Ten Zimowy smutek II

7K 468 35
                                    

Kilka tygodni później

Harry zmarszczył brwi, brnąc przez swoją księgę zaklęć, kiedy jednocześnie łaskoczące uczucie drażniło jego nos. Kartkował zaznaczone rozdziały, jedna ręka wisiała przygotowana nad notatkami, kiedy druga unosiła się, by potrzeć nos. Opuścił ją, by przekręcić stronę, ale zatrzymał się, kiedy zobaczył krew na palcach.

- Szlag – zaklął. Sięgnął do kieszeni, by wyjąć zakrwawioną już chusteczkę. Uszczypnął się w nos i odchylił głowę do tyłu, szczęśliwy, że znajdował się w bibliotece, a nie w swoim pokoju w dormitorium. Profesor Snape znalazłby się tam właśnie w tej chwili, westchnął i zamknął oczy, relaksując się najbardziej jak mógł na twardym krześle.

Był sam przez chwilę – było to coś, co musiał organizować przez kilka ostatnich tygodni. To nie tak, że nie lubię przebywać z innymi, zarumienił się, przesuwając się na krześle. Po prostu... czasami potrafią być tacy głośni. Hałas przeszkadzał mu od czasu, kiedy ponownie zażył eliksir. Kiedy się obudził i Syriusz był obok niego, myślał, że wszystko będzie dobrze. Myliłem się...

Zaraz po tym, jak pielęgniarka pozwoliła mu opuścić skrzydło szpitalne, światło zaczęło dręczyć jego i tak wrażliwe oczy. Teraz nawet cicha klasa eliksirów była dla niego niekomfortowym miejscem – nie mówiąc o Wielkiej Sali, której unikał jak tylko mógł, polegając na oddaniu Zgredka, który przynosił mu posiłki rano i wieczorem. To nie pomagało, ponieważ sama myśl o jedzeniu przyprawiała go o mdłości. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek mi się polepszy? Otworzył oczy i skoncentrował się na suficie. Czy to źle, że zdaje się, że nie zależy mi na tym?

Odsunął chusteczkę od nosa i usiadł prosto, dźgając kłopotliwy „dodatek". Na jego szczęście, nie zaczął znowu krwawić. Zaczynał mieć krwawienie z nosa dosyć regularnie, – co umożliwiało mu chowanie się jak najdalej w tych momentach, nie wiedział jednak jak długo jego szczęście jeszcze się utrzyma.

Potarł się po twarzy, czyszcząc ją z krwi najlepiej jak mógł, nie mając przy tym lustra. Wepchnął chusteczkę do kieszeni i sięgnął ponownie po książkę.

- Harry? – Jego ramiona opadły i westchnął, czując się pokonanym i rezygnując z dalszych prób nauki. Podniósł wzrok i uśmiechnął się. Draco wyłaniał się zza półek, jego torba na książki podskakiwała w rytm jego kroków, światło słoneczne z witrażowych okien malowało na jego twarzy mozaikę z tuzina różnych kolorów.

- Hej. – Harry odchylił się w fotelu, zamykając swój podręcznik, obserwując grę świateł na jasnej karnacji.

Twarz Draco zachmurzyła się, kiedy zbliżył się do Harry'ego, opuszczając torbę na podłogę. Wyciągnął rękę i przechylił głowę Harry'ego do światła, jego druga ręka zbliżyła się by prześledzić usta drugiego chłopca.
– Co się stało? Dlaczego tu jest krew?

Harry sięgnął do twarzy, ale jego ręka została odsunięta przez Draco. Niech to szlag, Harry zamknął oczy i westchnął.
– To nic takiego, Draco. Naprawdę.

Wilgotny materiał musnął jego twarz, co zmusiło Harry'ego do syknięcia z oburzeniem i otwarcia oczu.
– Nie ruszaj się. – Blondyn zmarszczył czoło w koncentracji. Draco potarł twarz Harry'ego jeszcze kilka razy, potem się cofnął. – Tak lepiej. A teraz... - stuknął ciemnowłosego chłopca w podbródek. – Co się stało?

Harry spojrzał na Draco, myśli przelatywały mu przez głowę.
– Ja... - westchnął. – To było krwawienie z nosa. – Postanowił powiedzieć prawdę.

- Krwawienie z nosa? – Draco zmarszczył brwi i podniósł swoją torbę, grzebiąc w niej. Wyciągnął mały notes. Coś w nim zapisał – Jak długo trwało?

Harry przewrócił oczami, ale mały uśmiech rozciągnął kąciki jego ust.
– Minutę albo dwie.

- Mm. Dobrze. – Draco zamknął zeszycik i odłożył go, zanim Harry zdążył dokładniej przyjrzeć się treści. Złośliwy uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy pochylił się bliżej do Harry'ego. Czarnowłosy chłopiec pisnął, gdy został nagle i głośno pocałowany. – Tak lepiej. Hej.

Harry zamrugał na uśmiechającego się z wyższością blondyna.
– Hej. – Wiedział, że jego twarz była ognistoczerwona – nadal nie był do tego przyzwyczajony; to zawsze wyglądało dla niego jak sen, przynajmniej dopóki blondyn nie udowadniał, że jest inaczej.

Draco wyciągnął rękę i pogłaskał jego policzek, chichocząc. Harry pochylił głowę, zawstydzony. To spowodowało tylko, że Draco zaśmiał się głośniej, a on pochylił się jeszcze bardziej.

- Och fu, znajdźcie sobie pokój. – Podskoczyli i zwrócili twarze do uśmiechającej się złośliwie Ginny, Blaise'a i Neville'a Dziewczyna mrugnęła do Harry'ego, który spojrzał w stronę sufitu, zsuwając się niżej na swoim krześle. Blaise i Neville zaśmiali się z niego, ignorując zabójcze spojrzenie, które posłał im Draco.

- Jak zawsze okropne wyczucie czasu, wy dupki. – Draco zsunął się ze stolika i wygładził swoje szaty, zanim usiadł na krześle obok Harry'ego.

Ginny prychnęła i ruszyła w stronę jednego z wolnych miejsc, opuszczając się na nie i prostując kolano, jak robiła od czasu wypadku. Potarła je, ale tępy ból nadal pulsował w rytm jej serca.

- Wszystko w porządku, Gin? – Blaise poprowadził Neville'a do ostatniego wolnego miejsca, żeby następnie przysiąść na poręczy krzesła, opierając jedną rękę na ramieniu chłopca z piaskowymi włosami i utrzymując w ten sposób równowagę.

Ginny spojrzała na ciemnowłosego chłopaka i wzruszyła ramionami.
– Są dobre i złe dni. Dzisiaj było... trochę paskudnie. – Wszyscy się skrzywili.

Nastrój w szkole przez ostatni miesiąc utrzymywał się w zdecydowanej niechęci do Slytherinu. Profesor Filtwick odebrał nawet punkty kilku uczniom, podczas gdy Hagrid zrobił rzecz nie do pomyślenia – wysłał kilku Gryfonów na szlaban z Filchem. Harry śmiał się bardzo długo, kiedy o tym usłyszał – wysłał także półolbrzymowi worek cukierków, które zdobył w Hogsmade, gdzie został wysłany, żeby trochę „powęszyć" po zmroku, na zlecenie jednego, zrzędliwego profesora Snape'a.

Syriusz w pierwszej chwili chciał mu pomóc, obchodząc przepisy Severusa, ale następnego dnia zmienił zdanie. Harry trochę się martwił o swojego chrzestnego – Syriusz zachowywał się dziwnie od czasu, kiedy wziął eliksir.

Harry przypuszczał, że wzrost paranoi animaga pochodził z faktu, że chłopak był najbardziej popularnym celem szkoły – nawet kiedy znajdował się w tłumie Ślizgonów, ktoś zawsze znajdował sposób, żeby go popchnąć albo podstawić mu nogę, lub wystrzelić małe pociski w kierunku jego głowy. Z tego powodu musiał nauczyć się bardzo zaawansowanych uroków blokujących.

Ginny była unikana przez większość studentów – za wyjątkiem Weasleyów. Ron i bliźniacy zrobili się dość czujni w prześladowaniu jej. Nie musiała jeszcze użyć swojej nowej laski – ale najmłodsza Blackówna trzymała się na baczności. Maddie, jedna z czwartorocznych, chodziła z Ginny wszędzie, jak również część chłopców z trzeciego i czwartego roku.

