R 15 stay please

1.1K 108 38
                                    

Odwracam się na plecy i otwieram powoli oczy. Głowa mi pęka. Mam wrażenie. Że zaraz mi ją rozsadzi.

Przewracam się na lewy bok i zajmuje mi chwile za nim orientuję gdzie się znajduję. Jestem u siebie w domu, a obok mnie powinien spać Lou. Z jękiem stwierdzam, że go nie ma.

Wstaję z łóżka lekko się krzywiąc. Sięgam do moich spodni, które zostawiłem wczoraj przed łazienką. Wyciągam z nich telefon. Jest już grubo po ósmej, wiec się nie dziwnie, że nie ma Lou.

Wyciągam z szafy jakieś ubrania. Po zapachu stwierdzam, że na pewno nie należą do mnie. Spodnie dresowe są na mnie na styk. Lou uwielbia nosić przydługie spodnie i chwała mu za to. Biorę sobie też jego bokserki i jakąś koszulkę.

Otwieram szafę, gdzie kiedyś ja trzymałem swoje ubrania. Leżało tam kilka bluzek i koszulek. Wszystko przeszło zapachem szafy, ale czego ja niby mam się spodziewać? Zapachu leśnego?

Wciągam na siebie ubrania Lou i schodzę na dół, oczywiście uprzednio upewniając się, że nie zjadę z ostatniego schodka.

Wchodzę do kuchni i przeszukuję wszystkie szafki, aby znaleźć coś przeciwbólowego. Nie znajduje nic. Pewnie Lou nie trzyma takich rzeczy w domu, tak jak alkoholu. Bardzo dobrze!

Robię sobie okład i z jękiem kładę się na kanapie. Nie wiem kiedy usypiam, ale cieszę się, bo nie czuję przeszywającego bólu głowy.

Budzę się kilkanaście godzin później. Zwlekam się z kanapy i idę do kuchni. Głowa już tak bardzo mi nie doskwiera. Robię sobie kanapkę i wstawiam wodę na herbatę. Sięgam do szafki, gdzie powinny być kubki. Właśnie powinny, ale teraz wita mnie pustka. Staję w drzwiach łączących kuchnię z salonem i patrzę na wystawkę kubków na stoliku w salonie.

Zbieram je wszystkie i wkładam do zmywarki. Cud, że żadnego nie tłukę. Jeden z nich myje ręcznie, aby jak najszybciej zrobić sobie herbaty.

I aby tradycji była zachowana musi mi wypaść z dłoni. Piękny czarny kubeczek rozsypuje się na miliony drobnych kawałków. Cudownie, Styles. Cudownie.

Klękam przy ofierze nieudolnego zalania herbaty i zbieram to co z niego zostało.

- Znowu coś zbiłeś, głupku? -wzdrygam się, kiedy słyszę tuż obok siebie głos Lou. Unoszę na niego wzrok i mnie mrozi.

Louis wpatruje się we mnie z pustką w oczach. Ogarnia mnie przerażenie.

- Awansowałem już na głupka? -pytam, aby trochę oczyścić sytuację.

- Oczywiście - prycha i wkłada dłonie w kieszenie spodni. Obserwuję jak opiera się ramieniem o futrynę drzwi - Jak już skończysz sprzątać, to zrób mi coś do jedzenia bo strasznie głodny jestem - mruczy - A umówiłem się ze Stanem - z tymi słowami wychodzi, a ja wpatruję się zdezorientowany w miejsce gdzie przed chwilą stał.

Że co proszę?! Wszystko we mnie krzyczy. Czy to co się stało przed chwilą było prawdziwe? Czy ja przed chwilą zostałem zdegradowany do roli służącego? Nie mogę uwierzyć, że człowiek, którego tak kocham, aż tak bardzo się zmienił.

Szatyn ponownie pojawia się w kuchni. Na jego twarzy widnieje szeroki uśmiech i ewidentnie powstrzymuje się od tego aby się głośno roześmiać.

- Przepraszam, Hazz. Nie mogłem się powstrzymać - mówi wyciągając z szafki kosz. Ja dalej patrzę na niego zdziwiony. Nie wiem co mam powiedzieć - Ej,maleńki. Żartowałem. - kuca przede mną. Łapie za mój nadgarstek i pozbywa się zawartości mojej dłoni - Czy ty kiedykolwiek nauczysz się używać miotły? - wstaje i bierze miotłę.

(don't) forget me(book 2) •Larry Stylinson☑(Edycja)Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu