troszkę ustąpiło, chwycił swój plecak i cicho poruszając się między regałami, skierował swoje kroki do drzwi. Nawet nie zauważył uważnie śledzących go spojrzeń ani szeptów, które rozległy się w rogu biblioteki, gdy wychodził.

*

Harry wślizgnął się do klasy na długo przed przybyciem pozostałych uczniów. Za biurkiem nauczycielskim siedziała sztywno wyprostowana kobieta. Nowa nauczycielka obrony przed czarną magią. Miała chłodny wyraz twarzy, w ogóle całą swą postawą sprawiała wrażenie osoby wymagającej i nietolerującej żadnych wybryków.

Spojrzała na Harry'ego, a gdy tylko dostrzegła rozciętą wargę na jego bladej twarzy, zmarszczyła czoło, a w jej oczach pojawił się cień podejrzliwości. Po chwili zauważyła także słynną bliznę. Ach, więc to jest Harry Potter. Zdziwiła się trochę, widząc go samego. W pokoju nauczycielskim wciąż krążyły plotki o nim i o dwójce jego przyjaciół. O sławnym Złotym Trio albo jakoś podobnie brzmiącej bzdurze.

Szybko opanowała chęć skrzywienia się na samo wspomnienie tych frazesów. Jeśli chłopak myśli, że na moich lekcjach będzie traktowany wyjątkowo, to bardzo głęboko się myli. Jasmine Montevay nie miała zamiaru tolerować napadów gniewu, arogancji i innych tego typu zachowań u swoich uczniów, nawet jeśli jednym z nich był uwielbiany Chłopiec, Który Przeżył. W sumie nie słyszałam o nim nic szczególnie okropnego. Oczywiście pomijając to, co mówił kuzyn Severus. Rody Montevayów i Snape'ów były spokrewnione ze sobą od wieków. Co kilka pokoleń pomiędzy rodzinami aranżowano małżeństwo, by zachować to połączenie.

Profesor Montevay przez chwilę obserwowała drobną postać Harry'ego - poczekamy, zobaczymy - po czym wyrzuciła go z myśli i powróciła do papierkowej roboty. Czwarty rok, z którym miała lekcje przed lunchem, zapowiadał się bardzo obiecująco. Pomijając zupełny brak zdyscyplinowania.

Harry zauważył zimne spojrzenie, którym obdarzyła go nowa nauczycielka. Jak jej tam było? Montevay? Czy nie tak nazywała się jakaś stara czarodziejska rodzina, o której Hermiona kiedyś wspominała? Spojrzał na nią kątem oka. Była szczupła, miała pociągłą twarz z przydługim nosem. Nie można powiedzieć, że była brzydka, ale z całą pewnością nie była też piękna. Według niego miała koło czterdziestki, no, może troszkę mniej. Harry zaczął nieznacznie wiercić się na twardym krześle, chcąc zmienić niewygodną pozycję. Starał się zachowywać tak cicho, jak tylko było to możliwe, żeby nie przeszkadzać kobiecie. W pewnym momencie, po odgłosach dobiegających od strony drzwi, zorientował się, że pozostali uczniowie zaczęli się schodzić na lekcję.

Zaczął uważnie przyglądać się pomieszczeniu. Zmiany wprowadzone przez profesor Montevay zupełnie przeobraziły klimat sali. Zniknął cały bałagan tworzony przez niepotrzebne sprzęty, okna były teraz pootwierane na oścież, wpuszczając do sali niezbędne światło. Wcześniej ponure, surowe wnętrze zamieniło się w jasną, pełną przestrzeni salę. Może w tym roku dyrektorowi udało się w końcu znaleźć kogoś przyzwoitego na to stanowisko. Nieobecnym wzrokiem błądził po sali, usilnie próbując nie skupiać się na tym, że wszędzie wokół siadają uczniowie. Wszędzie, tylko nie obok Harry'ego.

- Do diabła - irytujący głos Malfoya przeciął powietrze. - Pansy, mówiłem ci, żebyś zajęła mi miejsce! - Harry musiał zdusić parsknięcie, słysząc ten prawie jęczący ton. Pomimo że hałas w klasie był niewielki, nie udało mu się dosłyszeć odpowiedzi dziewczyny. Prawie się spóźnił, zauważył, marszcząc czoło, dziwne. Rzadko spóźnia się na lekcje, a już na pewno nie na obronę przed czarną magią.

Podskoczył, gdy na krzesło obok coś ciężko opadło i ze zdziwieniem stwierdził, że to coś to Draco Malfoy, szczerzący się do niego w dziwnym uśmiechu.

- Witaj, Potter. - Harry szybko odwrócił wzrok od wkurzającej postaci.

- Malfoy - odburknął tylko, nie mając zamiaru nic więcej dodawać. Jeszcze tylko tego brakowało mu do pełni szczęścia. Malfoya u boku na OPCM-ie. Najwyraźniej ktoś u góry życzył mu szybkiej śmierci. Mimo tej dziwnej konwersacji w pociągu nadal ani trochę nie ufał blondynowi i nie miał zamiaru tego zmieniać, dopóki nie pozna jego intencji. Byłoby to zbyt niebezpieczne.

- Wpadłeś na zamknięte drzwi, Potter? - irytujący głos Malfoya zabrzęczał mu przy uchu, nie dając spokoju.

- Co ci do tego, Malfoy? - odciął się Harry, jednak nawet nie spojrzał w jego stronę. Draco szybko zauważył, że chłopak unika jego wzroku, a zwykła bojowa postawa Pottera przepadła gdzieś bez śladu. Postanowił troszkę podrążyć temat.

- Nic. Zastanawiałem się tylko, jak pętak taki jak ty, otoczony bezgraniczną opieką, umiłowany przez tłumy, ktoś, na kogo wszyscy chuchają i dmuchają, mógł sobie tak malowniczo rozwalić wargę? - zadrwił szeptem. - I gdzie się podział twój fanklub, Potter? - Draco zauważył, że twarz Harry'ego tężeje, a jego dłonie zaciskają się w pięści. Ach, tu cię boli, pomyślał z satysfakcją.

- Zamknij się, Malfoy - wysyczał Harry przez zaciśnięte zęby. Draco już otwierał usta, by kontynuować ten nader ciekawy temat, gdy przeszkodziła mu nowa nauczycielka.

- Panie Malfoy, proszę o ciszę. Nie toleruję szeptania na moich zajęciach. Jeśli ma pan coś do powiedzenia, proszę to zrobić na głos, z chęcią wysłuchamy - powiedziała spokojnym, prawie znudzonym głosem, spoglądając na niego znad listy obecności. Draco natychmiast zamknął usta.

Dotychczas neutralny ród Montevayów opowiedział się teraz jednoznacznie po jednej ze stron magicznego świata, posyłając swoją potomkinię na stanowisko profesorskie w Hogwarcie. Co prawda, wśród członków tego rodu bardzo często byli dyrektorzy lub nauczyciele w wielu magicznych szkołach, było wśród nich także kilku znanych aurorów i łamaczy klątw, ale do tej pory rodzina nigdy nie angażowała się w politykę czarodziejskiego środowiska, przez długi czas pozostając jedynie bezstronnym świadkiem. Od czasu do czasu brali udział w jakiejś gali czy polowaniu na dzikie magiczne bestie i na tym koniec. Bez wątpienia to był jeden z najstarszych i najdziwniejszych rodów czystej krwi, jakie można było jeszcze spotkać.

- Jak już pewnie wiecie, nazywam się Jasmine Montevay i to ja w tym roku będę was nauczać obrony przed czarną magią. Przyjrzałam się temu, co przerabialiście w poprzednich latach i jestem po prostu przerażona brakami w waszej edukacji. Zwłaszcza że jesteście już na poziomie OWTM-ów. Teraz wyjmijcie pióra i zacznijcie notować. Mamy dużo do nadrobienia. - Ledwo skończyła mówić, w klasie zapanował szum spowodowany otwieraniem toreb i wyciąganiem pergaminów. Profesor Montevay wstała zza swojego biurka i uśmiechnęła się do siebie. Uwielbiała zdyscyplinowanych uczniów.

*

Jeszcze nie przeminął dzwonek obwieszczający koniec zajęć, a Harry już zaczął rozmasowywać sobie dłoń. W życiu nie pisał tak szybko. Ręka bolała go niemiłosiernie, zwłaszcza gdy spróbował rozprostować pokurczone i poplamione atramentem palce. Jedynym pocieszeniem było to, że - jak zauważył - Malfoy nie pisał szybciej od niego i do tego nie mniej chaotycznie. Ha, najwyraźniej nie we wszystkim jesteśmy tacy perfekcyjni, panie Malfoy. Zakaszlał, próbując ukryć zdławiony śmiech.

Wepchnął do torby przybory do pisania i delikatnie wziął do rąk zapisany pergamin. Atrament już prawie wysechł, ale nie chciał z niedbalstwa zniszczyć swoich notatek. Jeszcze chwilka i będzie mógł go zwinąć. Harry zauważył Rona i Deana, którzy zmierzali w jego stronę, obserwował ich przez chwilę, ale Gryfoni minęli go bez słowa. Najwyraźniej tym razem tylko przechodzili. Harry z uczuciem ulgi wypuścił po cichu wstrzymywany oddech i spojrzał znów na swój pergamin, by sprawdzić, czy może go już zwinąć. Odwracając wzrok, nie zauważył inkaustu, który, lewitując, przemknął obok jego głowy, o mało go nie uderzając. Po chwili zamiast notatek na pergaminie widniały już tylko plamy rozlanego atramentu.

- Do jasnej cholery! - wyrwało się Harry'emu, nim zdążył pomyśleć, i zaraz odruchowo zakrył ręką usta, spoglądając na profesor Montevay. No to masz przerąbane, pocieszył go jakiś głosik w jego głowie. Odsunął rękę od ust i uśmiechnął się przepraszająco. - Eee, w mordę hipogryfa? - spróbował jeszcze raz, ale profesorka obdarzyła go tylko ciężkim do zniesienia spojrzeniem.

- Niech cię szlag, Potter! Poplamiłeś mi szaty. - Harry zacisnął zęby, słysząc jęk Malfoya. W tym samym momencie od strony drzwi dobiegł go śmiech. Ron i Dean stali w progu ze złośliwą satysfakcją wymalowaną na twarzach. Harry posłał im spojrzenie pełne złości, ale na jego widok chłopcy roześmiali się jeszcze bardziej i zniknęli za drzwiami. Myśli Harry'ego na powrót skupiły się wokół ewidentnie rozgniewanej nauczycielki OPCM-u. W najgorszym wypadku dostanę szlaban, a w tym już mam pewną wprawę, więc nie będzie tak źle, pocieszył się w myślach.

- Panie Potter, byłby pan miły wyjaśnić mi to wszystko? - Podchodząc do niego, nauczycielka gestem wskazała na zalane atramentem biurko i zniszczony pergamin. Harry, podążając wzrokiem za jej dłonią, spojrzał na to, co zostało z jego notatek, z żalem myśląc, że były to chyba jedne z najlepszych, jakie kiedykolwiek udało mu się zrobić.

- No więc wyślizgnął mi się kałamarz - rzekł cicho. Draco spojrzał na niego z jakimś dziwnym, niejasnym wyrazem twarzy, po czym wstał i mrucząc coś pod nosem, dołączył do Pansy i Blaise'a, którzy czekali na niego przy drzwiach. Profesor Montevay odprowadziła blondyna wzrokiem, lecz nic nie powiedziała. Po chwili znów spojrzała na Harry'ego.

- A możesz mi wyjaśnić, jakim cudem kałamarz wyślizgnął ci się z torby na biurko, lecąc koło twojego ucha? Tym razem oczekuję prawdy, Potter. - Mówiąc ostatnie słowa, nauczycielka uniosła lekko jedną brew.

- Dobrze. Prawdopodobnie to miał być taki koleżeński żarcik. Gryfoni lubią wzajemnie sobie robić takie psikusy. Żeby trochę rozweselić atmosferę na początku roku szkolnego - skłamał Harry i obdarzył nauczycielkę swoim najszczerszym uśmiechem, ale miał przeczucie, że tak czy siak mu nie uwierzyła.

- Potter, w takim razie będę niezmiernie wdzięczna, gdy poinformuje pan swoich współdomowników, że nie toleruję takich wygłupów na moich lekcjach. Co ważniejsze, stanowczo wymagam dyscypliny, tak więc jeśli coś podobnego się powtórzy, zarówno pomysłodawca, jak i ofiara takiego żartu otrzymają szlaban, zrozumiano? - Harry nie odpowiedział, tylko skinął głową.

- Dobrze, w takim razie proszę już iść, bo spóźnisz się na następne zajęcia. - Chłopak pozbierał szybko swoje rzeczy i pobiegł na wróżbiarstwo. W duchu stwierdził, że musiał mieć niemałe szczęście. Wydawało mu się od początku, że profesor Montevay należała do grona nielicznych osób, które raczej omija się z daleka, żeby ich tylko, Merlinie broń, nie wkurzyć. Jak Snape'a. W końcu dotarł do drabiny prowadzącej na szczyt wieży. Zdusił w sobie narastającą złość na wspomnienie zniszczonych notatek i zaczął się wspinać. Będzie musiał błagać, by ktoś mu pożyczył swoje. Może któryś z Krukonów się zgodzi...

*

Dwie ostatnie lekcje ciągnęły się niemiłosiernie. Co mnie opętało, że znowu wybrałem starożytne runy? Za jaką karę? Nie wystarczyło ci, że w miarę dobrze je zaliczyłeś, ty głupi ośle? Harry siedział na końcu sali i był wykończony. Czuł silny ból mający swe źródło gdzieś pomiędzy oczami i jedyne, o czym w tej chwili marzył, to to, by znaleźć jakieś odludne miejsce, w którym będzie mógł pobyć sam, bez ciągłego martwienia się o swój tyłek.

Wróżbiarstwo przebiegało w paskudnej atmosferze. Trelawney usadziła ich na sali według własnego uznania. W ten oto sposób Harry spędził całe zajęcia pomiędzy Ronem a Lavender, co w najmniejszym nawet stopniu nie było miłym doświadczeniem. Próbował nawiązać rozmowę z Ronem, ale niedawny przyjaciel zupełnie go ignorował, rozmawiając tylko z Lavender lub Deanem, który siedział po drugiej stronie rudzielca. Na koniec lekcji usłyszał jedyne słowa, jakie padły z ust Rona pod jego adresem i przypominając je sobie teraz, odczuwał niemiłe kłucie gdzieś w środku.

- Czy nic do ciebie nie dociera, Harry Potterze? Nie jesteśmy już przyjaciółmi. Przestań odgrywać rolę z serii oj, jaki jestem nieszczęśliwy. Nikt w to nie uwierzy i nikogo to nie obchodzi. Jak sobie posłałeś, tak się teraz wyśpisz - wysyczał mu do ucha Ron, gdy wszyscy wokół zbierali się do wyjścia. Słysząc to, Harry spojrzał na rudowłosego chłopaka, którego twarz była wykrzywiona z gniewu, a w oczach odbijały się jedynie obrzydzenie i nienawiść. Zupełnie ogłupiały tym widokiem Harry nie był w stanie wydobyć z siebie słowa, tylko skinął głową. Ostatkiem woli utrzymywał spokojny wyraz twarzy, nie chcąc zdradzić, jak bardzo zraniły go te słowa. Nic nie mówiąc, wstał, minął Rona i wyszedł z sali. Pragnął jak najszybciej zająć jakieś miejsce w sali starożytnych runów, więc popędził tam, obiecując sobie, że na uczucia żalu i smutku przyjdzie czaspóźniej. Teraz musi zająć się innymi, ważniejszymi sprawami.

Owo później odnalazło go w kącie biblioteki, schowanego między regałami. Tam właśnie pozwolił wyjść na jaw zranionym uczuciom. Nie płakał, ostatnio miał już naprawdę dosyć płaczu. Płaczą tylko dzieci i tchórze - a ja nie mogę być tchórzem, muszę być silny. Próbował zmusić się do spokoju, biorąc kilka głębokich, wstrząsanych bezgłośnym szlochem wdechów. Stłumił emocje i niemiłe uczucia, upychając je głęboko w sercu i zamykając na cztery spusty. Nie będzie czuł się zraniony, jeśli ich nie uwolni, przecież to proste. Pewnie, bardzo proste.

Wyciągnął się na krześle i przymykając oczy, odchylił głowę do tyłu. Rękom pozwolił luźno zwisać po bokach. Trwał w takiej pozycji przez parę minut, próbując w ten sposób rozluźnić napięte mięśnie. Niestety, nie zadziałało. Westchnął głośno, usiadł prosto i chwycił swój plecak. Wyciągnął podręczniki do obrony i do runów i zauważył, że oba są pokryte podejrzanie dużą ilością kleksów. O Merlinie. Zaczął kopać głębiej i zorientował się, że przez cały czas jego kałamarz był niedomknięty, a większość atramentu rozlała się we wnętrzu torby. Harry warknął pod nosem, wściekły na siebie i swoją nieuwagę. Chwycił różdżkę i szepcząc zaklęcie oczyszczające, szybko uprzątnął większość bałaganu. W końcu wziął podręcznik do runów i swoje notatki z lekcji. Miał zamiar dobrze się przygotować na następne zajęcia.

Dwie godziny później Harry poczuł, że jest już całkowicie wyczerpany nauką. Dodatkowo był strasznie głodny. Powoli wstał i ziewnął, przeciągając się. Za oknem zrobiło się zupełnie ciemno i ze zdziwieniem stwierdził, że jest już szósta. Straszne, jeszcze tylko dwie godziny i szlaban ze Snape'em. Ohyda. Czując zmęczenie i głód, zaczął powoli opuszczać swój cichy kąt, przemykając ostrożnie pomiędzy regałami z książkami. Nie chciał, by ktoś się dowiedział o jego małej kryjówce, podobało mu się tam i nie miał zamiaru nikomu jej zdradzać. Mój stoliczek, mój! zapiszczał jakiś mały, zachłanny głosik w jego głowie, na co Harry tylko roześmiał się po cichu. Merlinie, muszę coś zjeść. Zaczynam świrować.

Podczas kolacji wydarzyło się coś dziwnego. Harry znalazł wolne miejsce na samym końcu, z daleka omijając zatłoczoną centralną część stołu. Wślizgnął się obok jakichś drugoklasistów, którzy bez słowa przyglądali mu się przez chwilę, po czym wrócili do przerwanej rozmowy. Harry tak się skupił na kolacji, że nawet nie zauważył, jak ktoś usiadł naprzeciwko niego. Ten ktoś parę razy zakasłał znacząco, ale dopiero solidny kopniak wymierzony pod stołem zwrócił jego uwagę w odpowiednim kierunku.

Zaskoczenie i nagły ból w kostce spowodowały, że Harry początkowo o mało się nie udławił, a potem w widowiskowy sposób wykrztusił praktycznie wszystko, co miał w ustach. Siedząca naprzeciw niego Ginny Weasley z obrzydzeniem obserwowała, jak drobinki ziemniaków kończą swój lot na stole. Uszy Harry'ego poczerwieniały, a sam chłopak przełknął tylko z wysiłkiem ślinę, gdy zorientował się, kto siedzi po drugiej stronie stołu.

- Gdyby to głupie zauroczenie twoją osobą nie przeszło mi w ciągu tych wakacji, na pewno stałoby się to teraz. To było ohydne, Harry - powiedziała z przekonaniem. Harry spojrzał na nią gniewnie.

- Nie byłoby to takie ohydne, gdybyś mnie nie kopała, kiedy mam usta pełne jedzenia - odciął się. Ginny spojrzała na niego zdziwiona ostrym tonem, co trochę go zawstydziło. Opuścił szybko głowę, unikając jej wzroku. Cholera, wobec niej ciężko będzie być zimnym draniem, pomyślał Harry. Proszę, Gin. Nie wzbudzaj we mnie poczucia winy. Nie dam rady przy tym wszystkim.

- Zupełnie ignorowałeś mnie i moje grzeczne kaszlnięcia do tego stopnia, że ludzie wokół pewnie posądzają mnie już o koklusz. Musiałam jakoś inaczej zwrócić twoją uwagę - odparła, wbijając w niego ostre spojrzenie.

- Harry, czy ty... Czy wszystko w porządku? - Harry miał wrażenie, że coś w jej głosie aż prosiło, żeby z nią porozmawiał, żeby się jej zwierzył. Ale...

- Daję radę, Gin. Jestem tylko trochę zmęczony - skłamał. Harry starał się opanować i zdusić rosnącą w nim nadzieję, bo w końcu Ginny była siostrą Rona, a Weasleyowie zawsze stawiali rodzinę na pierwszym miejscu. Miał straszną ochotę wyrzucić z siebie wszystko, ale bał się. Nie chciał się sparzyć na kolejnym Weasleyu. Dziewczyna przyglądała mu się z uwagą. Unikając wzroku Ginny, Harry odsunął od siebie talerz, czując, że nic więcej nie przełknie. Spojrzał na stół nauczycielski i dopiero teraz zauważył, że dyrektor musiał skończyć posiłek, bo jego miejsce świeciło pustką. Szybko sprawdził, która godzina i stwierdził, że jeśli się pospieszy, zdąży jeszcze z nim porozmawiać, zanim uda się na swój szlaban. Ginny ciągle spoglądała na niego spod przymrużonych powiek, więc Harry wysilił się na słaby uśmiech.

- Gin, muszę lecieć. Pogadamy jutro, dobrze? - powiedział, wstając. Ginny skinęła tylko głową i obserwowała go w milczeniu. Harry wybiegł z Wielkiej Sali, nie odwracając się ani razu. Gdy tylko sylwetka chłopaka zniknęła za drzwiami, do jej uszu dotarł wściekły głos Rona, który siedział z resztą starszych Gryfonów przy środkowej części stołu.

- Ginny, co to, do diabła, miało znaczyć? Mama kazała ci się trzymać od niego z daleka! - Ginny zaczęła rozglądać się, by zlokalizować swojego brata, po czym szybko wstała i podeszła do niego. Po chwili usiadła razem z resztą Gryfonów, wsuwając się pomiędzy Rona a Freda.

- Daj spokój, Ron. Sam wiesz, że mama często przesadza, a teraz jeszcze ty bierzesz z niej przykład. To znaczy, naprawdę, pomyśl przez... auć! Ron, puść mnie, to boli! - syknęła, gdy dłoń Rona zacisnęła się na jej ramieniu. Próbowała go odepchnąć, ale Ron był o wiele silniejszy. Pozostali Gryfoni zupełnie zignorowali rodzinną sprzeczkę.

- Ron - jęknęła, gdy ból w ramieniu stał się już zbyt ciężki do zniesienia, lecz brat, zamiast ją puścić, potrząsnął nią tylko mocniej. Ginny miała wrażenie, że każdy mięsień i nerw w jej ramieniu został nadwyrężony. Spojrzała na brata i widząc jego wykrzywioną z wściekłości twarz, po raz pierwszy w życiu tak naprawdę się go przestraszyła. Ron, wciąż trzymając jej ramię w mocnym uścisku, przysunął się do niej, wywołując trudną do opanowania chęć ucieczki.

- Trzymaj. Się. Od. Niego. Z. Daleka. - Czuła na policzku ciepły oddech brata, wypuszczany z każdym kolejnym słowem. Twarz Rona była tak blisko, że mogła policzyć wszystkie piegi, a w jego oczach widoczna była wyłącznie wściekłość. Skinęła tylko głową, bojąc się jeszcze bardziej go zdenerwować. Szukając pomocy, spojrzała na George'a, ale w jego oczach dostrzegła taką samą złość. Co, do stu tysięcy piorunów, jest tutaj grane? pomyślała wstrząśnięta.

Ron, usatysfakcjonowany tym, że jego młodsza siostrzyczka najwyraźniej zrozumiała przesłanie, uwolnił jej rękę i odwrócił się, by - jak gdyby nigdy nic - wrócić do rozmowy z Seamusem i Deanem. Ginny przycisnęła ramię do boku, rozmasowując bolące miejsce drugą ręką. Nikt wokół nie przejął się tą całą sytuacją.

Zrezygnowana dziewczyna sięgnęła po dzbanek z sokiem dyniowym, ale ktoś ją ubiegł, podsuwając go jej pod nos, nim zdążyła porządnie wyciągnąć po niego rękę. Neville nalał jej soku do kubka, przyciągając spojrzeniem jej uwagę. Jego zwykle wesołą twarz pokrywał teraz cień zmartwienia, a w oczach odczytała pytanie: wszystko w porządku? Ginny była w stanie wzruszyć tylko jednym ramieniem, bo ból w drugim wciąż wzrastał. Twarz Neville'a rozjaśniła się trochę, gdy zobaczył jej reakcję, lecz nic nie powiedział. Zamiast tego wstał i wskazał oczami na wyjście z sali. Ginny nieznacznie skinęła głową i także wstała.

- A dokąd to się wybierasz? - zatrzymał ją ostry głos Rona. Ginny odwróciła się, mając na końcu języka ciętą ripostę, ale szybko zmieniła zdanie na widok jego oczu znów wypełnionych tym samym gniewem.

- Do pokoju wspólnego. Muszę dokończyć parę zadań na jutro - odpowiedziała szybko. Ron przez chwilę przyglądał się jej uważnie, a potem spojrzał na wstającego Neville'a.

- Nev, możesz odprowadzić Ginny do pokoju wspólnego? Nie chciałbym, żeby przez przypadek znowu wpadła na niego po drodze. - To był bardziej rozkaz niż prośba, i to wypowiedziany tonem nieznoszącym sprzeciwu. Neville spojrzał na rudzielca, zdziwiony jego zachowaniem.

- Ron, jak śmiesz?! - Całe opanowanie Ginny szlag trafił, gdy usłyszała słowa brata, i krzyknęła, nim zdążyła pomyśleć. Twarz Rona poczerwieniała i zaczął powoli wstawać, ale powstrzymali go Fred i Dean.

- Ginny, zamknij się. Robimy to tylko i wyłącznie dla twojego dobra. W głębi duszy o tym wiesz. Jesteś tak zaślepiona tym gnojkiem, że nie zauważyłabyś Mrocznego Znaku na jego ramieniu, nawet gdyby pomachał ci nim przed nosem. Idź z Neville'em. I wierz mi, że mama dowie się o wszystkim. - Głos George'a był lodowaty.

- Czyś ty zupełnie zwariował, George? Będziesz kablował mamie o czymś takim? - zapytała Ginny, nie dowierzając słowom brata. To wszystko nie mieściło się jej w głowie.

- Gin, nie rozumiesz, że to dla twojego dobra? Dobrze, nie damy znać mamie, ale to jest ostatni raz. Zapamiętaj dobrze, siostrzyczko - Harry jest niebezpieczny. Wiele razy naraził Rona i Hermionę na śmierć. Jedna osoba naprawdę zginęła. Ty też przez niego mało nie umarłaś. Teraz tego nie widzisz, bo się w nim podkochujesz. Powinien zostać usunięty ze szkoły, zamknięty w jakimś miejscu, w którym nie dorwie go Sama-Wiesz-Kto i w którym on nikomu nie zagrozi. Przynajmniej do czasu, gdy nasza strona nie będzie gotowa do ostatecznej walki z Czarnym Panem. Jego blizna... - nie dokończył, bo Ginny przerwała bratu w pół zdania, trzęsąc się z gniewu.

- To wy nic nie wiecie! Jak możecie tak mówić! Jak możecie w to wierzyć! Zgłupieliście chyba do reszty! Harry nikogo by nie skrzywdził, a na pewno nie umyślnie! A wy robicie z niego następnego Czarnego Pana! Czy wyście naprawdę oszaleli? - Zdawała sobie sprawę, że wrzeszczy na nich, ale nie mogła się opanować. Na twarzy poczuła falę gorąca, a z oczu popłynęły łzy. Uważała Harry'ego za swojego brata, szczególnie teraz. Zauroczenie od zdarzeń w Komnacie Tajemnic złagodniało i przeistoczyło się z romantycznego uniesienia w uczucie, którym siostra obdarza brata.

Sceny rozgrywające się przy stole Gryfonów zwróciły uwagę wszystkich w Wielkiej Sali.

Ron uwolnił się z rąk Gryfonów i powoli odszedł od stołu. Jego twarz przybrała brzydki odcień purpury, gdy zbliżał się powoli do siostry, ale tym razem Ginny nie miała zamiaru się cofnąć i stała z zatwardziałą miną.

- Ty mała... - zaczął cedzić przez zaciśnięte zęby.

- Czy istnieje jakiś konkretny powód, dla którego urządzacie sceny i zachowujecie się w tak niestosowny sposób na środku Wielkiej Sali? - W głosie Snape'a, który nagle nie wiadomo skąd pojawił się tuż za Ronem, słychać było przejmujące zimno. Zatrzymał się z rękami skrzyżowanymi na piersi i obrzucił dwójkę Weasleyów gniewnym spojrzeniem. Niewiele czasu minęło, a opiekunka ich Domu także znalazła się obok nich. Zaciśnięte w złości usta i ściągnięte brwi uwydatniły gęstą sieć zmarszczek na jej twarzy. Oboje widzieli, jak Ginny wstała od stołu, i słyszeli, jak wykrzykiwała odpowiedź. Prawdopodobnie było ją słychać w całej sali. Wzrok McGonagall spoczął na Neville'u, który w czasie całego zajścia zdążył okrążyć stół i właśnie stanął za Ginny. Delikatnie położył rękę na jej ramieniu, ale szybko ją cofnął, bo dziewczyna wyraźnie się spięła.

- Ja, to jest, Ginny i ja tylko dyskutowaliśmy. Przepraszamy - skłamał Ron, patrząc prosto w oczy wysokiemu mężczyźnie, a w jego głosie nie było słychać ani cienia skruchy. Odwrócił się do siostry i obrzucił ją spojrzeniem, które obiecywało ciężką zemstę, jeśli natychmiast nie potwierdzi jego słów. Ginny przełknęła ślinę i skinęła głową, nie spuszczając wzroku z twarzy brata. Snape wyglądał na bliskiego eksplozji. Mała żyłka na jego skroni zaczęła niebezpiecznie pulsować.

- Jeśli wydaje się wam... - wysyczał powoli.

- Dziękuję, panie Weasley. Panno Weasley i panie Longbottom, wam także. Proszę natychmiast udać się do pokoju wspólnego - profesor McGonagall przerwała Snape'owi w połowie zdania. Mistrz Eliksirów był w tej chwili żywym przykładem słów krew kogoś zalała. Ginny i Neville spojrzeli z zaskoczeniem na swoją opiekunkę, ale ta tylko potwierdziła swoje słowa, ruchem głowy wskazując na drzwi. Nie czekając dłużej, w pośpiechu opuścili Wielką Salę wśród szeptów i narastających spekulacji. Ron odprowadził ich wzrokiem z zadowoloną miną. Lecz zadowolenie zniknęło z jego twarzy, gdy tylko profesor McGonagall zwróciła się bezpośrednio do niego.

- Panie Weasley, jestem bardzo zawiedziona dzisiejszym zachowaniem pana i pańskiej siostry. Daję wam pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. Jeśli coś takiego się powtórzy, odejmę Gryffindorowi punkty, a wasza dwójka zarobi parę szlabanów u pana Filcha. Mam nadzieję, że to jasne. - Mówiąc to, opiekunka Domu oparła ręce na biodrach i spojrzała na Rona z nieukrywaną złością. Chłopak zbladł.

- Ale, pani profesor! - Ron próbował się bronić, ale złość w spojrzeniu McGonagall wzmogła się zauważalnie. - Tak, pani profesor - wymamrotał tylko.

- Cieszę się - odpowiedziała nauczycielka lodowatym tonem. Odwróciła się i wpadła wprost na górującą nad nią postać Snape'a, który stał ze złością wymalowaną na twarzy.

- Doprawdy, Minerwo. - Widać było, że nie zamierza dopuścić do tego, aby Weasleyowie wywinęli się z całego zdarzenia tylko z małą reprymendą.

- To mój Dom, Severusie - przerwała mu od razu. Mistrz Eliksirów warknął cicho:

- I, jak widać, pięknie trzymasz go w ryzach. - Obrócił się na pięcie i wyszedł, majestatycznie powiewając szatami. W ślad za nim podążały szepty i ciche chichoty. Te ostatnie głównie od strony stołu Gryfonów, którzy byli bardziej niż szczęśliwi. Opiekunka ich Domu właśnie spławiła Mistrza Eliksirów, i to na oczach całej szkoły. Ślizgoni natomiast obserwowali rozwój akcji w zupełnej ciszy, zwracając baczną uwagę na komentarze i szepty, które właśnie zaczęły się rozprzestrzeniać po Wielkiej Sali ze zdwojoną siłą.

Wiara [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz