4.

752 65 4
                                    

Choć Stiles wrócił od Deatona bardzo późno, nie miał najmniejszego problemu, żeby się obudzić. Nie zerwał się jednak od razu z łóżka, jak to kiedyś miał w zwyczaju. Teraz wolał rozbudzać się powoli, cieszyć świadomością, że sen opuszcza jego ciało. Policzył po kolei wszystkie palce, u rąk i u nóg. Potem sięgnął po leżący na nocnej półce dziennik i zapisał jak najwyraźniej:

„Jest upiornie zimny czwartkowy poranek i udało mi się wstać o 7:11".

Z satysfakcją odczytał wpisy z poprzednich dni. Wszystkie litery były czytelne i układały się w logiczne zdania. Po prostu żyć, nie umierać. Uśmiech spełzł mu z twarzy dopiero, gdy natrafił na stronę z przerysowanym z drzewa przy posiadłości Hale'ów symbolem. Deaton twierdził, że znak najprawdopodobniej ma odciągać złą energię z przeszłości, dla Stilesa oznaczał jednak wyłącznie kolejne kłopoty.

Chłopak wyskoczył z łóżka i zaczął się ubierać. Choć spokojny poranek niewątpliwie był jedynie ciszą przed burzą, nie zdołało to w pełni zniszczyć Stilesowi dobrego humoru. Czuł się gotowy na wszystko: na rozmowę ze Scottem, kolejne przebadanie, tym razem przez mamę Kiry, przewracanie oczami Lydii. Mógłby nawet jeszcze raz zmierzyć się z Jego Gburowatością, Derekiem Hale'em, a co!

Nawet podróż do szkoły na piechotę wydała mu się jedynie drobną niedogodnością.

* * *

- Komuś tutaj bardzo dopisuje dobry humor.

Pierwszą osobą, na którą wpadł, byłą Lydia Martin. Dziewczyna jak zwykle wyglądała pięknie i na jej widok Stiles po raz kolejny zrozumiał, dlaczego poświęcił tyle miesięcy śliniąc się do niej jak szczeniak do wyjątkowo dorodnej kości. Posłał Lydii szeroki uśmiech.

- Trudno zaprzeczyć. Widziałaś Scotta?

- Wydawało mi się, że przyjechał razem z Kirą.

- Czemu mnie to nie dziwi?

- Przyznaj się; chcesz żeby byli razem. - W głosie Lydii nie usłyszał potępiającego tonu, a jedynie głęboki ból po stracie najlepszej przyjaciółki. Wiedziała doskonale, że nie wolno jej zabraniać innym pogodzić się z przeszłością tylko dlatego, że sama wciąż cierpiała.

- Może wyjdzie mu to na dobre - stwierdził entuzjastycznie Stiles, po czym gwałtownie spoważniał i dodał: - Chociaż z drugiej strony nie, chyba nie wyjdzie. Tylko ja mam wrażenie, że wszystko robi się coraz bardziej nienormalne?

Lydia prychnęła na niego i przewróciła oczami, ale zdążył dostrzec nieśmiały uśmiech, który przemknął po jej ustach. Razem weszli do sali zajęciowej i tam zostali wyjątkowo radośnie powitani przez Scotta i Kirę.

- Stiles, czemu uciekłeś po treningu? - zapytał McCall z wzrokiem zbitego szczeniaka.

- Nie zadawaj głupich pytań, Scott - żachnęła się Lydia. - Po prostu chciał zapewnić wam więcej prywatności.

Kira spłonęła rumieńcem i odchrząknęła z zakłopotaniem. Szybko jednak zapanowała nad nieśmiałością i zaczęła mówić z troską tak autentyczną, że Stiles pozbył się wszelkich wątpliwości co do jej kandydatury na stanowisko nowej dziewczyny jego najlepszego kumpla.

- Po prostu wydawałeś się wczoraj bardzo czymś przybity i zaczęliśmy się o ciebie martwić.

- Nie chodzi o Dereka, co? - zapytał Scott szeptem.

- Trochę tak. Ale w sumie nie do końca.

Stiles potargał z zakłopotaniem włosy, które już dawno nie były tak długie. Zdecydowanie przydałaby mu się wizyta u fryzjera. Ta myśl niestety znów przypomniała mu, jak Hale wyglądał wczoraj w lesie. Może dłuższe włosy wcale nie są takie złe? Cholera, dlaczego musiał myśleć o tym właśnie teraz, gdy coraz bardziej zaniepokojony Scott rozpaczliwie czekał na odpowiedź. Przeciągły i nieodwołalny dzwonek dał mu jednak dobitnie do zrozumienia, że nie zostało dużo czasu na poważne rozmowy.

- Bardziej chodzi o Nogitsune - wyznał niechętnie. - Kira, myślisz, że będę mógł porozmawiać o tym z twoją mamą?

Bał się, że przyjaciele wpadną w szał, że mówi im dopiero teraz, albo w przerażenie, że zagrożenie ze strony szalonego ducha wciąż nie minęło. Dlatego omal nie rozpłakał się z ulgi widząc uśmiechy na ich twarzach.

- Pewnie, nie ma sprawy - zapewniła Kira. - Chwilowo nie ma jej w domu, ale jutro powinna już wrócić. Możesz czuć się zaproszony.

- Nie martw się, stary. Wszystko będzie w porządku.

Mówiąc to McCall trącił Stilesa barkiem, co miało oznaczać mniej więcej tyle, że gdyby byli sami, bez żadnych skrupułów by go przytulił. Czy istnieje na świecie wspanialszy skarb niż przyjaźń? Stiles szczerze w to wątpił.

To nie tak, że cię nienawidzę; po prostu lubię patrzeć jak cierpiszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz