3.

825 68 6
                                    

Zanim poszedł do Deatona, przeszukał jeszcze zasoby internetu, które wprawdzie znów okazały się niewystarczające, ale przynajmniej pomogły mu dojść do pewnych wniosków.

Przede wszystkim znak był pochodzenia azjatyckiego. Ciężko powiedzieć, z którego kraju wziął się konkretnie, bo nie łączył się bezpośrednio z żadnym alfabetem. Zupełnie jakby był tylko przypadkowym ozdobnym znakiem, rysowanym wokół świątyń czy innych miejsc o duchowym znaczeniu. Oczywistym jednak wydał się Stilesowi fakt, że znajomość tego symbolu pochodziła od Nogitsune.

Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien zadzwonić do Scotta. Zerknął na tarczę zegara, na której wskazówki pokazywały czternaście minut po dwudziestej pierwszej. Czy przyjaciel skończył już randkę? Pewnie nie. Cóż, porozmawiają o tym w szkole. Stiles powinien dożyć do tego momentu, oczywiście pod warunkiem, że ponownie nie przylunatykuje do Dereka.

Przepędził z myśli wspomnienie Hale'a skąpanego w promieniach zachodzącego słońca. Zastanawianie się, dlaczego taki dupek ma super ciało, a pewien przesympatyczny i całkiem inteligentny nastolatek nie, po prostu nie miało sensu i na pewno nie mogło pomóc mu rozwiązać zagadki dziwnego znaku. Natomiast wizyta u Deatona owszem.

Pospiesznie narzucił kurtkę, wybiegł z domu i wskoczył na rower. Samochód niestety zostawił pod szkołą, ale gabinet weterynaryjny nie był specjalnie daleko. Wystarczyło kilkanaście minut solidnego pedałowania i już dzwonił do drzwi druida.

Deaton otworzył mu niemal od razu. Zupełnie jakby spodziewał się przybycia Stilesa. Kto wie, może właśnie tak było? Niepozorny weterynarz już nie raz przecież wykazał się znajomością rzeczy, które przekraczały kompetencje zwykłych śmiertelników.

- Wejdź, proszę - zachęcił chłopaka, wpuszczając go do środka.

Stilesowi nie umknęło napięcie w jego głosie. Miał też świadomość, że Deaton uważnie obserwuje każdy jego krok. Dom weterynarza zabezpieczony był magicznie przed każdą możliwą nadprzyrodzoną istotą, która chciałaby zrobić krzywdę gospodarzowi. Ta nieufność nieco zabolała nastolatka. Z drugiej jednak strony - sam jeszcze nie do końca sobie ufał, nie mógł więc mieć pretensji do innych.

- Zrobić ci herbaty? - zapytał Deaton, gdy mieli już za sobą test przestępowania zaczarowanego progu.

Ciekawe, to miał być kolejny test czy zwyczajny przejaw gościnności?

- Tak, poproszę - zgodził się Stiles ze świadomością, że najprawdopodobniej czeka ich długa rozmowa i nie ma sensu już od samego początku walczyć z druidem.

Miał rację. Rozmowa okazała się cholernie długa i wyczerpująca. Jedna herbata nie wystarczyła. Dopiero w połowie trzeciej Deaton uznał, że Stiles nie wykazuje żadnych oznak opętania i może mu powiedzieć wszystko, co wie o znaku. Już po pierwszych słowach chłopak zrozumiał, skąd te środki ostrożności.

- To symbol przyciągający nieszczęście, Stiles. Nie, nie, to nie tak - druid uspokoił pospiesznie, widząc, jak nastolatek momentalnie blednie. Nic dziwnego. Gdyby namalował te znaki wokół własnego domu, mógłby machnąć na to ręką. Z jakiegoś powodu musiał jednak oznaczyć nimi teren pewnego bardzo nieprzyjemnego wilkołaka. - Nie musisz się aż tak martwić. Z tego, co wiem, to dobry symbol.

- Dobry? Ale przecież powiedział pan, że przyciąga nieszczęście. Czy to się czasem nie wyklucza?

- On nie przyciąga nieszczęść do, ale z. Pomaga oczyścić zarówno osoby jak i miejsca ze złej aury. Odbiera siłę złym wydarzeniom z przeszłości.

Stiles zmarszczył brwi. Nie musiał pytać, dlaczego podświadomie wybrał ruiny posiadłości Hale'ów za wymagające takiego oczyszczenia. Pożar, zdrada, śmierć wielu niewinnych ludzi... Chłopakiem aż wstrząsnął dreszcz na samą myśl o koszmarnej przeszłości tego miejsca.

- Tu nie chodzi tylko o pożar - zauważył Deaton, bezbłędnie odgadując trop, jakim podążyły myśli Stilesa.- Raczej o rolę, jaką to miejsce pełniło przed laty. To był azyl, Stiles. Schronienie dla zmiennokształtnych z całego Beacon Hills i okolic. Mogli liczyć na ochronę i wsparcie. Na dom. Wszystko to zostało zniszczone. A teraz, gdy Scott został alfą, pojawiła się szansa, by to odbudować.

- To chyba dobrze, co nie? - zapytał Stiles z krzywym uśmiechem. Przeczucie podpowiadało mu, że gdzieś w wywodzie Deatona kryje się haczyk. Jakaś druga, ciemniejsza strona monety. Niestety, nie mylił się.

- Trudno powiedzieć, Stiles - westchnął druid. - Byłbym dużo spokojniejszy, gdybyś jednak nie wykorzystywał wiedzy Nogitsune, nawet jeśli wydaje ci się, że robisz to w dobrym celu. Podążając tą drogą, możesz znów znaleźć się na jego łasce, a to nie będzie oznaczało nic dobrego ani dla Scotta, ani dla jego watahy.

- Nie robiłem tego świadomie - zaczął nastolatek, chcąc się jakoś usprawiedliwić. Zmartwione spojrzenie Deatona, uświadomiło mu jednak, że takie oddalanie winy było jeszcze gorsze, niż wzięcie za nią odpowiedzialności. - To tylko pogarsza sprawę, prawda? Ale co w takim razie powinienem zrobić? Skoro te znaki są dobre, to czemu ich nie wykorzystać?

- Nie potrafię ci na to odpowiedzieć. Moja wiedza o nich jest szczątkowa. Wolałbym, żebyś nie używał symboli, których działania do końca nie znamy. Obiecaj mi, że tego nie zrobisz, Stiles.

Jak poważne konsekwencje może mieć posługiwanie się runami, których działania do końca się nie zna? Stiles wolał o tym nie myśleć. Jak na razie miał dość przygód z magią (zwłaszcza azjatycką) i podejrzanymi mocami. Deaton nie musiał nawet specjalnie go przekonywać, aby w tej kwestii posłuchał jego rady.

- Nie ma sprawy. Żadnego rysowania znaków. Tyle mogę spróbować zrobić.

Jego obietnica była wtedy całkowicie szczera. Po prostu nie mógł jeszcze przewidzieć tego, co stało się potem.

To nie tak, że cię nienawidzę; po prostu lubię patrzeć jak cierpiszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz