Prolog

409 39 20
                                    

"Życie jest jak pudełko czekoladek - nigdy nie wiesz, co ci się trafi- Winston Groom"

Ciężkie krople deszczu uderzały w szybę, echo roznosiło się po całym pomieszczeniu, przez co szumiało mi w głowie. Piekły mnie oczy od jasnego światła na korytarzu. Siedziałam jak zahipnotyzowana, przypatrując się widokowi zza okna. Moją uwagę przykuła kobieta, która jak zauważyłam z mimiki jej twarzy, mimo ulewy, była przerażona. Chyba szukała kogoś bo podchodziła do przechodniów i pytała. Zaczęłam się zastanawiać, która z nas ma gorzej, ja chociaż siedziałam teraz w budynku, a ona musiała, moknąć na zewnątrz. Łączy nas to, że obie mamy nadzieję, że za niedługo spokojnie wrócimy do domu. Tylko z innych powodów byłyśmy przestraszone. Ja być może zaraz dowiem się o chorobie, która całkowicie zmieni moje życie albo może nawet umrę, w najlepszym przypadku po prostu okaże się, że wszystko jest dobrze, a ona wróci do domu sama lub z kimś, ale na pewno nie umrze. Zdziwiło mnie, po co zastanawiam się nad takimi rzeczami. Ziewnęłam i poprawiłam moje włosy, które leciały mi do oczu. Mogłam je związać, ale nie miałam czasu, zresztą skąd miałam wiedzieć, gdzie jedziemy.
Byłam bardzo zmęczona, że o takiej porze musiałam jechać do szpitala. Odruchowo spojrzałam na zegar by sprawdzić ile czasu już tu siedzę. Dochodziła dwudziesta druga trzydzieści.

- Mama siedzi w gabinecie już ponad pół godziny- pomyślałam.

Momentalnie moje serce zaczęło szybciej bić. Na pewno to nie wróży nic dobrego. Objawy jakie miałam już od dłuższego czasu, zaniepokoiły moją rodzicielkę, chociaż sama nie wiem czy potrzebnie się przejęła, u nastolatków to chyba normalne. Zawsze tłumaczyłam sobie, że to po prostu kłopoty w szkole i wielki stres sprawiły, że miałam problemy ze snem.

Nigdy nie byłam jakoś szczególnie lubianą osobą, lecz od pewnego czasu miałam problemy z dwoma idiotami, którzy wybrali sobie mnie za obiekt śmiechu. Ich żarty były coraz głupsze i nie chodzi o to, że nie mam poczucia humoru, po prostu nie zdawali sobie sprawy, jak takie rzeczy są dziecinne i nie śmieszne, mamy siedemnaście lat, a oni zachowują się, jak małe pięcioletnie dzieci. Często sprawiali mi swoimi tekstami przykrość, ale jakoś to znosiłam, nie mogłam liczyć na żadne przyjaciółki, które mogłyby mi pomóc bo po prostu je straciłam.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, by zająć czymś swój umysł, muszę przyznać było tu nadzwyczajnie cicho. No wiecie, jak się ogląda różne seriale, na przykład Teen Wolf to gdy główni bohaterowie o tej porze jadą do szpitala w nim aż huczy od głosów ludzi, a w tej chwili słyszałam kroki pielęgniarki, która szła piętro wyżej. Nikt się nie odzywał, nie było nagłego wypadku, nic z tych rzeczy. Ludzie nie odwiedzają bliskich o tej porze? Przecież to jedna z większych placówek w najbliższym regionie. Wyobrażałam to sobie zupełnie inaczej i chyba nawet bijatyki wilkolaków w Beacon Hills Hospital, byłyby ciekawsze. Swoją drogą chętnie teraz obejrzałabym kolejny odcinek zamiast tu siedzieć. Jutro jest piątek, a ja prawdopodobnie nie zasnę do rana, przez to będę wyglądała, jak zombie. Harry i Niall będą mieli kolejny powód by śmiać się z Louisa'y.

Zgłodniałam, więc ruszyłam w stronę automatu z przekąskami, wyjęłam z kieszeni kilka drobnych. Akurat starczyło mi na jakiegoś batona. Wróciłam na swoje miejsce i zaczęłam jeść. Jego smak był ohydny, jak można sprzedawać takie coś. Wrzuciłam go do kosza obok i właśnie w tej chwili gabinet lekarski się otworzył.

Odwróciłam się gwałtownie w stronę pomieszczenia. Widok mamy tak mnie przestraszył, że zerwałam się na równe nogi. Jej twarz była opuchnięta i czerwona od płaczu, makijaż całkiem jej się rozmazał. Lekarz stał obok i klepał ją po ramieniu, za chwilę spojrzał na mnie ze współczuciem.
O nie, coś jest nie tak.
Podeszłam do nich.
- Lou...- zaczęła mówić, ale jej głos się załamał.
- O co chodzi?- patrzyłam zdezorientowana na lekarza, który wyglądał na zakłopotanego.
- Może usiądźmy...- zaczął mężczyzna, ale mu przerwałam.
- Jestem chora, prawda?- zapytałam ostro, a raczej stwierdziłam fakt.
Mama rozkleiła się jeszcze bardziej.
Pokręciłam głową, to nie może być prawda.
Przecież ja mam dopiero siedemnaście lat... Nie mogę umrzeć!
- Szanowne Panie, proszę się uspokoić...-powiedział grzecznie lekarz, który swoją drogą nieźle działał mi na nerwy- nerwy nie pomogą nam w tej sytuacji.
Moja mama wytarła oczy chusteczką.
- Niech Pan jej powie...- wydukała.
Lekarz zaprosił mnie gestem do gabinetu.
Spojrzałam jeszcze raz na moją rodzicielkę, była przybita.
Weszłam niepewnym krokiem, wiedziałam, że to co zaraz usłyszę, zmieni moje życie.

Siedziałam na metalowym krześle i wpatrywałam się w swoje paznokcie.
Lekarz przed chwilą powiedział, że cierpię na śmiertelną bezsenność.
Jak sama nazwa wskazuje, nie da się tego wyleczyć.

- Owszem, są różne metody, które wydłużają życie chorego o jakiś czas... Możemy próbować- mężczyzna mówił poważnym tonem, ale ledwo go słuchałam.

- Wszystko w porządku?- zapytał troskliwie.

W porządku? Jak mogło być w porządku?
Przecież to był wyrok.
Gwałtownie podnosiłam wzrok.

- Ile?- zapytałam chłodno.
- Słucham?- zaskoczyła go moja reakcja.
- Ile zostało mi czasu?!- krzyknęłam ostro.

Spojrzał na mnie ze współczuciem. Nienawidzę litości.

- Na daną chwilę nic nie wiadomo. Zależy jak szybko choroba będzie się rozwijać...
- Dosyć- przerwałam mu w pół zdania.

Nie mogłam więcej słuchać tych głupot.
Wstałam przewracając krzesełko, na którym siedziałam. Nawet na nie nie spojrzałam. Wyszłam z gabinetu, trzaskając drzwiami.
Mama poderwała się na mój widok.

- Chcę być sama- powiedziałam, zanim się odezwała.

Wydostałam się ze szpitala, szukając jakiegoś cichego miejsca.

Znalazłam ławkę stojącą przy parkingu. Usiadłam na niej. Nawet nie wiem kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach.

Ten kretyn nie powiedział ile zostało mi czasu, ale sądząc po reakcji mojej mamy, zapewne niewiele.
Pewnie nawet nie zdążę skończyć liceum. Nie pójdę na studia. Nie spełnię swoich marzeń.
Objęłam się ramionami. Ja nie chcę umierać.
Życie jeszcze nic mi nie zaoferowało, nie mogę go stracić. Nigdy nie miałam prawdziwej przyjaciółki, z którą mogłabym rozmawiać o wszystkim. Nie chodziłam z żadnym chłopakiem. Nie przeżyłam tak wielu rzeczy. Nawet się jeszcze nie całowałam! I już nigdy tego nie zrobię. Miałam jechać w wakacje za granicę, ale czy mój stan zdrowia na to pozwoli? Nie sądzę.
Było tak wiele planów na przyszłość... A teraz nie ma przyszłości.

Jak to możliwe, że wszystko tak nagle runęło?
Dlaczego teraz? Dlaczego ja? Za co?

Pytania i zbędne myśli krążyły po mojej głowie. Zrobiło się bardzo zimno, trzęsłam się, ale powrót do domu nic nie da i tak nie zasnę. Już nigdy.
Całe dnie i noce zamartwiania się.

Aż do śmierci, która pewnie niedługo nastąpi.

It's OK / L.H.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz