Odwracając czas

8.5K 380 42
                                    

  - Przestań mnie ciągnąć za włosy!
- Puść mnie!
- Accio... auć! To boli!

Harry i Draco wymienili zaskoczone spojrzenia, zbliżając się do zwykłego miejsca ich spotkań w bibliotece. Przyspieszyli kroku i sekundę później ukazał im się chaos.

Sasha szarpała się z Hermioną; jej ciemne włosy fruwały dookoła, a niebieska wstążka, którą miała we włosach, zniknęła. Hermiona miała wściekły wyraz twarzy i jedną dłonią ściskała loki Sashy, nie zamierzając puścić. Blaise spokojnie siedział przy stole, dając szóstorocznej wskazówki, podczas gdy Seamus nie odzywał się w ogóle, obserwując tylko z otwartymi szeroko oczami i w pełni skupiony przepychankę toczącą się przed nim. Neville był jedynym, który chociaż próbował powstrzymać obie dziewczyny – i nie wyglądał przez to za dobrze.

- Sasha... proszę. Hermiono, puść. To do niczego nie prowadzi... – Piaskowowłosy chłopak kręcił się obok obu dziewczyn, przeskakując wzrokiem pomiędzy nimi. Przestępując z nogi na nogę, obserwował je nieufnie, przygotowując się na oberwanie paznokciami, które wiedział, że będzie musiał znosić, jeśli spróbuje odciągnąć je od siebie. To będzie bolało...
- Natychmiast przestańcie walczyć! – Draco wyprostował się i rzucił miażdżące spojrzenie obu dziewczynom. Podszedł do nich, używając swojej powiększonej sylwetki, by zastraszyć je i spowodować choć nikłą skruchę. Hermiona niechętnie puściła włosy Sashy, a Sasha opuściła różdżkę. Odsunęły się od siebie na kilka kroków; Sasha usiłowała wygładzić zmarszczki na swoich szatach, a Hermiona otwarcie gapiła się na Dracona. Blondyn warknął cicho pod nosem, zaciskając dłonie w pięści. – Sasha, stać cię na więcej... i Granger – blondyn zadrwił z niej – wybrałaś walkę w tak poniżający, prostacki sposób...
- Jeśli dobrze pamiętam, mój prostacki cios zmusił cię do ucieczki na trzecim roku – odwarknęła Gryfonka, ciesząc się z rumieńca zawstydzenia, wykwitającego na policzkach Dracona.
- Wystarczy – Harry podszedł bliżej, kładąc dłoń na piersi blondyna i patrząc na niego. – Jest zbyt wiele do zrobienia... nie mamy czasu na walkę. – Draco wyglądał, jakby chciał się z tym nie zgodzić, ale w końcu zamknął usta i skinął sztywno głową. Harry odwrócił się do pozostałych i spojrzał na Hermionę. – Czemu nadal tu jesteś? – Skrzyżował ręce na piersi, ukrywając dłonie. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje Herm, jest zobaczenie moich trzęsących się rąk.

Gryfonka wygładziła szaty, potrzebując kilku chwil, by zebrać się w sobie.

- To, co powiedziałam wcześniej, jest prawdą. Chcę pomóc i sądzę, że będzie sprawiedliwie, jeśli to zrobię. Poza tym – nerwowo zwinęła dłonie w pięści – jestem dobra w poszukiwaniach. Mogę wnieść świeże spojrzenie na informacje, które już macie, i uzyskać informacje, które próbujecie znaleźć, z innego punktu widzenia.

Harry patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Hermiono... Zamknął na moment oczy.

- W porządku. Ale zbliż się do nas choć na krok poza tym pomieszczeniem, a staniesz się bardzo niemile widziana. – Przewróciło mu się w żołądku i przełknął ciężko ślinę. Skrzywił się i rozejrzał dookoła. – Pansy i Millicenta się pojawią?

Neville pokręcił głową.

- Nie, jeszcze nie wróciły.

Harry westchnął i przeczesał dłonią włosy.

- Poszły do skrzydła szpitalnego, prawda? Cóż... myślę, że niedługo znajdą tam Gin.
- Wszystko z nią w porządku? – zapytał Blaise, sięgając w stronę Neville'a i przyciągając go do siebie.
- Z nią tak, ale nie z Andrew. Oberwał czymś w głowę, Merlin wie czym. Wygląda bardzo źle. – Draco spojrzał ostrzegawczo na Hermionę. – Teraz rozumiesz, czemu tak bardzo nie ufamy twojemu domowi, Granger?
- Jakby Slytherin nie zrobił części tych paskudnych rzeczy nam – prychnęła Hermiona i odwróciła się, kręcąc nosem i krzyżując ręce na piersi ze złością.

Harry zamknął oczy, zaciskając szczęki tak mocno, że poczuł swoje zęby zgrzytające o siebie. Obrócił się, by spojrzeć na Draco, jeszcze mocniej przyciskając do piersi książkę, którą dał mu Remus.

- Zajmiemy kilka stołów – upewnijcie się, że rozdzieliliście się równomiernie. Jeśli Pansy i Millicenta wrócą, powiedzcie im, proszę, gdzie jesteśmy. – Otarł się o Dracona i uciekł w ciemność, kierując się w stronę jednego ze stołów; serce waliło mu w gardle.
- Harry? – Draco położył dłonie na ramionach bruneta.

Jego ciało było spięte i sztywne.

- Ja... chcę jej nienawidzić. Chcę przekląć ją tak bardzo... ale nie mogę. Wszystko co widzę, gdy patrzę na nią, to to, co ona i pozostali mi powiedzieli, zrobili mi. Cholera – warknął Harry, rzucając torbę na podłogę z głośnym hukiem. Wysunął krzesło i opadł na nie, kładąc łokcie na stole i opierając twarz na dłoniach.
- Harry – dłonie Dracona powróciły, gdy nachylił się nad uchem Harry'ego. – Oni zapłacą... oni wszyscy zapłacą. Skrzywdzili cię... Wyciągnęli spod twoich stóp wszystko, co kiedykolwiek znałeś i kochałeś. Nie wstydź się tego, że cię to zraniło. Ale jesteśmy teraz tutaj – Draco łagodnie owinął ramiona wokół drobniejszego chłopaka. – Nigdy cię nie zostawimy. Obiecuję.


~~~~~~


Hermiona obserwowała, jak obaj znów znikają, z otwartymi ustami.

- Może zechciałabyś zamknąć usta – nigdy nie wiadomo, co może w nie wlecieć. – Sasha prychnęła i pokręciła nosem na Gryfonkę, wysuwając dla siebie krzesło i siadając na nim powoli. Przeczesała dłonią włosy, przywracając je mniej więcej do poprzedniego wyglądu.

Hermiona zamknęła usta i spojrzała na dziewczynę, mrużąc oczy.

- A teraz posłuchaj...
- Hermiono – Neville pojawił się przy jej łokciu z wymuszonym uśmiechem na twarzy. – Chodź ze mną i Blaise'em uczyć się gdzie indziej, dobrze? – Położył dłoń na plecach Gryfonki i pchnął – niezbyt łagodnie.
- Ale Neville! – Hermiona strząsnęła dłoń byłego Gryfona. – Nie zostawię Seamusa z tą szaloną dziewczyną!

Blaise parsknął, ale Neville zignorował to.

- Hermiono, z Seamusem wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi. A teraz chodź. Blaise i ja wszystko ci wyjaśnimy. – Uczepił się szaty Hermiony i zaczął ją odciągać.
- Ale... ale...
- Och, z Seamusem wszystko będzie całkowicie dobrze, prawda, kochanie? – Sasha wdzięczyła się do Gryfona, prawie powodując, że zachichotał. Hermiona pokryła się delikatnym odcieniem czerwieni, wybałuszając lekko oczy.
- Seamus?

Chłopak tylko przesuwał wzrokiem od jednej dziewczyny do drugiej, po czym wzruszył ramionami i pozwolił, by ogromny uśmiech rozjaśnił jego twarz. Neville musiał zwerbować Blaise'a do pomocy przy odciągnięciu dziewczyny od zakątka.


~~~~~~


Voldemort odchylił się w fotelu, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w jeden z wielu arkuszy papieru, które piętrzyły się przed nim. Przebiegł palcem wzdłuż jednej kolumny, a niewyraźna linia pojawiła się między jego brwiami.

- Ezekielu, przyprowadź do mnie Garreta.

Kat odwrócił się do swego pana, patrząc na niego z zaskoczeniem, zanim ukłonił się nisko i odłożył przyrządy na bok.

- Jak sobie życzysz, mój Panie. – Mężczyzna wymknął się z pomieszczenia, zostawiając swoją najnowszą zabawkę na kole*, by zaczekała na niego.

Voldemort nie podniósł wzroku na ciało leżące przed nim, zerkając na nie pogardliwie tylko raz, zanim wrócił do swych list. Drzwi do komnaty otworzyły się kilka minut później, ukazując Ezekiela i wysokiego, jasnowłosego mężczyznę.

- Mój Panie – śmierciożerca przeszedł szybko przez pokój i uklęknął przy boku Czarnego Pana. – Wzywałeś mnie?

Voldemort odsunął od siebie papiery, które trzymał, delikatnie odkładając je na biurko. Odwrócił się do klęczącego mężczyzny, wzdychając cicho

- Garret, Garret, Garret. Rozczarowałeś mnie!

Klęczący czarodziej zbladł i cienka warstwa potu pojawiła się na jego skórze.

- Panie? Co zrobiłem źle? – Drobne dreszcze zaczęły przebiegać przez jego ciało, a samotna kropla potu powoli pokonywała drogę w dół jego policzka.

Voldemort uśmiechnął się, pozwalając, by jego zamiary ukazały się na jego twarzy, naciągając mocno jego cienką jak papier skórę.

- Garret.. z pewnością pamiętasz? – Czarny Pan podniósł w górę arkusz i podał go mężczyźnie, ciesząc się z gryzącego zapachu strachu, który zaczął z niego promieniować.

Garret wpatrywał się w pergamin, a zdezorientowany grymas pojawił się na jego twarzy.

- Ja... nie wiem, co to jest. – Przełknął z trudnością ślinę, cofając się lekko, gdy Ezekiel zachichotał, a jego ofiara na kole krzyknęła.
- Ezekielu... zaczekaj, kochany – Kat odwrócił się i wydął wargi w stronę Czarnego Pana – Garret prawie musiał zatkać sobie usta dłonią, by powstrzymać się od histerycznego śmiechu. Przeważająca część jego umysłu dygotała teraz ze strachu, a on był śmiertelnie przerażony, że zaraz się zmoczy. – A teraz – Voldemort zwrócił się do swojego śmierciożercy. – To jest lista ofiar ostatniego ataku. Ta konkretna wioska miała trzystu pięćdziesięciu dwóch mieszkańców. Wyobraź sobie więc moje zaskoczenie, gdy spojrzałem na ogólną listę zabitych i zobaczyłem ich tylko trzystu pięćdziesięciu jeden. Brakuje nam ciała, Garret, mój drogi, i – wiedząc, że to ty dowodziłeś ostatnim nalotem – chciałbym usłyszeć z twoich własnych ust, co poszło nie tak. – Wyciągnął kościstą dłoń i poklepał pocącego się mężczyznę po twarzy, pozwalając palcom zatrzymać się na chwilę na delikatnej skórze i rozkoszując się drżeniem, które w nim wywołał.
- Ja... – Garret oblizał usta, z całych sił powstrzymując się od wymiotów. – To musi być pomyłka. Zabiliśmy każdą osobę i zwierzę w wiosce. Nikt nie pozostał przy życiu. Być może... być może ktoś był poza miastem? – Skulił się i spiął, gdy palce zaczęły wbijać się w jego ciało.
- Pomyłka? Pomyłka? O nie, kochanieńki, tu nie ma żadnej pomyłki. – Czarny Pan uniósł się w fotelu, jedną dłoń zaciskając mocno na gardle śmierciożercy. Zaciągnął szamoczącego się mężczyznę do koła, przyciskając jego twarz do ofiary. – Rozpoznajesz tego małego bachora? Heath, czemu nie powiesz mu tego, co mi? – Garret drapał w dłoń zaciskającą się na jego tchawicy, a jego horyzont poszarzał na brzegach. – Spójrz na niego, zdrajco – wysyczał Voldemort, rozpryskując wokół ślinę. Oczy Garreta wywróciły się, by zerknąć na człowieka na kole. Gdyby mógł zblednąć, zrobiłby to.
- Garret – och proszę nie krzywdź mnie, proszę – Garret wyciągnął ich wszystkich na ulicę, w rzędzie. Zabijaliśmy po jednym, gdy się odwróciłem. Garret patrzył na tę małą dziewczynkę i dotykał jej włosów. Potem wróciłem do moich obowiązków i zabiłem kolejnych mugoli. Gdy przyszło do liczenia, brakowało nam jednego ciała, a ja zauważyłem, że nigdzie nie widzę tej małej dziewczynki. Proszę, mój Panie! Proszę, nie zabijaj mnie! – Człowiek na kole szlochał, wiotczejąc tak bardzo, jak tylko mógł, biorąc pod uwagę jego ograniczenia.

Garret warknął bezsensownie i odepchnął Czarnego Pana. Byli silnie połączeni – i Garret nie wiedział, który z nich był bardziej zaskoczony, gdy Voldemort go puścił – on czy Czarny Pan. Obaj wpatrywali się w siebie przez chwilę, zanim Garret wyciągnął swą różdżkę.

- Avada...
- Crucio. – Voldemort nawet nie mrugnął, gdy mężczyzna podniósł na niego różdżkę. Westchnął, podczas gdy ciało wiło się i trzęsło na ziemi. Wytarł dłonie w ręcznik podany przez Ezekiela, a grymas pojawił się na jego twarzy. – Finite Incantatem. – Kopnął różdżkę mężczyzny na bok, patrząc, jak Ezekiel rzucił się po nią jak zadowolony szczeniak. – Zrozum, Garret, mój drogi – Voldemort uklęknął obok dyszącego mężczyzny – Potrzebowałem trzystu pięćdziesięciu dwóch zgonów do pewnego małego zaklęcia, które zamierzałem rzucić ubiegłej nocy. Ale okazja przepadła z powodu twojej obrzydliwej małej słabości. Szkoda, naprawdę; sądziłem, że będziesz w stanie wykonać swą pracę bez żadnych skrupułów.
- Ona... ona była w tym samym wieku co moja córka. – Słowa były miękkie – prawie jak błaganie.
- Ona była mugolką – brudną, śmierdzącą mugolką, którą powinieneś zabić i skrócić jej męki. – Voldemort wstał z westchnieniem. – Ale wystarczy tego. Ezekielu, zabierz ich obu do klatek. Moje maleństwa są głodne... i muszą zostać nakarmione.

Garret wytrzeszczył oczy i chwycił szatę Czarnego Pana.

- Nie! Proszę, mój Panie, nie! Poprawię się! Znajdę ją i przyprowadzę do ciebie! Proszę, mój Panie, proszę! – Garret gorączkowo całował brzeg szaty, który trzymał, a łzy i smarki brudziły delikatny materiał.

Voldemort spojrzał na mężczyznę, kopniakiem odsuwając go od siebie.

- Zabierz mi ich sprzed oczu, Ezekielu. – Odwrócił się plecami od błagających mężczyzn, z łatwością wyciszając ich krzyki. Z wdziękiem usiadł z powrotem w fotelu, pstrykając palcami na papiery leżące przed nim i odesłał je do właściwych teczek. Westchnął zirytowany, gdy okazało się, że trudno jest przenieść mężczyzn. Bezużyteczne robaki. Przewrócił oczami. Odchylił się na krześle i podniósł Księgę Życia Umarłych, trzymając ja z szacunkiem. Pogładził okładkę, zatrzymując palce na skórze. Ogary są prawie gotowe, ale moje szeregi wciąż są zbyt mało liczne.

Skrzywił się i spojrzał na ścianę, jednym palcem wystukując rytm na książce. Zamrugał kilka razy i spojrzał w dół na rażącą oko wypustkę – pojawiła się pod wpływem stukania. Dziwne... Wpatrywał się w palec, skupiając się na swoim wnętrzu.

Erin. Mógł wyczuć jej obecność; była słaba, ale stabilna. Gdzie jesteś, dziewczynko? Przebywała w zakamarkach jego umysłu, używając jego własnych wspomnień przeciw niemu. Wziął wdech, gdy wspomnienie pierwszego razu, gdy ujrzał Hogwart, wysunęło się na przód jego świadomości.
Pamiętał, że był zatrwożony potęgą zamku, tym, jak wznosił się, by nocą górować nad jego głową. Widok Wielkiej Sali z jej zaczarowanym sufitem i unoszącymi się świecami... Głosy chłopców, którzy ignorowali go, gdy powiedział, że dorastał w mugolskim sierocińcu; wszyscy porównywali zamek do ich własnych, magicznych domów. To sprawiło, że zapałał chęcią – potrzebą; pragnął tego – do tego świata magii i cudów. Pokaże im – pewnego dnia to wszystko będzie jego. Mój dom. Mój jedyny dom.

