WOLNOŚĆ

177 21 3
                                    

"I've been denying this feeling of hoplessness in me

All the promises I made

Just to let you down

You believed in me, but I'm broken

I have nothing left

And all I feel is this cruel wanting

Take it all away

Shadows of you

Cause they won't let me go

Until I have nothing left

And all I feel is this cruel wanting

We've been falling for all this time

And now I'm lost in paradise

Alone.. and lost in paradise"


***

Przed oczyma miałem tylko biel sufitu zakłóconą lepką szarością dnia, która sączyła się mgliście do pokoju. Leżąc w niedbałej pozycji na miękkim łóżku i czując pod palcami materiał pościeli pachnącej niegdyś tobą, patrzyłem nieruchomo przed siebie, gdyż ów sufit nade mną zdawał się być zaledwie czystym płótnem, ekranem, na którym moja wyobraźnia odtwarzała w kółko ten sam film. Po raz kolejny, jak zdarzało mi się często w okresie ostatnich tygodni, utknąłem w pułapce własnej melancholii. Znowu popadłem w ów zamknięty krąg obłąkańczych niemal starań, by zapomnieć, a jednocześnie nigdy nie uronić nawet najmniejszego szczegółu. Pochłonęło mnie wyszukiwanie kolejnych bardziej i mniej znaczących wspomnień, otwieranie kolejnych szuflad w zakamarkach mojego umysłu z obrazami, na których zaklęte były skradzione chwile spędzone z tobą. To było przedziwne doświadczenie, kłębiące moje emocje w jednym wielkim tyglu udręczenia i tęsknoty. Na przemian raziło mnie ono słodyczą, gdy pamięć podsuwała mi zarys twej twarzy czy półuśmiechu błąkającego się w kącikach zmysłowo wykrojonych warg, by po chwili zabrać brutalnie rozpływającą się wizję i tym samym z całą mocą przypomnieć mi, że cię straciłem. Wiedziałem, że oszukuję samego siebie, jednakże karmienie się ułudą było moją specjalnością, od dnia w którym moich uszu dobiegł tamten znamienny huk zamykanych drzwi, złowrogi niczym ciężkie uderzenie serca dzwonu zwiastujące zaspanemu miastu nieszczęście w słoneczny poranek. Wciąż dudnią mi w zbolałej głowie twoje oddalające się kroki. Ich gasnące echo zabrało ze sobą sens mego istnienia.

Od tamtej pory starałem się mimowolnie zatrzymać w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół z tobą związany, bojąc się utracić choćby jedno zapamiętane spojrzenie, jeden promienny uśmiech czy drobny gest. Te okruchy szczęścia, które tuliłem do piersi, były najcenniejszym dobrem, jakie udało mi się w życiu uchwycić. Tym droższe się zdawały, im bardziej docierała do mojego zastygłego ja świadomość, że to już wszystko... na więcej nie mogę liczyć. Drugiej szansy nie będzie, a to.. A TY byłeś mi dany tylko na krótką, niczym mrugnięcie powieki, kruchą drobinkę czasu.

Nie zatrzymałem cię. Pozwoliłem jasności przelać się przez zdrętwiałe palce, niczym piasek przesypujący się w klepsydrze ludzkich losów, odmierzającej ilość uderzeń serca danych nam na tym świecie. Patrzyłem bezradnie jak ostatnie świetliste ziarenko spada delikatnie na spotkanie poprzedników, jak zaledwie muska miękko tę iskrzącą powierzchnię, a jednak wypełnia moje uszy zaskakująco głośnym tąpnięciem. Nie miałem nawet odwagi zadrżeć na ten przenikliwy dźwięk. Po prostu patrzyłem osowiały i nie uczyniłem nic, dałem dojść do głosu zadufaniu w sobie i mej upartej naturze, choć doskonale zdawałem sobie sprawę, że tym razem nie zechcesz już do mnie wrócić.

Teraz pozostała tylko ta ciążąca mi cisza i szarość dni, kiedy niestrudzenie walczyłem z samym sobą o każde wspomnienie, wydzierając je niepamięci i zachłannej nicości. Każdą taką przezroczystą cząstkę ciebie tuliłem do policzka, każdą scenę starałem się wypalić żywym ogniem w sobie, odtwarzając ją wciąż i wciąż na nowo na wewnętrznej powierzchni zaciśniętych powiek. Udręczony po całonocnej bitwie na polu mizernych cieni dawnej szczęśliwości, zasypiałem dopiero nad ranem, lub wcale, by po raz kolejny odemknąć piekące powieki i ujrzeć całokształt mych błędów. Beznadziejność sytuacji uderzała patosem.

Byłeś tu, wydaje się, że zaledwie wczoraj siedziałeś w fotelu pod oknem w wytartych jeansach z gitarą na kolanach. Jeśli bardzo wytężę skołowany umysł potrafię usłyszeć jeszcze nikłe echo twojego szczerego śmiechu. Jeśli skupię się dostatecznie mocno, mogę wciąż poczuć smak pieczęci, jaką twoje wargi zwykły wypalać na moich pomiędzy jednym a drugim migotliwym spojrzeniem mądrych, ciepłych oczu. Zatapiałeś piękne palce w pasmach moich niesfornych długich włosów, by szeptać delikatne słowa przeplatające się ze sobą nawzajem rymem twych kompozycji. Odmieniłeś mnie, odcisnąłeś na mnie swoje piętno. Niczym niepozorna i łagodna na pierwszy rzut oka w swej naturze, a jednak potrafiąca drążyć skałę na przestrzeni długich lat woda, zmieniłeś kierunek, w którym podążałem bez celu w dławiącej samotności. Nie poznawałem już siebie, nie wiedziałem gdzie się podziała trawiąca mnie przez lata pycha i złudna pewność siebie, ale byłem pewien jednego: teraźniejszy kształt mnie był twoim dziełem. Niepostrzeżenie sprawiłeś swym niezwykłym usposobieniem, że nie potrzebowałem już zakładać żadnej maski. Patrząc teraz w lustro dostrzegałem trudne do zdefiniowania zmiany, z całą mocą uświadamiając sobie, że nie patrzy na mnie już ta sama skwaszona postać, której oblicze zwykło witać się ze mną poprzez zimną, błyszczącą taflę szkła, a której nie potrafiłem darzyć nawet odrobiną sympatii. To twoje ciepło, niestrudzona cierpliwość z jaką, tak, teraz to wiem, spoglądałeś na mnie każdego wspólnie spędzonego dnia ocaliły to, co było we mnie dobre.

I pomyśleć, że zwykłem zakładać w swej jakże pokaźnych rozmiarów naiwności, że to ja mam władzę nad tobą... Łudziłem się w swym chorym poczuciu wyższości, że nic nie może sprawić, by dotknęło mnie znamię tęsknoty za drugą osobą na świecie przepełnionym bezimiennym tłumem obojętnych mi twarzy. Wykorzystując element zaskoczenia rozbłysnąłeś tysiącem barw, oślepiając mnie, by następnie namalować przed moimi oczyma rzeczywistość w zupełnie innej postaci. Nauczyłeś mnie kochać, nucąc swym przepięknym głosem kołysanki niewdzięcznemu sercu głupca, które biło w mej piersi. Dziś to samo serce tłucze się o pręty klatki, niczym dziki ptak na uwięzi, pragnący za wszelką cenę wyrwać się do bezpowrotnie utraconej wolności.

Jakże późno zrozumiałem, że moją wolnością byłeś ty...

WOLNOŚĆ || jongtaeWhere stories live. Discover now