5.

726 72 16
                                    

- Ten trening był dziwnie niezły, co nie? - zapytał Scott, sam bardzo zaskoczony własnym stwierdzeniem.

Stiles, również w głębokim szoku, musiał się z nim zgodzić. Nie chodziło jednak o to, że Finstock po raz pierwszy stanął na wysokości zadania i przygotował im prawdziwe ćwiczenia. Nie. Po prostu jeszcze nigdy wcześniej nie szło mu tak dobrze. Tylko kilka razy dostał zadyszkę, zdołał nie potknąć się o własne nogi i kilka razy udało mu się przejąć piłkę i dobiec z nią niemal pod bramkę przeciwnej drużyny. Czyżby po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna był w formie?

Ten dzień był podejrzanie dobry. Zbyt dobry. Po prostu coś musiało w którymś momencie pójść nie po ich myśli. Równowaga we wszechświecie i te sprawy. Albo po prostu czysta złośliwość sił wyższych.

Nie ważne. Grunt, że pod szkołą znów stał błyszczący, czarny samochód wyścigowy wraz z opartym o jego bok nieprzyzwoicie atrakcyjnym właścicielem.

- O, Derek! - W głosie Scotta dało się wyczuć niepewność, zupełnie jakby wciąż nie był przekonany, czy Hale rzeczywiście gra w ich „drużynie". Czy można się spontanicznie ucieszyć na jego widok, czy lepiej brać nogi za pas. Mimo to uśmiechnął się szeroko do starszego wilkołaka i pomachał mu na powitanie. - Myślisz, że chce się zemścić za to, że wbiłeś mu w nocy na posesję?

- Gdyby chciał, zrobiłby to już wcześniej. - Stiles szeptem zbył podejrzenia przyjaciela, w rzeczywistości jednak przeczuwał, że Scott był bardzo, ale to bardzo blisko prawdy.

- Już po treningu? - zapytał Derek, gdy tylko podeszli do niego na wyciągnięcie ręki. O dziwo, Hale postanowił to wykorzystać i uścisnął dłoń Scotta. Stilesa oczywiście zignorował, ale nie zmieniało to faktu, że jego zadziwiająca uprzejmość omal nie zbiła nastolatków z nóg.

- Jak widać - zaśmiał się McCall.

- Też kiedyś byłem w drużynie.

No bez jaj.

Szczęka Stilesa musiała zostać powstrzymana przez niebywałą siłę woli chłopaka, aby nie grzmotnęła z całej siły o bruk chodnika. Dlaczego Hale w ogóle próbował być miły? Nie, nie próbował. On BYŁ miły. Jeszcze nigdy wcześniej Stiles nie widział go równie beztroskiego. Przekładało się to również na wygląd mężczyzny, zrezygnował bowiem z czarnego kostiumu badboya. Ciemnoczerwona koszulka przegnała wrażenie chorobliwej bladości jego skóry i wydobyła na światło dzienne jej ciepłą, lekko złotawą barwę. Jasne, wytarte jeansy poplamione były olejem silnikowym, jednoznacznie zdradzając, co Hale robił przed przyjazdem pod szkołę. Fakt, że zajmował się tak trywialnymi rzeczami, jak majsterkowanie przy samochodzie, sprawił, iż mężczyzna momentalnie wydał się Stilesowi mniej nieludzki.

No i, na szczęście, wciąż miał na sobie czarną skórzaną kurtkę. Cholera, czy on zdawał sobie w ogóle sprawę, jak nieziemsko w niej wyglądał?

Chwila, moment. Czy Stiles właśnie ślinił się do gościa, który w byciu wrednym (zwłaszcza dla Stilesa) nie miał sobie równych?

- Hę? - zapytał bardzo inteligentnie, uświadamiając sobie, że Scott i Derek patrzą na niego z wyczekiwaniem.

- Derek zapytał czy będzie mógł cię pożyczyć na kilka godzin - powtórzył młodszy wilkołak, spokojnie, ale z wyczuwalnym zaniepokojeniem.

- A czy Derek nie mógłby zapytać o to mnie? - jęknął Stiles, dotknięty do żywego tak przedmiotowym traktowaniem.

- Wydawałeś się co najmniej trochę nieobecny, Stilinski - sarknął na to Derek, po czym otworzył drzwi od strony pasażera, zupełnie jakby zgoda Stilesa była dla niego jedynie formalnością. - To co, jedziesz?

Chłopak westchnął i spojrzał na Scotta. Ich wieloletnia przyjaźń zadziałała jak telepatia. Pytanie brzmiało jednak, czy rzeczywiście wystarczy, aby Stiles krzyknął, a Scott usłyszy go nawet na drugim końcu Beacon Hills i rzuci się na odsiecz? Może lepiej żeby nie musiał tego nigdy sprawdzać.

- Jadę, ale moim samochodem.

- Jak wolisz. - Derek był tego dnia zadziwiająco ugodowy. Nie żeby Stiles narzekał czy coś.

Pożegnali się ze Scottem i pojechali do loftu Hale'a. Podróż na dwa samochody miała tę cudowną zaletę, że nastolatek nie musiał cały czas zastanawiać się nad zachowaniem Dereka ani uważać na swoje własne, żeby przez przypadek nie urazić wiecznie niezadowolonego wilkołaka. Mógł natomiast poważnie przemyśleć, czego właściwie Derek od niego chciał i dlaczego musieli wykluczyć Scotta.

Opcji nie nasuwało się wiele, a jako pierwsza przyszła Stilesowi do głowy ta najbardziej oczywista: znaki na drzewach i to cholerne lunatykowanie.

Czyżby Derek postanowił sam zadzwonić do Deatona i teraz wiedział już, że znak jest tylko potencjalnie dobry a w rzeczywistości mógł prowadzić do ponownego przebudzenia Nogitsune czy czegoś równie mało przyjemnego? Może nawet wilkołak postanowił pozbyć się Stilesa jako potencjalnego źródła zagrożenia?

Nie. To nie możliwe. Gdyby chciał go zabić, nie zgarniałby go spod szkoły na oczach Scotta, prawda?

Stiles wyskoczył z samochodu i wszedł do loftu z sercem kołaczącym mu się w piersi, jakby był trzynastolatką na pierwszej randce. Cóż, teoretycznie byłaby to w jakimś sensie jego pierwsza randka. Gdyby nie fakt, że to nie była randka. Dlaczego w ogóle o tym pomyślał?

- Rozgość się - Derek rzucił do Stilesa przez ramię i zapalił światło.

Kilka żarówek zwisających z sufitu na gołych przewodach elektrycznych rozjarzyło się blaskiem i rozświetliło wielkie pomieszczenie. Pomieszczenie tak zdewastowane, że Stilesowi przez myśl nie przeszło, że ktoś naprawdę mógł w nim mieszkać. Niezbędne do życia skrawki dorobku cywilizacyjnego pojawiły się tu jako ogromne łóżko, trochę sprzętu do ćwiczeń, nowa lodówka, wciąż obklejona folią zabezpieczającą, kapiący zlew w kuchni i wnęka z łazienką, oddzielona prysznicową zasłonką. Samo to wydało się nastolatkowi mocno przygnębiające. A jeśli dodać do tego jeszcze obdrapane ściany, liczne ślady wilkołaczej furii, pochlapaną krwią podłogę, odłamki potłuczonych luster i naczyń...

- Ty serio tu mieszkasz? - jęknął Stiles, nie próbując nawet ukryć współczucia.

- Hej, nie każdy ma... - zaczął Derek ostro, ale, spojrzawszy na Stilesa, postanowił jednak ugryźć się w język. Jego twarz momentalnie przybrała wyraz głębokiego zażenowania, gdy w zakłopotaniu zaczął trzeć kark.

Stiles doskonale wiedział, co Derek zamierzał powiedzieć. Fakt, nie każdy ma rodziców, którzy mogliby zadbać o warunki, w jakich żyją ich dzieci. Najwyraźniej jednak wilkołak uświadomił sobie, że matka Stilesa od wielu lat nie żyła, a jego ojciec większość czasu spędzał w pracy.

- Słuchaj, chciałem ci podziękować - bąknął niespodziewanie Hale, wciąż nie patrząc na swojego gościa. - Podziękować i poprosić o coś.

- Mógłbyś jaśniej? - zapytał bardzo powoli Stiles. Przez chwilę bił się z myślą, czy to nie jest już ten moment, w którym powinien wybiec z loftu, krzycząc imię swego alfy. Postanowił jednak dać Derekowi szansę na wyjaśnienie, o co mu właściwie chodziło.

- Nie wiem, co zrobiłeś, ale wystarczy mi w zupełności świadomość, że to działa - zaczął Hale. Najwyraźniej był święcie przekonany, że Stiles cokolwiek z tego rozumiał. - Dlatego właśnie chciałbym, żebyś narysował te symbole również w lofcie.

W tym momencie Stiles zamarł, co okazało się wielkim błędem.

Powinien był jednak zacząć krzyczeć.

To nie tak, że cię nienawidzę; po prostu lubię patrzeć jak cierpiszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz