Rozdział 1

2.9K 263 10
                                    

Cała sytuacja zaczęła powoli kiełkować w mojej głowie. Bałam się, ponieważ zrozumiałam. Wolałam być nieświadoma tego, w co mogłam się wpakować. Jednak ja wiedziałam, że właśnie wtedy rozpoczęło się ogromne piekło, które zmieniło nie tylko moje życie, ale także samą mnie. Leżałam na podłodze zwinięta w gruby koc. Moje ciało całe trzęsło się od zimna, a policzki piekły przez słone łzy. Krztusiłam się co chwilę, po czym znowu wybuchałam głośnym szlochem. Minęła zaledwie godzina, a ja zdążyłam wypłakać z siebie całą energię. Byłam padnięta i wystraszona. Chciałam pójść spać. Po prostu zasnąć i umrzeć, a najlepiej żyć we wiecznym śnie. Wstałam leniwie z zimnych paneli, po czym zrzuciłam z siebie koc. Od razu poczułam jak przechodzą mnie dreszcze i robi mi się niedobrze. Położyłam dłoń na moim brzuchu, a z kącików moich oczu ponownie wypłynęły łzy. Zacisnęłam mocno pięści i wciągnęłam bardzo dużo powietrza. Zbiegłam po schodach na parter, po drodze prawie zabijając się o własne nogi. Weszłam do kuchni. Pustej kuchni. Zacisnęłam usta w prostą linię, kiedy poczułam mocny ból w klatce piersiowej. Koszmar się zaczął. Wyciągnęłam z tylnej kieszeni spodni inhalator, po czym natychmiastowo zaciągnęłam się lekarstwem. Chorowałam na cholerną astmę. Ataki miałam niesamowicie często, co dla lekarzy było dziwnym przypadkiem. Wiele miesięcy przeleżałam w szpitalu. To był jeden z najgorszych okresów w moim życiu, do którego nigdy więcej nie chciałam wracać. Położyłam dłoń na blacie, po czym przejechałam po nim opuszkami palców. Myśl, Darcy! Myśl! Wzięłam kolejne głębokie wdechy powietrza i poszłam do przedpokoju. Tam również panowała straszna ciemność. Starałam się na ślepo włączyć światło, lecz kiedy dotarłam ręką do miejsca wącznika, okazało się, że ktoś go wyrwał. Przełknęłam głośno ślinę i bardzo powoli podeszłam do komody, na której stał telefon. Drżącymi palcami podniosłam słuchawkę, po czym wybrałam numer na policję. Zanim nastąpił pierwszy sygnał, poczułam wibrację w kieszeni spodni. Odłożyłam słuchawkę i szybko wyjęłam telefon.
Nieznany: Suko, tylko spróbuj to zrobić.
Rozchyliłam ze strachu lekko usta.
Ja: Czego chcesz od mojej rodziny, psycholu?
Nieznany: Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie.
Nie! Ta odpowiedź mi nie wystarczała.
Ja: Gdzie są moi rodzice?!
Nieznany: Dość pytań. Robię się niecierpliwy, rozłącz to zasrane połączenie, bo będę musiał cię zabić.
Zachłysnęłam się powietrzem, kiedy przeczytałam wiadomość. Szybko chwyciłam telefon, który zdążył już zadzwonić na policję.
– Halo? – Odezwał się niski głos.
– Dzień dobry. Eee... Przepraszam, pomyliłam numery.
Usłyszałam długie westchnięcie po drugiej stronie.
– Jesteś pewna?
– Tak, do widzenia – powiedziałam błyskawicznie i zakończyłam połączenie.
Chwilę później dostałam kolejną wiadomość.
Nieznany: Grzeczna dziewczynka. Idź do ogrodu.
Gula w moim gardle zaczęła szybko się formować, a oczy zaszły słonymi łzami. Zacisnęłam wargi, po czym ruszyłam w stronę ogrodu. Po drodzę rozebrzmiał głośny dźwięk dzwonka. Prawie podskoczyłam z wrażenia. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu czegoś pod ręką. Ostatecznie padło na pilota, którego chwyciłam w lewą dłoń. Powoli na palcach podeszłam do drzwi i otworzyłam je, jednocześnie unosząc nad głową swoją "broń". Gdy ujrzałam przed sobą Brandona, poczułam jakby moje serce próbowało wyrwać się z piersi. Jego przestraszona mina sprawiła, że miałam ochotę znowu się rozpłakać. Puściłam pilota, po czym szybko objęłam jego szyję. On natychmiastowo ścisnął mnie mocno w pasie, obdażając ciepłem i troską.
– Darcy, co się stało? – zapytał drżącym głosem.
Łzy pociekły po moich policzkach, kiedy tylko otworzyłam usta. Brandon pogłaskał mnie po plecach, aby dodać otuchy.
– Ja...
Telefon zadźwięczał, a ja już wiedziałam, że nie wróży to nic dobrego. Wyjęłam go szybko.
Nieznany: Cii, to nasz sekret, Kochanie. Pamiętaj, że mam go na celowniku.
Moje oczy podwoiły swoje rozmiary. Brandon najwyraźniej to zauważył, bo chciał wyrwać mi telefon, ale zrobiłam szybki unik. Schowałam go, po czym popatrzyłam prosto w jego ciepłe oczy.
– Brandon, musisz iść – szepnęłam, rozglądając się dookoła – Teraz. Tutaj nie jest bezpiecznie. Idź.
– Co? – uniósł brew, gdy zaczęłam lekko pchać go w stronę wyjścia. – Powiedz mi, o co chodzi.
– Nie mogę. Nic mi nie jest, idź już.
– Próbuję ci pomóc! – uniósł ton głosu.
Złapał za moje dłonie, zatrzymując nas w miejscu. Spojrzał na mnie z dołu gniewnym, jednak nadal troskliwym spojrzeniem.
– Idź już! – krzyknęłam przez łzy.
Nagle zapanowała głucha cisza. Było słychać tylko nasze ciężkie oddechy. Brandon wściekle ściągnął brwi, po czym rozejrzał się dookoła. Zerknął na moje trzęsące się ciało. Jego twarz od razu przybrała współczujący wyraz. Zrobił krok w moją stronę, ale się cofnęłam. Wyglądał na lekko zdziwionego.
– Nie zostawię tego tak. Wiem, że coś się święci. Wiem to, Darcy! Nie ułatwiasz sprawy! – krzyknął i z tymi słowami wyszedł.
Trzasnął głośno drzwiami, pozostawiając za sobą zwykły kurz. Otarłam oczy, kiedy napełniły się łzami. Czułam, że są już całe opuchnięte. Pokruszona maskara rozmazała się na moich policzkach, a suche usta wcale nie poprawiały mojego stanu wizualnego. Przedostałam się do salonu i rozsunęłam szklane drzwi prowadzące do ogrodu. Na jego samym środku zauważyłam skrzyneczkę. Podeszłam do niej i błyskawicznie ją otworzyłam. Z jej środka wyleciało mnóstwo os. Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam do domu, prawie potykając się o krawężnik. Zasunęłam drzwi w ostatniej sekundzie. Wyjęłam z kieszeni inhalator i wcągnęłam lekarstwo. Oparłam się plecami o szkło, po czum zjechałam na zimne kafelki. Co za psychol! Czekałam, czekałam i czekałam. Po dwóch godzinach ponownie wyszłam do ogrodu, aby obejrzeć dokładniej skrzynkę. Na jej dnie leżała zwinięta kartka. Z poirytowaniem chwyciłam ją w dłonie.

Zadanie nr 1
Namaluj graffiti na ścianie Twojej szkoły. Daję ci na to cztery godziny. Powodzenia, Słońce.

TRAP • malikWhere stories live. Discover now