Mały szelest postawił ich w stan gotowości – ale oznaczał tylko przybycie Saszy i Seamusa. Dziwnie późno jak na nich. Sasza była zaczerwieniona, a Seamus poprawiał szaty – pozostali Ślizgoni wymieniła podniesione brwi i małe, przebiegłe uśmiechy.

- Ach. Cześć. Przepraszamy za spóźnienie. – Seamus zająknął się i potknął się przy zatrzymywaniu. Sasza spojrzała na niego przez ramię i wygładziła szaty ruchem dłoni.

- Dobrze, że do nas dołączyliście. – Draco warknął przez zęby, reagując na zachowanie Saszy. – To, co robisz prywatnie z – przebiegł spojrzeniem po Seamusie, unosząc brew łobuzersko – innymi, nie jest naszą sprawą. Tylko nie spóźnij się znowu.

Seamus zagapił się na blondyna, patrząc w tę i z powrotem między dwoma mieszkańcami domu Węża. – Wy – wy – wy – wykrztusił, mrugając, jego twarz poczerwieniała.

- Och Draco – Sasza zadrwiła z blondyna, opierając jedną rękę na biodrze. – Przynajmniej znalazłam takiego , który potrafi sam się ubrać.

- Hej!

Ślizgoni popatrzyli po sobie przez chwilę, a potem zaczęli się śmiać, włączając Harry'ego. Seamus patrzył na nich przez długi moment, a potem po prostu zaczął kręcić głową, mrucząc coś o szalonych współdomownikach i zastanawiając się, co skrzaty wrzuciły do soku dyniowego dzisiaj rano.

- Och, Seamus. – Neville przechylił się nad Blaise'em, aby zobaczyć kolegę lepiej, śmiech nadal wydobywał się z jego gardła. – To wszystko tylko takie żarty.

Seamus spojrzał na chłopaka o piaskowych włosach i uśmiechnął się, mrugając do niego wesoło.
– Ach, wiem Nev. Po prostu dobrze widzieć was wszystkich śmiejących się. Tak naprawdę.

To otrzeźwiło grupę.
– Cóż – Harry złożył ręce przed sobą, dziwny uśmiech zawitał na jego twarzy. – Jesteśmy tymi, którzy potrzebują śmiechu najbardziej, tak myślę. To sprawia, że wszystko inne staje się prostsze. – Draco wyciągnął rękę i pogładził Harry'ego po policzku, powodując, że ciemnowłosy chłopak uśmiechnął się do niego. Wszyscy przez chwilę patrzyli w dal bez słowa.

- Niestety - westchnął Seamus, przerywając ciszę. – Nie mogę zostać na długo. Ron i reszta zrobili się ostatnio podejrzliwi. Dom jest teraz zobowiązany do przybycia na „spotkania" po lekcjach – to cholernie irytujące. – Seamus skrzywił się na jakieś wspomnienie. – Czasami to trwa godziny... Wszyscy narzekają na to, co ci „okropni Ślizgoni" im zrobili, albo co „śmierciożercy na szkoleniu" zrobili im dzień wcześniej... To obrzydliwe.

Seamus zatrzymał się i potarł skroń, kiedy reszta patrzyła na niego, zaskoczona.
– To po prostu nie ma sensu. Starsi studenci przejrzeli to pierwsi, rozumiecie. Siódmy rocznik teraz po prostu gwiżdże na Rona. Ale pierwszy i drugi rocznik naprawdę plecie te głupstwa i szczerze w nie wierzy. – Twarz Seamusa zrobiła się ponura. Spojrzał na Draco i Harry'ego. – I jest coraz gorzej. Ron zaczął używać pierwszo i drugorocznych do szpiegowania starszych roczników... To tak sprawia, że teraz wszyscy pokazują się na tych jego spotkaniach.

Głowa Draco podskoczyła, a jego oczy zwęziły się.
– To jest dość... niepokojące. Czy ty chcesz nam powiedzieć, że jemu rzeczywiście udało się zorganizować inteligentną siatkę wokół własnego domu?

Seamus prychnął i skrzyżował ręce na piersi.
– Raczej nie. On używa młodszych dzieci do obserwowania starszych uczniów – mówią mu, co robią starsi i jeśli nie ma ich na spotkaniu, mówi McGonagall, gdzie byli i co robili. Raz powiedział jej nawet, że złapał dwóch siódmorocznych z kopią testu – i nie wiem czy to była prawda czy nie, ale - wzruszył ramionami w geście bezradności, jego twarz ukazywała zmartwienie – McGonagall na pewno była zła. Obaj muszą za to powtarzać rok.

Ślizgoni wymienili zaniepokojone spojrzenia.
– Cóż, przynajmniej to tylko Gryffindor... prawda Seamus? – Neville przygryzł wargi i skupił spojrzenie na drugim chłopcu.

Seamus wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Mam nadzieję, że tylko Gryffindor tkwi w tym... szaleństwie. Naprawdę mam nadzieję. To robi się straszne... - potrząsnął głową i skrzyżował ręce, poprawiając swoją torbę z książkami. – Słuchajcie, naprawdę muszę już iść. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuję, są mali szpiedzy Rona, skupiający się na tym, co robię. Zobaczę się z wami, kiedy będę mógł. – Odwrócił się do Saszy, przygryzając wargi. Wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia. Spojrzała na niego przez rzęsy i uśmiechnęła się przelotnie. – Zobaczę się z tobą, w porządku? – Skinęła głową. Przeleciał spojrzeniem przez resztę grupy jeszcze raz i odszedł.

Ślizgoni wypuścili powolny, zbiorowy oddech.
– To jest cholernie irytujące. – Powiedziała Ginny, odchylając się gniewnie na swoim krześle.

Harry rzucił jej krzywe spojrzenie.
– Za bardzo wczuli się w swoją rolę.

- Szczególnie dziś. – Burknęła, gładząc z rozdrażnieniem szaty – to był jej drugi najlepszy komplet. Jej ulubione musiały zostać wysłane do profesjonalnego czyszczenia tuż po obiedzie, ku niezadowoleniu Ginny.

Grupa Gryfonów „przypadkowo" zaczęła walkę na jedzenie, gdy Harry i Ginny przechodzili przez Wielką Salę, pokrywając dwójkę Ślizgonów sokiem dyniowym, sosem truskawkowym i musztardą. Mimo że spora jego część znalazła się poza Salą, żaden z Gryfonów nie był zabrudzony. Ale wynikiem był... bałagan... co najmniej. Ginny nie była zadowolona, natomiast Harry po prostu był znudzony tym wszystkim. Profesor Snape i McGonagall prawie zaczęli walczyć na oczach studentów – Snape chciał, żeby każdy pojedynczy Gryfon został ukarany, kiedy McGonagall próbowała być sprawiedliwa w stosunku do uczniów. Albus musiał ich rozdzielić.

- Czy ty i Seamus znaleźliście jakiekolwiek informacje o klanie McVirów? – Harry zwrócił się do Saszy, która wyczarowała sobie krzesło i przyciągnęła je do stołu. Wyjęła gruby plik notatek i zaczęła je przerzucać.

-Tak i nie. – Przewróciła jeszcze kilka kartek, zanim odsunęła stos na bok. Przerzuciła włosy za ramię i zmarszczyła brwi, zgarniając papiery. – Wzięliśmy informacje, które nam dałeś, Harry – spojrzała na ciemnowłosego chłopaka – A potem skontaktowałam się z kuzynem, który pracuje w Ministerstwie. Odkryliśmy, że McVirowie byli bardzo zamknięci na świat zewnętrzny, byli zdystansowaną gałęzią jednego z wielu klanów Irlandii. Udawało im się skutecznie ukrywać nawet przed mugolskimi władzami Irlandii, więc przypuszczam, że niektóre z nadal istniejących i dobrze zachowanych miejsc do odbywania rytuałów pozostały nienaruszone.

Harry pochylił się do przodu, jego oczy były ciemne i skupione. Sasza przejrzała kilka stron, pionowa linia zarysowała się pomiędzy jej brwiami.
– Genealogia klanu McVirów była zadziwiająco łatwa do znalezienia – ale skoro Ministerstwo ustanowiło samoaktualizujące się drzewa genealogiczne w jednej z bibliotek rządu, wieki temu, to ma to trochę sensu. Ta Erin, którą nam opisałeś Harry, wierzymy, że to Erin Ludmiła McVir, jedyna wnuczka klanu. Reszta dzieci to chłopcy. – Spojrzała w górę i przygryzła wargę. – Mój kuzyn był raczej zaciekawiony, kiedy zobaczył drzewo; wszyscy członkowie rodziny byli oznaczeni jako zmarli, poza jedną małą dziewczynką – jej imię było zamazane i nie mógł go odczytać. Kuzyn Herbert nie wiedział, co z tym zrobić.

Oczy Harry'ego błyszczały, kiedy kładł łokcie na stole – tylko po to, by je zsunąć, gdy Draco szturchnął go w bok. Wysłał blondynowi rozdrażnione spojrzenie, ale nie położył znowu łokci na stole.

- Teraz - kontynuowała – To nasz ślepy zaułek. Oprócz nazwisk, dat i małżeństw, nie ma nic o klanie McVirów w świecie czarodziejów. Nie mamy pojęcia, gdzie są ich posiadłości, czy mają skrytkę w Gringottcie i czy w ogóle przebywali w Anglii.

- Sprawdzałaś mugolskie wiadomości? – zapytał Harry, zanim Draco miał szansę otworzyć usta. Wszyscy na niego spojrzeli. – Cóż, powiedziałaś, że utrzymywali swoje posiadłości w tajemnicy przed światem mugolskim. Teraz, gdy rodziny nie ma, czary, które strzegły ich ziem również zniknęły.

Sasza zacisnęła usta i zmrużyła oczy.
– Tak. – Wydusiła, przygryzając dolną wargę. – Tak. Być może. – Pogrążyła się w milczeniu.

- I? – Draco stukał niecierpliwie palcem po stole. – Coś jeszcze?

Sasza otrząsnęła się z oszołomienia.
– Szukaliśmy w mitach o Panu Annwn... nie ma tego za dużo w Hogwarcie, jak na nasze potrzeby. Wszystko, co mamy to w najlepszym razie ogólnikowe legendy i gotyckie powieści grozy. Nadal staramy się oddzielić fakty od fikcji.

- Co z profesorem Flitwickiem? – Ginny stukała palcem w brodę, jej oczy były zwężone w koncentracji.

Sasza wzruszyła ramionami.
– Odkryłam, że nie jest zbyt wyczulony na Ślizgonów... szczególnie na mnie.

- Cóż - zaczęła Ginny, prostując się na krześle. – Może mogłabym zapytać profesora o więcej informacji.

Harry i Draco wymienili spojrzenia.
– Gin... - zaczął Harry.

- O nie. Nie zaczynaj z tym nonsensownym „jesteś na to za młoda". – Pogroziła im palcem, jej spojrzenie stwardniało. – Profesor Flitwick nadal mnie uwielbia – w jego oczach nie mogłabym zrobić nic złego. Mogłabym go zapytać o tajemnicę Kamienia Filozoficznego, a on prawdopodobnie próbowałby mi wytłumaczyć to najlepiej jakby umiał. Więc sza! – Ponownie opadła na oparcie krzesła. – Dowiem się tego, co wie Flitwick. I tyle.

Draco i Harry wymienili kolejne spojrzenia, ale wzruszyli ramionami.
– Oczywiście, panno Black. – Draco uśmiechnął się, odrzucając kulkę papieru, którą rzuciła w niego Ginny. – Jeśli mówisz, że możesz to zrobić, staraj się na wszelkie sposoby.

Ginny uśmiechnęła się do niego przed odchyleniem się na krześle, pozwalając innym tematom potoczyć się bez swojego udziału. Neville i Blaise przejęli pałeczkę, a Sasza robiła notatki na czystym kawałku pergaminu. Harry i Draco zaczęli swoje sprawozdanie po chłopcach – Ginny była tutaj tylko dlatego, że wmanewrowała swoje przybycie z Blaise'em i Neville'em. Chcę zrobić coś, aby pomóc. Przygryzła wargi i zmrużyła oczy w koncentracji, głaszcząc głowę swojej laski w trakcie myślenia. Cokolwiek.

*

Hermiona przycisnęła się do ściany, próbując z całych sił oddychać przez usta. Czuła jak różne stwory pełzały i dotykały jej skóry, ale powstrzymywała drżenie i wrzaski. To tylko owady, Hermiono, wytknęła jej logika. Jest mniej niż pięć procent szans, że...

Echo czyichś kroków rozbrzmiało w sali. Hermiona wzdrygnęła się, a potem wcisnęła jeszcze bardziej w ścianę za gobelinem. Była schowana w szparze pomiędzy dwoma posągami, które, jak miała nadzieję, nie były w żaden sposób ożywione, lepiej żeby nie były... Kroki zbliżyły się – Hermiona wyjrzała przez małą szparę, którą utworzyła, licząc na to że nie zostanie zauważona. Hermiono! Niszczenie mienia szkoły? Odsunęła od siebie dokuczliwy głos; brzmiał dla niej zbyt bardzo jak Harry. Przynajmniej Harry, którego pamiętam.

Skupiła swoją uwagę z powrotem na sali. Obserwowała, jak Lavender mija jej kryjówkę, nawet nie patrząc w tą stronę. Hermiona wypuściła małe, pełne ulgi westchnienie, poczym opuściła bezpieczne miejsce, pełznąc wzdłuż ściany za dziewczyną, starając się przemykać z kąta w kąt, najciszej jak potrafiła. Druga Gryfonka nie obejrzała się za siebie.

Po przejściu jeszcze kilku korytarzy, Lavender zatrzymała się przy nijakich drzwiach, prowadzących na zewnątrz. Hermiona wślizgnęła się z powrotem za róg, mając nadzieję, że będzie w stanie usłyszeć, co robiła naczelna plotkara Hogwartu. Opadła powoli na ziemię, owijając wokół siebie szaty. W korytarzu było zimno i wietrznie.

- Spóźniłaś się. – Hermiona nie rozpoznała głosu, ale spowodował on dreszcze na jej kręgosłupie. Przygryzła wargi i zaryzykowała rzut okiem za róg, ale wszystko, co mogła zobaczyć to tył głowy Lavender. I jej wielki tyłek.

- Przepraszam, proszę pana. Myślałam... myślałam, że ktoś mógł mnie śledzić, więc poszłam na chwilę do biblioteki. Proszę, wybacz mi. – Głos Lavender był skruszony – ale z niej wielka, tłusta kłamczucha. Hermiona powstrzymała parsknięcie drwiny – wiedziała gdzie była Lavender; w samym centrum dormitorium, obściskując się z Ronem na jednej z kanap Pokoju Wspólnego. Wielka, tłusta krowa, Hermiona warknęła w myślach.Powinnaś dostać lanie.

- Naprawdę? Jakie to... dziwne. W twoim zapachu nie ma nic, co przypomina książki. – Hermiona uśmiechnęła się. Ha! A masz!

- Prze... przepraszam.

- Powinnaś. – Nastąpiło trzaśnięcie i Hermiona prawie krzyknęła. Przyłożyła rękę do ust, to... to niemożliwe. Oczy Hermiony były szeroko otwarte, kiedy zaczęła się trząść. To jest... nie sądzę, żeby to był... - Cicho ty zasmarkana, mała dziewczynko. Albo inaczej upewnię się, że nigdy nie dostaniesz swojego cennego, małego prezentu, rozumiesz mnie?

- Tak, p – proszę pana. – Głos Lavender był słaby i Hermiona słyszała, jak dziewczyna pociągała nosem i czkała.

- Dobrze. Teraz... - głos ściszył się i nieważne jak bardzo Hermiona się starała, nie mogła zrozumieć wszystkiego, co mówili. Udawało jej się wyłapywać tylko fragmenty.

- ...chodzi do biblioteki codziennie... - zmarszczyła brwi.

- Jego zdrowie wydaje się kruche. Był chory... - jej brwi podjechały wysoko do góry.

O kim oni mówią? Hermiona zbliżyła się do krawędzi rogu korytarza, ssąc dolną wargę. Kamyk w pobliżu jej dłoni otarł się o ziemię – Hermiona zamarła, nasłuchując. Kontynuowali rozmowę. Och, dzięki Bogu. Odsunęła kamyk ze swojej drogi i zaryzykowała kolejne spojrzenie na sytuację.

- Potter musi być odseparowany... - głos mężczyzny przez chwilę był doskonale słyszalny, potem znowu przycichł. Oczy Hermiony próbowały wyskoczyć z jej czaszki, kiedy dawała nura z powrotem za załom. Dlaczego oni rozmawiają o Harrym? Rzucała spojrzenie po całym korytarzu. Co tu się dzieje...

- Czarny Pan będzie zadowolony z twojego raportu, Lavender. – Hermiona sapnęła – nic nie mogła na to poradzić. Męski głos rozległ się w jej uszach, kiedy czas wydawał się zatrzymać na jeden, długi moment. – Czekaj... Co to było? – Hermiona zaklęła i zerwała się na nogi, porzucając wszelkie próby ukrycia swojej obecności w czasie ucieczki. Słyszała podniesiony głos mężczyzny i nagły krzyk Lavender, ale nie zatrzymała się – nie mogła. Proszę, niech oni mnie nie złapią. Proszę, niech mnie nie złapią! Nigdy nie biegła tak szybko i z takim ciężarem w piersi.

Czarny Pan, Hermiona nie mogła w to uwierzyć. Wzięła nagły zakręt, prawie wbiegając na zbroję. Wyhamowała tuż przed nim i pobiegła dalej.Lavender jest w szeregach Voldemorta. O Boże.

Czuła jak jej płuca palą, a mięśnie w nogach stają się gumowate. Kierowała się do dormitoriów, nagle wahając się. Muszę poinformować dyrektora! Poślizgnęła się, hamując na skrzyżowaniu korytarzy, dysząc. Ale... przygryzła dolną wargę, przypominając sobie spojrzenie, jakie rzucił jej stary czarodziej w Skrzydle Szpitalnym. Ale on... on mi nie uwierzy! Jestem tylko... tylko jedną z Gryfonów, którzy dręczyli jego cennego, małego Chłopca-Który-Przeżył! Przebiegła ręką przez włosy, jej myśli wirowały.

Jeśli nie pójdę do dyrektora, to do kogo mam iść? Skupiła się na ziemi, zaciskając usta. Harry. Podniosła głowę, jej oczy były ślepe na otoczenie. On... ja... wzięła głęboki wdech i wypuściła go, jej wzrok stwardniał. Muszę spróbować. On może mnie nienawidzić już zawsze... ale muszę spróbować.

Wróciła do siebie i zaczęła się rozglądać za jakimikolwiek oznakami pościgu, jednak nie zobaczyła niczego. Przygryzła wargi i przygładziła włosy.Lavender nie wie, że to ja szpiegowałam. Powachlowała twarz, mając nadzieję, że czerwień wkrótce zblednie. Spojrzała na drogę do gabinetu dyrektora, ale potem skierowała się w stronę wieży Gryffindoru, utrzymując powolne tempo i układając łagodny uśmiech na twarzy. Proszę, niech mi uwierzy.

*

Lavender zaskomlała, patrząc jak lis znika w cieniach Zakazanego Lasu. Animag był na nią bardzo zdenerwowany. Dotknęła boku, jej palce były ubrudzone krwią. Zamknęła oczy, łzy spływały po jej twarzy, tworząc ścieżki w kurzu i brudzie.

Jeszcze tylko jedna rzecz do zrobienia, Lav. Porozmawiaj tylko z Michaelem i wpraw plan w ruch. Wtedy On da ci nagrodę i nikt już nigdy nie będzie się z ciebie naśmiewał. Ucięła szloch, wstając na nogi, wycierając łzy i smarki sprawną ręką. Wyciągnęła różdżkę i sprawdziła godzinę.Masz godzinę, Lav. Pośpiesz się. Rozejrzała się po sali, jej oczy zaświeciły się w lustrze. Po pierwsze, doprowadźmy się do ładu.

Zajęło to kilka cennych minut, ale doprowadziła się do stanu reprezentacyjnego. Trzymała rękę na boku i przykleiła szczęśliwy uśmiech do twarzy – nie dosięgał on jej oczu, ale to było małe zmartwienie. Wygładziła szaty po raz ostatni i skierowała się do dormitoriów Ravenclawu. Musiała złapać jednego z drugorocznych, zanim zaszyją się w Pokoju Wspólnym. Dała dzieciakowi notkę i usunęła się w zacienioną część korytarza, naprzeciw wejścia, ukrywając się w ciemności. Nie musiała długo czekać.

- Co? – Michael Corner wykradł się z dormitoriów, zatrzymując się na krótką chwilę, kiedy zobaczył czekającą na niego Lavender. – Co ty turobisz? – Zasyczał, chwytając ją za łokieć i ciągnąc daleko w dół korytarza i do opuszczonej klasy, zerkając przez ramię, by upewnić się, że nikt ich nie widział.

- Puść mnie, ty cholerny draniu! – Lavender stanęła mu na stopie, wyrywając się i przytulając do siebie ramię. Patrzył na nią z otwartymi ustami, całkowicie zaskoczony. – Nadszedł czas, głupcze. – Warknęła, łzy zaszkliły się w jej oczach kiedy głaskała ramię. – Dostałam słowo.

- Od Pana? Ale posłaniec... co on ci zrobił? – Michael wyciągnął do niej rękę, ale odtrąciła ją, dwie łzy spłynęły po jej twarzy, kiedy starała się pozostać obojętna na ból.

- Zostaw to, Michael. Po prostu... zostaw to. Zdarzył się incydent i zasłużyłam na to. Wyjeżdżam po rozmowie z tobą. Nie wracam. Pan będzie mnie potrzebował, kiedy tylko da mi znak... Będę jego najbardziej cenionym doradcą, poczekaj tylko i zobaczysz. – Jej oczy błyszczały, kiedy zaczęła się kołysać z boku na bok, jej spojrzenie stało się szkliste. Potrząsnęła sobą mentalnie, jej oczy pojaśniały. – Musisz dalej wprowadzać plan. Spotykaj się z lisem przed nowiem, co miesiąc przy drzwiach, które wskazują prawdziwą północ. Obserwuj Pottera i czekaj na sygnał. Zaczęło się.

Oczy Michaela rozszerzyły się i skinął głową.
– Och, Lav - wyciągnął do niej rękę, ale pozwolił jej opaść przed dotknięciem jej rękawa. – To wspaniałe wieści. – Wymienili spojrzenia, Lavender uśmiechnęła się do niego zanim odwróciła głowę – Czy ty - Lavender spojrzała na niego ponownie. – Czy mogłabyś powiedzieć o mnie dobre słowo naszemu Panu? – Oczy Michaela były ciemne i nawiedzone.
Lavender skinęła głową, a ramiona Michaela rozluźniły się. Zmarszczyła brwi i machnęła różdżką, drżąc na myśl o tym, jak mało czasu jej zostało.
– Muszę iść. Muszę się z nim spotkać na skraju lasu. – Ruszyła do drzwi, zatrzymując się, zanim je otworzyła. – Zerwij jednego lub dwoje z nich z drzewa. Woda potrzebuje dobrego pobudzenia. Świat jest prawie gotowy do wzięcia, ale On[i] musi dać im jeszcze jedno, małe pchnięcie. – Jej ręka zacisnęła się na drzwiach, pot wytworzył się na jej skórze. – Wąż musi być na jeziorze przed godziną policyjną. Ktoś się tam z tobą spotka. – Spojrzała przez ramię, jej oczy pociemniały. – Nie zawiedź nas, Michael. Plan [i]musi działać, rozumiesz?

Przytaknął, a ona nadal patrzyła na niego przez chwilę.
– Będę o tobie pamiętać – kiedy to wszystko się skończy. – Otworzyła drzwi i wymknęła się, cicha jak cień. Michael wypuścił głęboki oddech, przejeżdżając ręką po twarzy, jego oczy były rozszerzone. Zaczęło się. Powolny uśmiech zaczął rozlewać się na jego twarzy. Zaczęło się. Otrząsnął się, skurcz przeszedł przez jego twarz. Muszę znaleźć pozostałych. Przygryzł wargi i wyślizgnął się z klasy – nigdzie nie było żadnego śladu po Lavender. Zatrzymał się na chwilę, jego oczy ślizgały się po pustej przestrzeni. Otrząsnął się i zaczął działać.

Wszedł do Pokoju Wspólnego, łapiąc kilka par oczu i szarpiąc głową w bok. Wymknęli się na zewnątrz; Michael wymruczał im rozkazy, upewniając się, że złapał i przytrzymał każdą parę oczu.

Jeden z rekrutów skierował się do Hufflepuffu, kiedy inny ruszył do Gryffindoru. Michael spojrzał na Terry'ego, który skinął głową i obrał za cel bibliotekę. Michael czekał w ich pokoju spotkań, cenne sekundy mijały w jego głowie. Patrzył na swoją różdżkę, jego oczy były szeroko otwarte i puste. Nie zawiodę, wypuścił długi, drżący oddech, ścisnął mocno różdżkę. Nie zawiodę. Podniósł smukłe drewienko do ust, mrucząc starą modlitwę, której lata temu nauczyła go matka. Proszę, nie pozwól mi zawieść.  

Wiara [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz