Obietnice i plany

11.3K 833 157
                                    

  Harry wbiegł po schodach i trzaskając drzwiami, zamknął się w swoim dormitorium. Odwrócił się i oparł o nie rękoma, starając się opanować furię rozsadzającą go od środka. Cały dygotał, łapiąc ciężko powietrze. Jak oni mogą? Jak mogą w to wierzyć? – huczało mu w głowie. Naprawdę myślą, że jestem zły. Jak mogą wierzyć, że pomogłem zabić Cedrika?

Uderzył głową w drewno, a ból chwilowo sparaliżował chaotyczne myśli. Przecież pomogłeś, prawda? Tylko stałeś i patrzyłeś, jak Cedrik umiera, ty nędzny smarkaczu. Nie zasługujesz na ich przyjaźń. To cud, że tak długo wytrzymali z tak bezwartościowym dziwolągiem, jakim jesteś! – zasyczał mu w głowie głos podejrzanie podobny do głosu wuja Vernona.

Harry potrząsnął głową, zaprzeczając niemo złośliwym szeptom. Ciężko łapiąc oddech, opadł na podłogę i podciągając kolana pod brodę, zwinął się w mały kłębek. Z mrocznych kątów pokoju wynurzały się niewyraźne postacie. Wszystkie wskazywały palcem na małego chłopca siedzącego na ziemi. Harry skulił się jeszcze bardziej i ukrył twarz pomiędzy kolanami, chowając się przed dręczącymi obrazami wyczarowanymi przez jego własny umysł.

– Nie. Nie, nie, nie, nie, nie – szeptał drżącym głosem. – Nigdy nie chciałem, by umarł. Nienawidzę Voldemorta. Naprawdę. Nienawidzę. – Duża nieokreślona bryła utknęła mu w gardle. Pociągnął nosem, czując, że z oczu zaraz popłyną łzy, mimo wszelkich prób powstrzymania. Ooo, małe, bezsilne dzieciątko będzie teraz płakać? Żałosne. Doprawdy żałosne, Potter. Gryffindor traci sto punktów. Tym razem odezwał się znany mu już, wewnętrzny Snape'owy głos.

Harry zaczął się śmiać, lecz rozgoryczony, przepełniony bólem śmiech nie miał w sobie nic ze zwykłej wesołości. Kilka łez wymknęło się spod jego powiek i spływając w dół, pozostawiło widoczne w przygaszonym świetle srebrne ślady swojej wędrówki. Był tak beznadziejny, że nawet jego podświadomość o tym wiedziała. W piersi poczuł rozrywający ból, a każdy kolejny oddech przychodził mu coraz ciężej. Gorzki śmiech przerodził się w urywany szloch, którego nie potrafił już opanować.

Objął rękami głowę i łkając, próbował się ukryć, sam nie wiedząc przed czym. Przed siłą wyższą czy może przed samym sobą? Jesteś nędzny, bezwartościowy. Zadrżał. Czemu nawet nie spróbowałem?Raz po raz leżącą na podłodze drobną postacią wstrząsał szloch. Zaczął szczękać zębami, nie wiedząc, czy bardziej z płaczu, czy z chłodu, który go ogarnął, gdy tak leżał na zimnej podłodze. Nigdy w życiu nie czuł się tak samotny. Tak bardzo bezradny. Czy na tym ma polegać przyjaźń? Ma czynić człowieka otwartym, ufnym i spodziewającym się, że jego przyjaciele będą zawsze z nim? Ma czynić człowieka tak łatwym do zranienia? Po co ludzie to sobie robią?

Harry wrócił myślami w przeszłość. Zanim trafił do Hogwartu, nie miał żadnych przyjaciół. Dudley już o to zadbał. I wtedy Harry miał się świetnie, do cholery. Nauczył się polegać na sobie, przekonując sam siebie, że nie potrzebuje przyjaciół i tej otuchy, jaką mogliby mu zapewnić. W sumie nie wiedział, czym jest prawdziwa przyjaźń, dopóki Ron nie zaoferował mu swojej w pociągu.

Był świadomy, że popada w coraz większą depresję, lecz nie miał zamiaru z tym walczyć. W pewnym momencie nawet żałował, że nie jest na tyle odważny, by się zabić. Nie. Na pewno nie, nie spocznę, dopóki ten drań żyje. Odebrał mi wszystko, rodzinę, przyjaciół. Pieprzony Voldemort. To jego cholerna wina.

Po raz pierwszy w życiu Harry poczuł, jak ogarnia go doznanie czystej, absolutnej nienawiści. Tak pewnie czuje się Snape, gdy widzi Syriusza,pomyślał chłopak, gdy niewyraźne brzęczenie zaczęło rozbrzmiewać mu w uszach. Teraz go rozumiem. Zakaszlał, opanowując łkanie. Wierzchem dłoni potarł policzki, ścierając łzy, i wytarł nos w skraj szaty. Zamknął oczy, wsłuchując się w nikłe odgłosy pokoju wspólnego. Poczuł, jak jego twarz znowu wykrzywia grymas. Boże, czy uczyniłeś mi to, bo dopuściłem do śmierci Cedrika?

Powoli opanowując ponowny przypływ łez, spojrzał za okno. Burza już się skończyła. Gdzieniegdzie pomiędzy kłębami chmur widoczne było nocne niebo. Wpatrywał się w gwiazdy, próbując nie myśleć o tym, co wydarzyło się przed chwilą. Usilnie starał się skupić na Voldemorcie. W momencie, gdy w połowie ułożony plan zemsty utworzył się w jego głowie, przypomniał sobie o czymś. O czymś, co powiedział Dumbledore w zeszłym roku. Coś o Zakonie Feniksa.

Potarł policzkiem o podłogę, łzy przestały już płynąć zupełnie, a na czole pojawiła się mała zmarszczka z nadmiernej próby koncentracji. Cały czas spoglądał przez okno, starając się przywołać w myślach usłyszane wtedy słowa. Już miał je prawie przed oczami, gdy poczuł ostre szarpnięcie bólu. Blizna zapiekła go w znajomy sposób i Harry skrzywił się, czekając, aż ból wybuchnie ze zdwojoną siłą w całej jego głowie, ale ból minął tak szybko, jak się pojawił.

Harry dotknął czoła i zamarł. Jego blizna. Połączenie. Zakon Feniksa. Wizje dostarczały mu różnych informacji i gdyby umiał nimi kierować, gdyby umiał sobie przypomnieć wszystko, co widział, na przykład miejsca, ludzi, imiona, to może... Oczy Harry'ego robiły się coraz bardziej błyszczące. Musi koniecznie porozmawiać z Dumbledore'em.

I nagle coś go tknęło, dusza zesztywniała, a naiwność ulotniła się gdzieś. Będzie bolało. Będzie okrutnie bolało. Jeśli kontakt z Voldemortem, którego nie chciał, był strasznie bolesny – a Harry zwykle pamiętał wszystko jak przez mgłę – to z jakim cierpieniem będą związane próby przypomnienia sobie, z własnej nieprzymuszonej woli, dokładnie całej wizji?

Harry zadygotał ponownie, przypominając sobie tym razem ból, który go zaatakował podczas zaklęcia Cruciatus, lecz coś w jego oczach stwardniało. Mięczak. Cedrik nie żyje, a ty się boisz odrobiny bólu? Żałosne. Pozwolił, aby ten głos rozpłynął się, rozbudzając w nim gniew, by umocnił go w podjętej decyzji. Przysięgam, że zrobię wszystko, aby dopaść i zabić Voldemorta. Wszystko, aby go powstrzymać. Obiecuję. Tylko błagam, Boże – bogowie – ktokolwiek, jeśli tam jesteś i słuchasz, spraw, by dali mi jeszcze jedną szansę. Zrobię wszystko, co trzeba, ale nie dam rady tego zrobić sam. Proszę, jeśli mnie słyszysz, jeśli Ci na mnie zależy, Ron i Hermiona byli wszystkim, co miałem. Tak, wiem, jest jeszcze Syriusz, ale nie naprawdę, no i Dumbledore, ale to nie to samo. Ron i Hermiona byli moją rodziną. Spraw, by to wszystko przemyśleli jeszcze raz. Spraw, by zrozumieli, proszę. Nie pozwól, bym został sam. Harry rzadko zwracał się do sił wyższych, jednak teraz robił to żarliwie, z zamkniętymi oczami, szepcząc błagalnie modlitwę, prośbę i obietnicę w jednym.

W końcu poczuł, jak zmęczenie z całego dnia ogarnia go całkowicie, a wraz nim pojawia się ból siniaków i uderzeń, jakie zadał mu Ron. Przekręcił się i oparł na czworakach, czując się co najmniej o sto lat starszy. Powoli, cały zesztywniały, stanął na nogach. Nie był pewien, jak długo leżał na podłodze, ale nie dbał o to. Ocierając twarz, skrzywił się z bólu, gdy dotknął ręką pękniętej wargi. Twarz Harry'ego była w nie najgorszym stanie. Najbardziej ucierpiały żebra chłopaka, na których jego przyjaciel się skoncentrował. Och, jutrzejszy poranek będzie koszmarny. Uśmiechnął się do siebie gorzko, sycząc z bólu, gdy rana na wardze ponownie pękła.

Ostrożnie zrzucił z siebie szatę i przewiesił ją przez oparcie krzesła, zsunął jeszcze buty i nie zważając na resztę ubrań, które miał na sobie, doczołgał się do łóżka. Nie miał już sił na nic innego niż zarzucenie na głowę przykrycia i odseparowanie się od świata.Porozmawiam jutro z Dumbledore'em, obiecał sobie, zasypiając. Zrobię wszystko, zdążył pomyśleć, zanim sen zmorzył go zupełnie. Jego różdżka leżała na nocnym stoliku, tam, gdzie ją zostawił z myślą rzucenia zaklęć wyciszających przed snem. Nieruszona.

Wiara [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz