Rozdział 6

1.5K 173 20
                                    

Wybudzam się powoli z głębokiego i najprawdopodobniej długiego snu. Jednym ruchem odrzucam kołdrę na bok i przecieram lekko oczy. Wstaję z łóżka, czując dziwny chłód przechodzący przez moje drobne ciało. Owijam się mocno kocykiem, po czym cicho wychodzę z pomieszczenia. Schodzę po schodach na dół, słysząc ciche śmiechy i rozmowy.
– Mama? – pytam sama siebie, a moje serce automatycznie zaczyna bić szybciej.
Zbiegam szybko po stopniach, zrzucając z ramion jedyne źródło ciepła. Wpadam do kuchni zdyszana, łapiąc dłonią framugę łuku.
Przy blacie kuchennym mama miesza zupę w garnku, a tata siedzi naprzeciwko niej, trzymając w dłoni prasę ze świeżymi nowościami.
Oczy momentalnie zachodzą mi łzami, gdy dostrzegam bawiącą się na ziemi Camilę. Trzyma w dłoniach jej ulubioną zabawkę - pluszowego misia, a na jej kolanach leży zaspana Kelly. Wzrokiem ponownie wracam do sylwetki taty. Siedzi tam. On naprawdę tam siedzi. Uśmiecha się, od czasu do czasu popija czarną kawę i po prostu żyje. Jest z nami. Mój oddech staje się cięższy i urywany, kiedy w końcu wybucham głośnym, radosnym płaczem. Oni jednak jeszcze ani razu nie obdarzyli mnie chociażby jednym, drobnym spojrzeniem. Ocieram policzki i zdezorientowana podchodzę do rodzicielki.
– Tęskniłam za tobą – mówię jej.
Nie odpowiada. Jej wzrok utkwiony jest w tacie, który teraz opowiada jej jakiś dowcip. Oni mnie nie widzą. Dotykam jej ramienia, lecz nie czuję jej dotyku. Nie czuję tego ciepła, które zawsze dawała i rozpalała we mnie.
– Ma-mamo? – szepczę.
Wciąż mam nadzieję, że odwróci twarz. Drzwi frontowe otwierają się szeroko, a do środka wchodzi Brandon. Wygląda tak smutno. Oczy ponownie zachodzą mi łzami, od których zaczynają szczypać mnie oczy. Nie myśląc długo, podbiegam do niego i wpadam w jego ramiona. Ponownie nie czuję niczego. On nawet na mnie nie patrzy. Nie trzyma mnie. Nie owija swoich ciepłych dłoni wokół mojego ciała. Jego mina znacznie smutnieje, kiedy łapie kontakt wzrokowy z moją mamą.
– Państwo Black. – Kiwa głową na przywitanie.
– Brandon. – Mój tata wstaje zniecierpliwiony i nieco zdenerwowany z wysokiego, barowego krzesła. – Wiadomo już coś?
Chłopak głośno przełyka ślinę, po czym spogląda niepewnie na bawiącą się Camilę.
Tata od razu rozumie, o co mu chodzi.
– Estern, zabierz Camilę na górę, proszę – mówi chłodnym głosem.
Mama spełnia jego prośbę bez żadnego zaprzeczenia, a ja stoję obok taty, patrząc na mojego przystojnego chłopaka, który wydaje się być tak strasznie przybity.
– Kocham cię – mówię mu. – Rozumiesz? Kocham cię i zawsze będę kochać.
Żadnej odpowiedzi.
– Panie Black, już wszystko wiadomo.
– Więc?
– Znaleźli ciało Darcy niedaleko pobliskiej rzeki. Ktoś... Ktoś ją zakopał. Ponoć cała była pokryta zaschniętą krwią – mówi, a jego oczy stają się szklane. – Dźgnięta prosto w serce.
Wytrzeszczam oczy, słysząc jego szokujące słowa. O czym oni mówią?!
– Co?! – krzyczę i spoglądam na tatę.
Mężczyzna chowa twarz w dłoniach i ponownie zajmuje miejsce na krześle. Mija parę minut, zanim znowu ktoś zabiera głos.
– Czy to oznacza, że morderstwo zostało dokonane już jakiś czas temu? Jak dawno?
Brandon zamyka oczy, a z kącików jego oczu wypływają wstrzymywane przez dłuższy czas łzy.
– Podobno dwa miesiące temu.
– Ale to wtedy, kiedy...
– Tak – kończy krótko za mojego ojca, jakby nie chciał usłyszeć tych słów. – Przykro mi, panie Black. Wiem, co pan teraz przeżywa. Nie jestem w stanie żyć bez niej.
– Wtedy, kiedy co?! – wrzeszczę, błądząc wzrokiem po ich zapłakanych twarzach.
– Ja... zabiję się – mówi Brandon.
– Nie, nie, nie! – Podbiegam do niego i łapię jego twarz w dłonie, stając na palcach. – Hej... hej! Spójrz na mnie, jestem tutaj. Jestem z tobą. Nie umarłam! Spójrz!
Chłopak podchodzi do mężczyzny i oboje wpadają w mocny, męski uścisk. Słychać cichy płacz Brandona. Moje serce rozpada się na milion kawałków.
– Damy radę... Musimy.
– Kochałem ją najmocniej na świecie.
– Ja też, synu. Ja też.

Gwałtownie zerwałam się do pozycji siedzącej. Ciężko i głośno dysząc, zaczęłam błądzić dłońmi po powierzchni białej kołdry. Czułam na policzkach zaschnięte łzy, a na plecach zimny, nieprzyjemny pot. Rozejrzałam się dookoła. Byłam w moim pokoju, w którym panowała całkowita ciemność. Jedynie przez okno wpadało lekkie światło księżyca. Westchnęłam głośno, po czym opadłam plecami na poduszkę. Schowałam twarz w dłonie i przetarłam ją mocno. Próbowałam unormować oddech.
– To tylko sen... Tylko. Pieprzony. Sen.
Doskonle pamiętam tę uglę, którą wtedy poczułam. Od razu zarzuciłam na siebie porannik i zeszłam do kuchni po jakąś tabletkę na uspokojenie. Wtedy po tak długim czasie zasmakowałam kawy, mimo że nie było to wcale wskazane. Ten koszmar dał mi wiele motywacji i wiele nowych przemyśleń. Pokazał, że bez walki nie ma zwycięstwa. Jeżeli bym się poddała, mogłabym stracić wszystko, na czym kiedykolwiek mi zależało.

TRAP • malikWhere stories live. Discover now