Voldemort odzyskał swe zmysły. Księga leżała teraz na podłodze, a jego dłonie zaciskały się mocno na oparciach fotela. Pokręcił głową, gdy furia zaczęła w nim narastać. Jak śmiesz, mała dziwko... Zerwał się na nogi, wrzeszcząc do Ezekiela. Mógł szybciej wprowadzić swoje plany w życie – nieważne, że wszyscy jego śmierciożercy nie byli obecni. Chcę tego zamku! I chcę, by ten bachor zniknął z mojego umysłu! A to jedyny sposób, by to zrobić. Jego szkarłatne oczy błysnęły w świetle pochodni, gdy te spontanicznie zapłonęły w pokoju. Już czas, by wysłać tego cholernego bachora Pottera do grobu.


~~~~~~


- Wynoście się! Chcę, żebyście wszyscy opuścili tę redakcję natychmiast, rozumiecie? – Lucjusz Malfoy był w stanie, w którym tylko kilkoro z nich widziało go wcześniej. Stał w wejściu do Proroka Codziennego, ściskając w pięści aktualne wydanie. – Wynoście się! – Jego spojrzenie płonęło, a kilka okien roztrzaskało się – pracownicy spojrzeli po sobie tuż przed tym, jak zaczęli przepychać się po swoje rzeczy. Wkrótce zaczęli panikować, zastanawiając się, kto pierwszy powinien przejść przez drzwi. – Tremble, wynieś tu swój tłusty tyłek w tej sekundzie! – Drobne dreszcze przebiegły przez ciało blondyna – miał zamiar zamienić sobie słówko z redaktorem, choćby się paliło i waliło.

Drzwi do gabinetu redaktora uchyliły się z piskiem, ukazując spoconą, czerwoną twarz.

- Tak, panie Malfoy?
- Wyłaź tu natychmiast!

Drzwi otworzyły się szerzej i Tremble wysunął się na zewnątrz, prawie pełznąc korytarzem w stronę zirytowanego mężczyzny.

- Proszę pana? – Jego ręce trzęsły się intensywnie, a w jednej z nich trzymał chusteczkę.

Lucjusz wyszedł mu na spotkanie, ciesząc się, gdy mężczyzna potknął się o własne nogi i opadł do tyłu jak krab.

- Ty żałosny kawałku padliny – górował nad skomlącą u jego stóp postacią. – Ty odrażający robaku! Powiedziałem ci, że nie życzę sobie absolutnie żadnych kłamstw w mojej gazecie oraz że będę miał ostatnie słowo w sprawie wszystkich ostatecznych kopii, zanim pójdą do masowej produkcji. Więc co to do cholery jest?! – Cisnął gazetą w Tremble'a, rozpryskując wokół siebie ślinę.

Nagłówki Proroka Codziennego składały się z olbrzymich, czarnych liter, jakby gotowych, by wyskoczyć ze strony, i przyciągających wzrok każdej mijającej je osoby. Chłopiec, Który Przeżył, przeszedł na stronę Ciemności! Pod spodem było zdjęcie Rona Weasleya i kilku innych chłopców z Gryffindoru, i wszyscy wyznawali, że widzieli „Pottera" robiącego to lub jakiś zły uczynek. To były tylko kolejne odgrzane plotki, krążące po czarodziejskim świecie, bez żadnych nowych elementów. Lucjusz był wściekły.

- Jak śmiałeś sprzeciwić się mojemu słowu? Wstawaj, ty żałosny śmieciu. – Lucjusz kopnął mężczyznę w bok, a okrutny uśmiech wykrzywił jego twarz, gdy ten wciągnął gwałtownie powietrze. – Wstawaj.

Tremble zerwał się na nogi; jego twarz była szkarłatna, a koszula zlana potem.

- Lordzie Malfoy – zaczął, tylko po to, by urwać, gdy Lucjusz chwycił go za gardło i zaczął ciągnąć go przez korytarz. – L-lordzie...! – Charczał, coraz słabiej widząc.

Lucjusz trzymał mocno tego obrzydliwego wieprza; furia zabarwiła jego pole widzenia na czerwono. Nikt nie ośmiela się sprzeciwiać się Malfoyowi! Pospieszył w kierunku szklanych drzwi Proroka Codziennego, patrząc z satysfakcją na tłum, który zaczął się tam zbierać. Otworzył drzwi machnięciem różdżki i silnym pchnięciem posłał Tremble'a twarzą w dół ze schodów.

- Wszyscy jesteście zwolnieni! Nikt, nikt, nie wchodzi w drogę Malfoyom, rozumiecie?! Nie będzie żadnej odprawy! Żadnej! Brzydzę się wami! – Lucjusz ścisnął swoja laskę, aż pobielały mu palce. Słyszał pomruki i poruszenie w tłumie – spojrzał na nich zza przymkniętych powiek, dostrzegając kilku dziennikarzy z innych gazet, próbujących ukryć się przed nim w tłumie. – A teraz posłuchajcie! – Prosty czar sprawił, że jego głos huknął ponad tłumem. – Jeśli jest tu ktokolwiek, kto nie stracił zdrowego rozsądku na rzecz szaleństwa ogarniającego czarodziejski świat, niech złoży w środku podanie o pracę. Ale – przesunął się powoli do przodu, schodząc kilka stopni niżej, by przyjrzeć się byłym pracownikom Proroka Codziennego – ci, którzy obecnie wierzą w szaleństwo i kłamstwa, jakie rozpowszechnia rodzina Weasleyów i ich zwolennicy... Lepiej będzie, jeśli będziecie trzymać się z dala od mojej gazety i tej redakcji.

Splunął pod nogi tłumu, pociągając pogardliwie nosem. Potem odwrócił się na pięcie i wszedł z powrotem po schodach, rzucając za siebie ostatnie spojrzenie.

- Podania można składać od tej chwili. – Zniknął wewnątrz budynku, zatrzaskując za sobą drzwi i wywołując tym drgnięcie tłumu.


Lucjusz spędził kilka następnych godzin na radosnym niszczeniu biura i odbudowywaniu go dla własnej satysfakcji. Oczyścił całe piętro dla personelu i rozsadził biurka na kawałki, co w końcu pozwoliło mu pozbyć się całego tego straszliwego gniewu, który wciąż przez niego przemawiał. Jak śmieli, przeklęci, cholerni, półkrwi, bezwartościowi...

- Proszę pana? Powinniśmy przyjść kiedy indziej? – Głos zaskoczył go. Lucjusz odwrócił się, trzymając różdżkę w pogotowiu, i wpatrywał się w dwie osoby, które stały niepewnie w progu biura.
- Kim jesteście? – Strząsnął włosy z twarzy i przyjrzał się parze. Około dwudziestu lat, klasa średnia, przyzwoicie ubrani. Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na nich. – No więc?

Dziewczyna podeszła pierwsza, zerkając przelotnie na swego towarzysza, zanim zatrzymała się kilka stóp przed Lucjuszem. Lekko i niezgrabnie dygnęła, i zaczerwieniła się.

- Jestem Nicole Rousse, a to mój brat, Karl. My... – przygryzła wargę i poruszyła się niespokojnie. – Byliśmy na zewnątrz, gdy pan... – wzruszyła ramionami i wbiła wzrok w podłogę. – Chcielibyśmy ubiegać się o stanowisko tutaj.

Lucjusz poczuł, jak jego brwi unoszą się. Hm, to zdecydowanie szybciej, niż się spodziewałem.

- Do jakiej szkoły chodziliście? – Przywołał dla siebie krzesło i usiadł, wygładziwszy fałdy na szacie, mogąc wpatrywać się w parę z bliższej odległości.

Chłopak i dziewczyna wymienili spojrzenia, ale nie przywołali krzeseł dla siebie.

- Uczęszczaliśmy do Durmstrangu, proszę pana. – Odpowiedział chłopak – Karl. Lucjusz spochmurniał. – Ale... jesteśmy Niemcami, proszę pana. Nie... nie Anglikami. My... nasza rodzina zawsze była w Durmstrangu, ale nie jesteśmy po stronie Sam-Pan-Wie-Kogo. – Chłopak był młody, miał najwyżej dwadzieścia dwa lata. Jego brązowe włosy były krótko przycięte, co Lucjusz rozpoznał jako tradycyjny styl niemieckich czarodziejów. Miał piwne oczy, tak samo jak jego siostra. Była jaśniejszą brunetką – prawie blondynką, ale nie całkiem. Była o kilka cali niższa od niego – ale Lucjusz dał jej jakieś dwadzieścia cztery lata. Interesujące... Myślałem, że Niemcy trzymają się idei zabijania swego pierworodnego potomka, jeśli jest to dziewczynka.
- Pokażcie mi swoje przedramiona – Lucjusz wysunął władczo brodę. Oboje wymienili kolejne spojrzenie, ale zrobili to, co powiedział. Lucjusz pochylił się i wpatrywał się w skórę, rzucając kilka ujawniających zaklęć, zanim w końcu usiadł z powrotem, uspokojony. – Macie jakieś doświadczenie w dziennikarstwie? – Oboje powoli pokręcili głowami. – A mimo to przyszliście tu szukać pracy? – Lucjusz zadrwił, przerzucając włosy przez ramię.
- Proszę pana – dziewczyna, Nicole, zaczęła – my... mamy angielskie dyplomy z Oxfordu... Ja mam licencjat** z komunikacji***, a Karl podwójnego magistra**** z historii sztuki. – Dziewczyna złączyła ręce przed sobą, wykręcając je nerwowo. – My... my...
- Wystarczy. – Lucjusz westchnął i pokręcił głową, patrząc w kierunku drzwi. – Jakie są wasze poglądy na temat Harry'ego Pottera i Czarnego Pana? – Od niechcenia machnął różdżką w stronę pary, wyczarowując dla nich twarde, drewniane krzesła.

Rodzeństwo usiadło z wahaniem, opadając na skraju krzeseł.

- My... nie wierzymy w to, co większość osób mówi na temat pana Pottera. Nasza wioska... – Nicole urwała, patrząc w dal.
- Sam-Pan-Wie-Kto zabił połowę mieszkańców naszej wioski podczas ataku w czasie pierwszej wojny. Dziadkom udało się wyprowadzić stamtąd większość dzieci, ale prawie wszyscy nasi rodzice, ciotki i wujkowie zostali zabici. To była... paskudna śmierć dla nich wszystkich. – Karl oczyścił gardło i spojrzał na swoja siostrę. – Słyszeliśmy o Aurorach, którzy przyszli nam z pomocą. Jeden z nich nazywał się Potter, a jego żona miała na imię Lily. Nasza ciotka Amelia przeżyła dzięki nim. – Chłopak wbił spojrzenie w swoje dłonie i zmarszczył brwi. – Nie otrzymaliśmy takich samych informacji jak Anglicy, proszę pana. My... wierzymy w pana Pottera.

Lucjusz powoli skinął głową.

- Bardzo dobrze. Macie tę pracę. Będziecie redaktorami – pozostawiam wam kwestię zatrudnienia pozostałych osób. – Malfoy klasnął w dłonie i wstał, uśmiechając się ponuro do oszołomionej pary. – Oczekuję też, że wyślecie mi kopię Proroka, zanim pójdzie on do druku każdego wieczora, rozumiecie? To ja podejmuję ostateczne decyzje w tej firmie, nie wy. – Oboje szybko pokiwali głowami, otwierając szeroko oczy. Lucjusz uśmiechnął się do nich, zadowolony z siebie. – Dobrze. Czekam na wasze pierwsze wydanie już dziś. – Wygładził fałdy szaty i wyprostował ramiona, kiwając im głową i zmierzając w stronę wyjścia.
- Ale! – Zatrzymał się i odwrócił, unosząc brew. – Ale... tu nikogo nie ma! Kto... jak my... co powinniśmy... – Nicole była blada.

Lucjusz wzruszył ramionami i pociągnął lekko nosem.

- To nie mój problem. Spróbujecie i dostarczycie to do mnie przed północą? Nienawidzę czekać. – Z tymi słowami opuścił budynek, pozostawiając dwoje młodych dorosłych, bez tchu odprowadzających go wzrokiem.

Idealnie.


~~~~~~


Kobieta siedziała na kocu; jej miedziane włosy wydawały się matowe w bladym świetle, które wyczarowała. Przesypywała ziemię między palcami, a drobne grudki jedwabiście przesuwały się po jej skórze. Nagły podmuch wiatru zmierzwił jej włosy, powodując, że przemarzła. Wiatr... W Innym Świecie nie było wiatru od stuleci... Ziemia odeszła w zapomnienie. Bogini podniosła się na nogi, obserwując otaczającą ją mgłę z niezadowoloną miną, szpecącą jej wiecznie młodą twarz. Powietrze pachniało śmiercią. Śmiercią i zmianami.

Skrzydlata postać wynurzyła się z ciemności, a mgła zawirowała wokół opadających piór, pokrywających wyschnięty ogród Rosmerty.***** Bogini płodności mocniej zmarszczyła brwi.

- Morrigan. Minęło dużo czasu.

Bogini wojny spojrzała na Rosmertę spod rzęs.

- Więcej niż myślisz. Dobrze cię widzieć, moja siostro.

Miedzianowłosa bogini przechyliła głowę, a na jej twarzy pojawił się niewielki uśmiech.

- Minęło dużo czasu, odkąd nazwałaś mnie siostrą. Ostatnim razem, o ile dobrze pamiętam, nazwałaś mnie zdrajczynią, krzycząc przez całe pole bitwy. – Uśmiech zmalał, gdy gestem nakazała Morrigan, by usiadła. – Cieszysz się, widząc, jak nisko upadłam? – Opadła z powrotem na koc, starannie ignorując ruiny czegoś, co kiedyś było jej domem, wyłaniające się z ciemności panującej wokół; strzaskany dach i brudne ściany były tylko bladym wspomnieniem tego, czym były kiedyś.

Morrigan zamrugała powoli, kucając przed zgorzkniałą boginią.

- Nic już nie jest takie, jakie było. Minęły tysiąclecia, odkąd nasze imiona rozbrzmiały w powietrzu – moc zanika, siostro. – Bogini wojny nagle przekrzywiła głowę, a jej złote oczy błysnęły w świetle.
- Moc. – Rosmerta wypluła to słowo, wbijając palce w ziemię u swego boku. – Gdybyście nie ingerowali, cała ta moc byłaby nasza.
- Więc zgładzisz szeregi Unseelie,****** ujawniając całemu światu iluzję Jasnego Dworu? Nie sądzę. – Morrigan westchnęła i zbyła argument machnięciem dłoni. – Ale nie dlatego tu jestem.
- Och, doprawdy.
- Już czas się ocknąć, Rosmerto. Czas na spanie i śnienie dobiegł końca – ludzie nas potrzebują. – Bogini wojny podkradła się bliżej do drugiej kobiety; jej ruchy były hipnotyczne i powolne. – Nasze imiona znikną w ciągu doby, gdy moc Jedynego Boga doprowadzi wszystkich do wojny i chaosu. Nie ma równowagi, siostro. Nie ma stworzenia powstającego z popiołów, nie ma skali dla tego brzemienia. Nadszedł czas, by sobie przypomnieli... Nadszedł czas, byśmy się obudzili.

Na twarzy miedzianowłosej bogini widać było walkę nadziei z rozpaczą. Wyraz jej twarzy w końcu pokazał, że rozpacz zwyciężyła.

- Dagda odszedł*******, a Danu******** nas zostawiła. Odwróciła się od nas; źródła wyschły, ziemia jest jałowa. Nie – pokręciła głową, zerkając ponownie na ziemię pod swoją dłonią. – Nasz czas dobiegł końca. Będzie lepiej, jeśli znów zaśniemy i nigdy się nie obudzimy.
- Nigdy. – Morrigan wstała; jej spojrzenie płonęło. – Nie poddam się ponownie temu szaleństwu. Już czas, Rosmerto! A może już zapomniałaś o ludziach, którzy kiedyś dali ci moc tworzenia ogrodów, z której czerpałaś taką radość?
- Chcesz, żebyśmy poszli na wojnę z Jedynym Bogiem, co tylko wzmocni pozycję Mrocznego Dworu na świecie, tworząc większy chaos, nie porządek. Jak możesz prosić mnie o bycie częścią tego? – Rosmerta wpatrywała się w boginię stanowczym wzrokiem. – Powiedz mi zatem... gdzie jest Dagda? Gdzie jest Danu? Gdzie oni są, Morrigan? Dlaczego nie przybyli?
- Być może oni... Być może byli tam przez cały czas. Ale my zdecydowaliśmy się ich nie dostrzegać... My wybraliśmy bycie upartymi dziećmi, które wolą walczyć o swoje zabawki, niż dbać o to, co dali im rodzice. Jak możesz winić ich za to, że się odwrócili, gdy tak mocno staraliśmy się wypchnąć ich ze swojego życia? – Morrigan pokręciła głową i spojrzała w dal, wzdychając cicho.
- Sen będzie lepszy niż kłótnia. Pamiętam czasy, kiedy poszłabyś od razu po miecz, a mówienie zostawiła Lughowi********* lub Brigid. ********** – Rosmerta wpatrywała się w mgłę, a cienka linia pojawiła się między jej brwiami. – To wspaniały pomysł, Morrigan. Ale to tylko słowa. Nic więcej.

Bogini wojny przed długi moment przyglądała się Rosmercie w milczeniu, po czym skinęła głową i odwróciła się, niespiesznie odchodząc z powrotem w Ciemność. Bogini płodności obserwowała, jak idzie cicho, a jej dłoń nadal przeczesywała delikatnie grunt. Coś zatrzymało się pomiędzy jej wskazującym i środkowym palcem, gwałtownie ściągając jej uwagę na ziemię. Pochyliła głowę i poruszyła palcami, czując maleńkie włoski chwytające i oplatające jej skórę. Jej oczy rozszerzyły się, gdy wyplątała dłoń, rozgarniając ziemię, i wzięła głęboki wdech.

Pod cienką warstwą gleby, którą rozkopały jej palce, znajdował się maleńki, zielony pęd.


~~~~~~


Profesor Sprout skinęła głową z aprobatą, gdy Neville skłonił swą sadzonkę, by ożyła.

- Dobrze, bardzo dobrze, Neville. Pięć punktów dla Gryf... yyy, Slytherinu. To dość niezwykłe zaklęcie, panie Longbottom, bardzo dobrze. Czy ktoś jeszcze przeprowadził jakieś dodatkowe badania? – Zaróżowiona na policzkach nauczycielka uśmiechnęła się do Neville'a, powodując, że jego klatka piersiowa nieco się wydęła.
- Cholerni Ślizgoni. – Paskudne mamrotanie Rona sprawiło, że Neville wypuścił powietrze, spoglądając spode łba na Gryfona.

Profesor Sprout zmarszczyła brwi i odwróciła się do Rona.

- Panie Weasley, nie będę tolerować takiego języka na moich zajęciach. Dziesięć punktów od Gryffindoru. Powinien pan brać przykład z zachowania młodego pana Longbottoma na lekcji. Klaso! – Ślizgoni i Gryfoni, mający razem zielarstwo, uspokoili się i zaczęli słuchać. Profesor Sprout zwróciła się do Neville'a. – Panie Longbottom, proszę powtórzyć swoje zaklęcie i wyjaśnić jego właściwości.
Neville zaczerwienił się, wiercąc się pod spojrzeniami kolegów. Zerknął na Blaise'a, który uśmiechnął się do niego ciepło, kiwając głową dla dodania mu otuchy.
- Rosmertas jest zaklęciem, które było powszechnie stosowane jakieś dziewięćset lat temu, ale popadło w niełaskę, kiedy... – Neville przerwał na chwilę – kiedy chrześcijańscy czarodzieje zaczęli wpływać na całą czarodziejską społeczność. Rosmertas pochodzi od imienia bogini Rosmerty, irlandzkiej bogini płodności. Jej wyznawcami byli głównie rolnicy, a później ogrodnicy, którzy specjalizowali się w uprawie niektórych roślin i egzotycznych kwiatów. Zaklęcie wyszło z użycia, gdy Ministerstwo... – Neville przełknął nerwowo – gdy Ministerstwo zabroniło używania go pięć wieków temu. Ustawę uchylono kilka stuleci później, ale wtedy nikt nie używał już starszych zaklęć, a raczej tych łacińskich, promowanych przez nowe czarodziejskie standardy.
- Czyli Ślizgoni znaleźli i użyli zaklęcia, które zostało zabronione przez Ministerstwo, by być lepszymi na zajęciach. – Neville nie potrafił zidentyfikować osoby mówiącej, ale poczuł nasilające się na twarzy ciepło.
- Dość! – Profesor Sprout zmarszczyła teraz surowo brwi, patrząc na Gryfonów znajdujących się po jednej stronie pomieszczenia. – Pan Longbottom ujawnił bardzo użyteczne zaklęcie, co jest normalną rzeczą, jakiej można się nauczyć podczas stażu z zielarstwa – i nie tylko. W rzeczywistości powinien być przykładem dla was wszystkich. – Oczy nauczycielki nagle się rozjaśniły, a od strony uczniów dało się usłyszeć głośne jęki. – Chcę, żebyście napisali dla mnie wypracowanie na dwie stopy, w którym opiszecie podobne i przeciwne do Rosmertas zaklęcia, których nauczyliście się w tym roku. Referaty należy oddać w piątek przed przerwą wiosenną. Jesteście wolni!

Neville skrzywił się, widząc kilka nieprzyjemnych spojrzeń, jakie rzucali mu Gryfoni, wychodząc z cieplarni, w której tego dnia mieli zajęcia. Blaise zachichotał, obserwując, jak twarz jego chłopaka rozgrzewa się jeszcze bardziej.

- Ignoruj ich, Neville. Są po prostu przygaszeni, bo tak naprawdę pierwszy raz będą pisać pracę na te zajęcia. – Wyższy chłopak owinął ramię wokół Neville'a, wyprowadzając go z cieplarni, zanim profesor Sprout mogłaby przywołać ich ponownie.
- Dobra robota, Neville – głos Harry'ego zatrzymał ich na chwilę. Brunet pojawił się obok kurtyny z roślin, a Draco tuż za nim. Podciągnął plecak z roztargnieniem i przesunął dłonią po włosach, czyniąc je jeszcze bardziej sterczącymi. – Gdzie je znalazłeś?

Neville wyszczerzył się do Harry'ego, ignorując jego bladą twarz i ciemne cienie pod oczami drugiego chłopaka.

- Oczywiście w dziale Ksiąg Zakazanych! – Wszyscy wybuchnęli śmiechem i ruszyli z powrotem do zamku, pozwalając Gryfonom, by ich wyprzedzili.


Minęło kilka bezowocnych tygodni, odkąd Hermiona wtargnęła na spotkanie Ślizgonów i zażądała, by dopuścić ją do poszukiwania informacji.Długich, frustrujących tygodni, ale dyrektor w końcu ustąpił i ogłosił dla uczniów weekend w Hogsmeade – jednak starannie nadzorowany przez czujne oczy profesor McGonagall, profesor Sprout oraz profesorów Snape'a i Flitwicka. Choć było to mniej niż idealne, nikt nie mógł zaprzeczyć, że wyjście z zamku będzie dobre dla wszystkich – zwłaszcza odkąd dowcipy, które zaczęły się po nowym roku, stały się odrobinę złośliwe również dla nauczycieli.

Wszystko zaczęło się od żartu, którym odegrali się Gryfoni, a który wiązał się z zalaniem dormitoriów w Slytherinie; profesor Snape wrzeszczał wściekle na chełpiących się nim bliźniaków Weasley podczas wszystkich ich szlabanów.

Ślizgoni obłożyli klątwami wszystkie gryfońskie obrazy tak, by wiwatowały na cześć Ślizgonów przez cały czas, utrudniając wszystkim sen przez dwa dni. Dowcip był genialnym dziełem Pansy – ale, niefortunnie dla niej, ktoś dowiedział się o jej zaangażowaniu i podczas brutalnej bitwy, toczącej się na korytarzu, ktoś chwycił za nożyczki i obciął jej koński ogon tuż przy gumce. Ślizgonka musiała się opanować. Nie opuściła sypialni, dopóki jej włosy nie odrosły do odpowiedniej długości.

Atak na Pansy cholernie wkurzył Dracona – ale z racji tego, że korytarz, którym szły Pansy i Millicenta, był prawie całkowicie wypełniony Krukonami, nikogo nie udało się przyłapać na tej napaści. Jednak Harry wziął problem w swoje ręce, gdy spokojnie – i po cichu – rzucił urok, który sprawił, że każdy kawałek pergaminu stawał się czysty, gdy tylko opuścił dormitorium Krukonów. Pani Pomfrey nigdy nie widziała tylu rozhisteryzowanych dzieci w całym swoim życiu.

Harry był bardzo, bardzo zadowolony z siebie.

Żarty stawały się coraz mroczniejsze, gdy Krukoni postanowili się odpłacić. Cały dom zajął się przygotowywaniem plakatów z „mrocznymi" zaklęciami, których – według nich – używali Ślizgoni. Przez cały tydzień wszyscy Krukoni chodzili uzbrojeni w podręczny notatnik i pióro, obserwując Ślizgonów i zaklęcia, jakie rzucali – gdy dochodziło do wyzwań, Ravenclaw znacznie przewyższał oczekiwania w wymyślaniu spektakularnych historii dla zaklęć, do których używania jeszcze nie dorośli Ślizgoni. Co gorsza, skopiowali i wysłali wszystkie sprawozdania do każdej gazety w czarodziejskiej Brytanii. Profesor Snape był wściekły, ale ostatecznie niezdolny do wstrzymania publikacji.

Harry w ogóle nie był zadowolony.

Millicenta była tą, która wymyśliła następny dowcip – z pomocą Syriusza i Remusa Ślizgoni postanowili dać Krukonom nauczkę. Syriusz przeobraził się w swoją animagiczną formę i dowiedział się, gdzie jest wejście do pokoju wspólnego Krukonów – nie chciał powiedzieć jednak, jak to zrobił. Remus słyszał jakieś mamrotanie o tym, że bezpańskie psy powinny zostać wykastrowane, ale Syriusz szybko go stamtąd odciągnął i obaj nie byli widziani przez resztę nocy. Harry bardzo mocno starał się nie myśleć o tym, co mogło się między nimi dziać.

Ostateczny efekt był wspaniały. Krukoni zignorowali wróżbiarstwo, postępując zgodnie z planem Ślizgonów; Syriusz czekał do trzeciej w nocy, zanim zaczął szaleńczo wyć, wyrywając ze snu wszystkich uczniów. Prefekci pierwsi pojawili się w ich pokoju wspólnym – i oto widok, jaki zastali.

Syriusz stał w szalejącym ogniu; Remus wcześniej zaczarował jego oczy tak, by błyszczały straszliwą, chorobliwą zielenią. Syriusz chciał czerwonych oczu, ale Harry sprzeciwił się jego wyborowi. Scena, na którą natknęli się krukońscy prefekci, była żywcem wyjęta z Koszmaru z Ulicy Wiązów – czegoś, co Harry musiał ze szczegółami wyjaśnić swoim współdomownikom kilka razy, zanim pojęli kontekst.

Harry i Draco transmutowali ściany ich pokoju wspólnego tak, by odzwierciedlały gorącą i duszną kotłownię. Ginny zaczarowała światła, by migotały, i sprawiła, by miały odpowiednie kolory. Neville i Blaise pracowali nad urokami związanymi z dźwiękiem. Pansy i Millicenta zadowoliły się samym oglądaniem pracy innych, korzystając z okazji, by pomyszkować po zakamarkach pokoju wspólnego Krukonów.

Efektem był całkowity i absolutny chaos. Kilku uczniów mugolskiego pochodzenia rozpoznało scenę i uciekło z dormitorium, wrzeszcząc jak oszalali i budząc Gryfonów oraz Puchonów tym jazgotem. Gdy przybyli pozostali prefekci, Syriusz zdążył już zniknąć, zostawiając Krukowskich prefektów z ogromną ilością omdlałych osób i pozostawiając za sobą tylko dziwnie świecące ślady łap, które były jego osobistym i końcowym akcentem – szczegółem, o którym Harry dowiedział się dopiero później i za który trzasnął swego ojca chrzestnego.

Zajęcia zostały odwołane, jako że dormitoria Gryfonów i Puchonów były przepełnione Krukonami – wszystkimi, którzy odmówili powrotu do swoich pokojów, dopóki para Aurorów, których wezwano z Ministerstwa, nie sprawdziła zabezpieczeń Hogwartu.
Wszyscy Ślizgoni od czasu tego incydentu mieli się na baczności.


Harry westchnął i zdmuchnął grzywkę z oczu, po raz setny próbując skoncentrować na się na podręczniku. Zbliżały się SUMy i musiał się uczyć,ale niech mnie diabli wezmą, jeśli dam radę skupić się dość długo, by rzeczywiście się czegoś nauczyć. Zamknął książkę z trzaskiem i oparł się o poduszki, patrząc ponuro w ogień.

Było późno – grubo po północy, ale jego umysł nie chciał się wyłączyć i pozwolić mu zasnąć. Był sam w pokoju wspólnym Slytherinu – wszyscy poszli do łóżek na długo przed nim, nawet Draco. Zadrżał lekko, żując wnętrze swojej wargi w zamyśleniu. Przypuszczam, że to również dlatego, że część mnie nie chce iść spać – zasypiając, ryzykuję, że skończę na Drodze Snów. A nie chcę tak ryzykować.

Westchnął ponownie i zamknął oczy, z irytacją kręcąc szyją. Profesor Snape poił go coraz silniejszymi dawkami Eliksiru Słodkiego Snu przez kilka ostatnich tygodni, aż po prostu nie mógł już przyjmować eliksiru. To był najlepszy odpoczynek, jaki Harry w ogóle pamiętał, i choć rozumiał, dlaczego Severus nie mógł ryzykować, nadal podając mu eliksir, części niego było z tego powodu przykro. Przecież i tak wariuję już przez ten cholerny Eliksir Wizji – czym jest kilka dni bólu więcej z powodu Bezsennego Snu?

Odepchnął rozdrażniony, wewnętrzny głos na bok, nienawidząc tego okropnego, marudnego tonu. Dość. Podjąłem decyzję i teraz muszę z nią żyć. Uderzył głową o poduszki, mentalnie się policzkując. A na dodatek znów mówię do siebie. Po prostu coraz lepiej.

- Harry? – Brunet otworzył oczy; Draco stał przy końcu kanapy, przekrzywiając głowę na bok i patrząc na Harry'ego krytycznie. – Dlaczego nie jesteś w łóżku?
- Ja... nie mogłem spać. – Harry poruszył się na swoim miejscu z poczuciem winy, nie patrząc drugiemu chłopakowi w oczy.

Usta Dracona utworzyły cienką linię.

- Więc zamierzałeś po prostu siedzieć tu przez całą noc? – Blondyn westchnął i pokręcił głową, opierając dłonie na swoich biodrach. – Harry Potterze, wstawaj. – Harry uśmiechnął się krzywo, ale dźwignął się z wygodnych objęć kanapy. Draco przyglądał mu się uważnie, po czym przyciągnął do siebie mniejszego chłopaka, gdy ten znalazł się w zasięgu ręki. – Szczerze, czasem nie mam pojęcia, co ci chodzi po głowie. – Ślizgon pociągnął Harry'ego przez korytarz, ale zamiast do pokoju Harry'ego, jak ten myślał, blondyn zaprowadził go do własnego.
- Um... Draco? Dlaczego jestem w twoim pokoju? – Harry walczył ze sobą, by się nie zaczerwienić, ale wiedział, że przegrywa.
- Harry... zamknij się. Załóż to. – Blondyn rzucił Harry'emu piżamę, którą chłopak automatycznie złapał. Brunet żonglował swoją książką, piżamą i zakłopotaniem przez dłuższą chwilę, aż Draco westchnął i przewrócił oczami. – Dobra, dobra, odwrócę się. Po prostu załóż te cholerne rzeczy.

Harry zastosował się do polecenia, a jego twarz płonęła. Uśmiechnął się krzywo, gdy spojrzał na mankiety zwisające za jego dłońmi.

- Myślę, że są trochę... duże, Draco.
- Cóż, zawsze możesz spać nago – Harry parsknął, słysząc słowa blondyna, po czym otworzył szeroko usta w szoku. Draco odwrócił się i mrugnął do Harry'ego, a szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy. – Ale nie sądzę, by Severus to zrozumiał.
- Ja... ty... my... ach... yyy... – Harry zamrugał gwałtownie, patrząc na Ślizgona, a wszystkie jego myśli wyparowały. – Ty... ja...
- Harry – wyraz twarzy blondyna zmienił się na poważny. – Ja tylko żartowałem.
- Ja... wiem. Naprawdę. – Harry spuścił wzrok na podłogę, czując zalewającą go falę zażenowania. Prawie podskoczył, gdy Draco pojawił się przed nim, łagodnym ruchem unosząc jego podbródek.
- Harry – szare oczy studiowały uważnie jego twarz. – Lubię cię. Wiesz, jak bardzo cię lubię – brunet zarumienił się ponownie, tym razem przywołując z przeszłości kilka razy, gdy się całowali i obmacywali. Harry nie miał najmniejszego pojęcia o tym, co robi – siedział okrakiem na kolanach blondyna, a jego dłonie wsuwały się w te delikatne, jedwabiste włosy, gdy dłonie Dracona wpełzły się pod jego ubrania, gładząc jego ciało.
- Ja... też cię lubię. – Harry uśmiechnął się do Dracona, przygryzając nerwowo wargę. Szare oczy pociemniały nieznacznie.
- Zrobimy to w takim tempie, na jakie będziesz gotów – ale jeśli będziesz zwlekał za długo, zostaniesz przedtem całkowicie wypieszczony. – Harry zaczerwienił się, gdy Draco spojrzał na niego pożądliwie, i przestał gryźć wargę. Szare oczy zwęziły się. – Dobrze. A teraz chodź do łóżka.

Harry przełknął i skinął głową, mijając Dracona i wspinając się na łóżko, nigdy nie zastanawiając się nad tym, jak zapraszająco musiał wyglądać jego tyłek, gdy był tak wypięty. Draco zamarł, patrząc, jak Harry wślizguje się pod przykrycie, wdzięczny za cienie w pokoju. Spojrzał w dół i zmarszczył brwi. Weasley w stroju kąpielowym. Namiot w jego spodniach zmniejszył się znacząco. Fuj. To było... fuj. Wzdrygnął się, podchodząc do łóżka, przekonany, że uda mu się udawać niezainteresowanego przez przynajmniej dziesięć minut. Proszę, niech chociaż Harry zaśnie pierwszy. Przysunął się do zasypiającego już chłopaka, przyciągając go do swojej piersi, a uczucie ciepła przemknęło przez niego, gdy Harry niepewnie owinął wokół niego rękę. Pozwól mi zabrać dziś twoje koszmary, Harry. Zamknął oczy i westchnął, pocierając policzkiem o jedwabiste włosy. Proszę, pozwól mu nie mieć dziś żadnych snów.

Żaden z nich nie zobaczył lekkiego zawirowania cieni obok paleniska, żaden nie zauważył też samotnego pióra, leżącego następnego ranka na narzucie.


~~~~~~


- Jaki jest twój raport?

Michael Corner zadrżał, słysząc zimny ton animaga. Spojrzał na mrocznego czarodzieja, czując, że przewraca mu się w żołądku.

- Potter słabnie z każdym dniem. Jego i pozostałych Ślizgonów najczęściej widziano razem w bibliotece. Chodzą tam każdego dnia po zajęciach i siedzą do kolacji. Często wracają tam i zostają aż do ciszy nocnej. Zwłaszcza Potter. Kilka razy zauważono, że jest sam, ale za każdym razem, gdy próbujemy się do niego zbliżyć, ktoś się pojawia.

Lisie oczy błysnęły.

- Dobrze, co jeszcze?

Michael poruszył się niespokojnie.

- Bariery są zbyt silne, byśmy przełamali je na własną rękę. Zostały założone i są utrzymywane przez samego dyrektora. Nie widzimy sposobu, by zabrać Pottera z zamku po zmroku bez alarmowania Dumbledore'a.
- Idiota. – Michael skulił się, słysząc warknięcie. – Zabierzcie go, zanim zajdzie słońce, a potem ukryjcie go w lesie.
- Ale proszę pana... On zawsze jest z grupą Ślizgonów, a Malfoy ciągle jest u jego boku!

Trzask, jaki wywołała ręka animaga, gdy uderzył Michaela w twarz, był głośny. Krukon gwałtownie wciągnął powietrze, a łzy napłynęły mu do oczu.

- W takim razie wyeliminuj ich, Corner. Udowodnij, że jesteś wart Czarnego Pana. – Lis wyprostował się, szydząc z chłopaka. – Lord zaatakuje w noc nowiu przed Beltane. Bądź gotów. – Potem odwrócił się i długimi susami oddalił się od zamku, zostawiając Michaela całego we łzach.

Krukon stał tam przez kilka długich chwil, trzymając dłoń na policzku. Wyeliminować Malfoya? Zabić kogoś? Z pewnością nie miał na myśli... tego... Oczy Michaela zrobiły się większe, gdy zagapił się na trawnik prowadzący w stronę Zakazanego Lasu. Ale jeśli tego nie zrobię... Czarny Pan będzie wściekły. Przygryzł wargę, a serce waliło mu w piersi. W końcu jego oczy oczyściły się, a usta zacisnął w wąską linię. Zrobię to – cokolwiek będzie trzeba, nie zawiodę mojego Pana.

Michael wślizgnął się z powrotem do zamku; jego umysł męczył się z zadaniem jak pies z kością. Zdobędzie swoją nagrodę – i nic go przed tym nie powstrzyma.


~~~~~~


Uzdrowiciel Fabing utknął w martwym punkcie. Oparł brodę na dłoni, patrząc na otaczające go notatki. Z roztargnieniem odsunął od siebie jeden z plików; był zmęczony i ledwo widział na oczy. Tu nic nie ma. Westchnął i zamknął na chwilę oczy. Mogę przypuszczać tuzin różnych rzeczy, ale...

- Ślepy zaułek, Aaronie? – Podbródek uzdrowiciela zsunął się z zaskoczenia z jego dłoni. Odwrócił się, by zobaczyć wysokiego i złośliwego Mistrza Eliksirów, stojącego w drzwiach jego gabinetu.
- Bardzo zabawne, Severusie.*********** A teraz wejdź i usiądź. – Aaron spojrzał na drugiego mężczyznę, obserwując, jak zamyka spokojnie drzwi i zajmuje miejsce naprzeciw niego.

Mistrz Eliksirów zerknął z westchnieniem na stosy papierów otaczające uzdrowiciela.

- Czyżbyś niczego nie znalazł?

Uzdrowiciel Fabing prychnął.

- Znalazłem wiele rzeczy, o których chciałbym móc zapomnieć, Severusie... ale nic odnoszącego się do blizn spowodowanych zabijającymi klątwami.

Severus zmarszczył brwi i pochylił się.

- Zabijające... klątwy?

Aaron skinął głową, opierając się.

- Tak, klątwy. Kiedyś było ich więcej niż jedna, przeszło tysiąc lat temu. Oczywiście najczęściej były używane w rytuałach religijnych, by uśmiercić składaną ofiarę, i nieużywane w bitwie. To tak narodziła się łacińska Klątwa Zabijająca.

Severus powili kiwnął głową, zafascynowany.

- Interesujące. Jak się o tym dowiedziałeś?

Aaron lekko uniósł ramię.

- Mam przyjaciół w starych miejscach. – Mrugnął do Mistrza Eliksirów; jego oczy były zmęczone i podkrążone. – Są ludzie na tej wyspie, i jeden na zachodzie, którzy nadal odmawiają używania rzymskiej łaciny przy rzucaniu zaklęć. Można ich policzyć na palcach, ale wciąż żyją tu i ówdzie.
- Nie używają łaciny? Cóż za absurd. – Severus przyjął filiżankę herbaty, którą napełnił dla niego Aaron, trzymając ją w zamyśleniu. – Łacińskie zaklęcia zostały wprowadzone, by magia była łatwiejsza i bardziej przystępna dla każdego. Z tego co pamiętam z historii magii, miały trudną i nieprzewidywalną naturę w swej tradycyjnej formie, co sprawiło, że wszyscy w zamian przerzucili się na łacinę.

Uzdrowiciel Fabing powoli przytaknął, kiwając się w tę i z powrotem w fotelu, zamyślony.

- Tak, to przyjęty pogląd na temat tego, dlaczego szkoły przestawiły się na łacińskie zaklęcia – choć szczerze sądzę, że stało za tym więcej niż kilka powodów – ale to rozmowa na inny dzień. Tym, co mnie interesuje, jest natura blizny pana Pottera. Powiedziałeś, że łączy go ona z Voldemortem i pozwala mu zaglądać do jego umysłu?

Severus w milczeniu skinął głową.

Uzdrowiciel Fabing westchnął i pokręcił lekko głową.

- Mroczny Znak był połączeniem ukształtowanym z magii i podtrzymywanym przez magię – łatwym więc do zablokowania przez użycie magii w celu osłabienia go. Blizna pana Pottera jest fizycznym i jednocześnie metafizycznym uszkodzeniem. Klątwa Zabijająca miała w sobie wystarczająco dużo złości i nienawiści, by sforsować ochronę jego matki, ale... – Aaron zmarszczył lekko brwi – ale nie była wystarczająco silna, by oderwać siłę życiową od jego ciała.
- Więc to znaczy...? – Severus uniósł brew, patrząc na uzdrowiciela.
- To znaczy, Severusie, że nie mam absolutnie żadnego pojęcia, od czego mam zacząć z tym młodym człowiekiem. Nic takiego wcześniej się nie wydarzyło, więc nie mam czym się kierować. Mogę przypuszczać, że Klątwa Zabijająca przebiła się przez barierę, jaką Lily Potter umieściła na swoim synu przed śmiercią, ale udało jej się osłabić ją na tyle, że kiedy trafiła w pana Pottera, jego magia była w stanie z nią walczyć.
- Ale...

Aaron uniósł rękę, by uciszyć Mistrza Eliksirów.

- Poczekaj, robi się coraz lepiej. Klątwa Zabijająca jest mrocznym zaklęciem, które jest bardzo podatne na krew i magię śmierci. Teraz, jeśli Voldemort zabił Jamesa i Lily Potterów tuż przed tym, jak próbował zabić małego Harry'ego, wtedy...

Zrozumienie błysnęło w spojrzeniu Severusa.

- Wtedy musiałby mieć przed zaklęciem o wiele więcej energii.
- Dokładnie, Severusie. To wyjaśnia, dlaczego śmierciożercy całymi godzinami mogą likwidować całe wioski. Zaklęcie karmi się swoją własną destruktywną mocą. To bardzo nieprzyjemne zaklęcie, zwłaszcza, gdy rozłoży się je na części i przeanalizuje. – Uzdrowiciel zignorował to, ze jego gość nagle zbladł, i kontynuował. – Pozostaje pytanie – jak pan Potter przeżył tak potężne zaklęcie?

Severus rozłożył ręce w milczeniu, ostrożnie balansując filiżanką na kolanie.

Aaron uśmiechnął się krzywo do Mistrza Eliksirów, również wzruszając ramionami.

- Ja tez nie wiem, Severusie. Ale – pochylił się, odstawiając swą filiżankę na bok – jeśli Klątwa Zabijająca przebiła się przez ochronę Harry'ego, wtedy mogła próbować uderzyć w jego siłę życiową, by zabrać ją i odesłać z powrotem do Voldemorta. A teraz – Severus również się pochylił, patrząc z przejęciem. – Ten typ klątwy może przylgnąć do siły życiowej Harry'ego, owijając się wokół niej i zamierzając wyciągnąć ją z powrotem dla rzucającego ją. Sądzę, że wtedy klątwa Voldemorta straciła całą swą moc, dzięki czemu z powodzeniem mogła wyciągnąć siłę życiową z ciała Harry'ego.
- Ale... z mocą dwóch zgonów stojących już za klątwą... – zaczął Severus.
- Severusie... Jak wiele porcji Eliksiru Wizji przyjął już chłopak? I jak wiele razy przeżył spotkania z Voldemortem, odkąd skończył jedenaście lat? Myślę, że śmiało można stwierdzić, że chłopak ma cholernie wytrzymałą siłę życiową – taką, jakiej świat nie widział od długiego, długiego czasu. – Aaron westchnął i postukał się w usta palcem wskazującym.
- Twierdzisz więc, że zaklęcie Voldemorta zostało zmodyfikowane, bo przebiło się przez barierę ochronną Lily, a potem Harry zdołał wyślizgnąć się z uścisku przekleństwa? – Severus pokręcił głową i ponownie odchylił się na krześle.
- Nie... nie całkiem. Myślę, że jeśli byłby starszy, byłby w stanie bez problemu zlekceważyć zaklęcie z pomocą swojej matki. Ale – Aaron skinął powoli głową – był niemowlęciem. Myślę, że zaklęcie uderzyło go i prawie udało mu się wyciągnąć z Harry'ego siłę życiową... co... o rety. – Aaron zamrugał gwałtownie, siadając prosto na krześle.
- O rety co? – Severus wpatrywał się w Aarona. – O rety co?
- Nic dziwnego, że Harry miał mały problem ze wślizgnięciem się do Innego Świata. – Spojrzenie Aarona skupiło się na ścianie ponad ramieniem Severusa.
- Co?
- Pomyśl o tym, Severusie. Jeśli ta hipoteza jest prawidłowa i klątwa Voldemorta wyciągnęła jakąś część Harry'ego z niego – albo zamieniła część magii Voldemorta i Harry'ego – wtedy znajomości Harry'ego w Innym Świecie zaczęłyby się już wtedy, a nie wtedy, gdy wziął Eliksir Wizji. Eliksir Wizji rozbudził jedynie na nowo to połączenie i wzniósł je na wyższy poziom. – Oczy uzdrowiciela błysnęły w świetle. – Fascynujące.
- Co? – Severus skrzyżował ręce na piersi i spojrzał surowo na drugiego mężczyznę. – Co jest fascynujące?

Aaron nie oszczędził mu zirytowanego spojrzenia.

- Zastanów się, Severusie. Klątwa przechwyciłaby siłę życiową Harry'ego, chcąc wyciągnąć ją z jego ciała – ale siła życiowa Harry'ego była zbyt silna, więc uścisk klątwy osłabł. Udało jej się uchwycić tylko część jego energii. Potem odbiła się z powrotem w kierunku Voldemorta, poszukując śmierci, która zakończyłaby klątwę. Czarny Pan nie spodziewał się tego i nie miał żadnych barier, które ochroniłyby go przed tym – więc wróciła do niego i zniszczyła jego ciało. Ale, ponieważ on też miał w sobie część magii Harry'ego, jego dusza przeżyła śmierć jego ciała. To stworzyło... zapętloną reakcję między nimi. Rozumiesz?

Oczy Severusa błyszczały się lekko, ale skinął głową powoli.

- Myślę, że... tak. Myślę, że rozumiem. Ale jakkolwiek fascynujące by to nie było, nie wyjaśnia nam, jak powstrzymać Pottera przed wślizgiwaniem się do Innego Świata każdej nocy, gdy tylko zamyka oczy. – Mistrz Eliksirów westchnął i wzruszył ramionami. – To jest dla nas najważniejsze.

Uzdrowiciel Fabing spojrzał na swojego gościa trochę bardziej ponuro.

- Pomyśl o tym, Severusie. – Drugi czarodziej zmarszczył brwi, słysząc jego słowa, wyraźnie zdezorientowany. – Klątwa jest uwięziona w ciele i duszy, nie w magii.
- Ale musi być jakiś sposób... – Dłonie Severusa zacisnęły się na kruchej porcelanie jego filiżanki.
- Będę szukał dalej, ale szczerze, Severusie... nie sądzę, by był sposób, żeby zerwać połączenie Harry'ego z Innym Światem. Nie wiem, czy przeżyłby, gdybyśmy to zrobili. – Aaron potarł swą skroń z roztargnieniem, patrząc na papiery leżące przed nim. – Jest wiele... środków uspokajających, które możemy wypróbować, ale nie wiem. Najczęściej są używane w przypadku poważnie chorych psychicznie pacjentów, a nie chłopców z nadzwyczajnymi talentami. Najprościej byłoby znaleźć dla niego nauczyciela, który pomoże mu zrozumieć Ścieżki i Inny Świat.
- I kto miałby to zrobić, Aaronie? Sybilla? Madame Lyre z Nokturnu? – Severus warknął cierpko, wstając nagle i odstawiając swoją filiżankę ze stukotem. – Powiedz mi, kto to mógłby być, a to zrobię. Do tego czasu, jesteś jego jedyną nadzieją.

Aaron spojrzał na Severusa ze smutkiem.

- Przykro mi, przyjacielu, naprawdę mi przykro. – Pozwolił, by jego spojrzenie opadło z powrotem na biurko i westchnął, podnosząc się powoli na nogi. Podszedł do zamkniętej szafki i wyjął z niej kilka fiolek. – Trzymaj – podał je Severusowi, który przeszedł przez pokój i wziął je ostrożnie. – To najsilniejsze leki uspokajające, jakie trzymam w moim gabinecie. Wypróbuj je na panu Potterze – ale upewnij się, że coś zjadł, zanim je weźmie. Będzie też najlepiej, jeśli weźmie je pół godziny przez położeniem się spać; uderzą w jego organizm mocno i szybko, gdy tylko dostaną się do krwioobiegu. – Aaron pokręcił głową i podszedł z powrotem do swojego biurka, grzebiąc w stosach papierów, aż znalazł średniej grubości teczkę. – To są znane objawy wszystkich niepożądanych działań każdego z tych eliksirów. Absolutnie nie może przyjąć więcej niż jednej dawki dziennie i w żadnym wypadku nie może wymieszać ich razem. Czułbym się lepiej, gdybyś podawał mu je osobiście, Severusie. Będzie musiał być bacznie obserwowany; niebieska fiolka tutaj – wskazał na jeden z eliksirów, które trzymał Severus – może być użyta tylko wtedy, gdy wszystkie inne zawiodą. Skutki uboczne mogą być bardzo niebezpieczne i pojawią się dopiero kilka godzin po wypiciu eliksiru.

Dłonie Severusa zacisnęły się na krótko na fiolkach, zanim ostrożnie zmniejszył każdą z nich i schował je do małej kieszeni. Wziął plik od uzdrowiciela, napotykając spojrzenie mężczyzny.

- Dziękuję, Aaronie.
- Nie dziękuj mi, Severusie. Nie dziękuj mi. – Aaron opadł na krzesło, wpatrując się w niego bezradnie. – Będę pracował nad tą sprawą, ale nie mogę niczego zagwarantować. Spróbuj i znajdź mu nauczyciela, proszę. Eliksiry nie są odpowiedzią na wszystko, być może zwłaszcza w tej sytuacji.

Severus odwrócił wzrok od uzdrowiciela, zakłopotany.

- Spróbuję – nie mógł nic poradzić na sztywność tych słów, ale mógł zobaczyć, że Aaron jednak je docenia.
- To wszystko, o co proszę.

Mistrz Eliksirów wyszedł chwilę później, pozwalając swym długim nogom zabrać go ze szpitala i zaprowadzić do Hogwartu. Ja nie biegnę.Wyprostował ramiona i starał się wypchnąć głos drugiego mężczyzny z głowy. Potter potrzebuje po prostu trochę medycznej pomocy, by przezwyciężyć swój... problem. Nic mu nie będzie, do cholery, i wróci do irytowania mnie w mgnieniu oka. Zignorował cienkie, drwiące szepty, które narastały na dnie jego umysłu. Nic mu nie będzie.



* chodzi o koło do tortur
** stopień naukowy zwany „minor", oznaczający niepełne studia – chyba najłatwiej jest go porównać do naszego licencjatu
*** poczytałam o tym i jest to coś na zasadzie nauki o komunikacji międzyludzkiej, stosunkach międzyludzkich, środkach masowego przekazu, z elementami polityki, wiedzy o kulturze, ekonomii, WOS-u itp.
**** wyższy stopień naukowy uzyskiwany na zakończenie studiów (magister), ale uzupełniony innym kierunkiem (stąd „podwójny")
***** Rosmerta - bogini panteonu celtyckiej Galii, małżonka boga Smertiusa (Smertullosa); bogini ognia, płodności i ciepła, jak również kwiatów i śmierci; nienawidziła instytucji małżeństwa (wikipedia)
****** Unseelie – w największym skrócie: złe wróżki; w mitologii celtyckiej istnieje podział wróżek na dwa Dwory: Seelie („Jasny Dwór") i Unseelie („Mroczny Dwór") – pierwsze nie szkodzą ludziom z premedytacją, są milsze i bardziej dobroduszne, drugie są złośliwe i zawistne, i nie przepuszczą żadnej okazji, by skrzywdzić człowieka
*******Dagda - główne bóstwo celtyckie występujące w mitologii aryjskiej, jego imię oznacza "Dobry Bóg" lub "Dobra (w znaczeniu zręcznej) Ręka"; znany również jako Cera (Stwórca), Ruaidh Rofhessa (Czerwonowłosy Doskonałej Wiedzy); bóg druidów, rolnictwa, obfitości i płodności; przed bitwą z Fomorianami, podczas święta Samhain, zawarł przymierze z boginią wojny Morrigan w zamian za plan bitwy
******** Danu - bogini-matka; jednymi z jej dzieci byli Dian Cecht oraz Dagda, z którym również miała dziecko
********* Lugh - mityczny król Irlandii w latach 1186-1146 p.n.e.; celtycki bóg słońca; czasem uważany za syna Danu
********** Brigid - córka Dagdy; patronka druidów
*********** „dead end" – w tłumaczeniu: „ślepy zaułek, sytuacja bez wyjścia", ale dosłownie też „martwy koniec" (co może mieć związek z pracą uzdrowiciela) albo „martwy zaułek" (co byłoby odniesieniem do okoliczności, w jakich obaj panowie się poznali)  

Wiara [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz