Drzewo Przeszłości

47 7 1
                                    


GATUNEK: PRZESZŁOŚĆ, HORROR

Ughh! Cholerna piłka!

Podbiegłem do dużego drzewa i podrapałem się lekko po głowie, odsuwając czerwoną czapkę z daszkiem na tył. Kilkanaście metrów dalej stali chłopaki, czekając na mnie... i piłkę jednego z nich, którą niechcący wkopałem na sam szczyt tego głupiego drzewa. Nie wiem jak to się stało, bo nawet nie celowałem w tamtym kierunku...

– No dobra... – powiedziałem sam do siebie i mocno chwyciłem się zwisającej nisko gałęzi; puściłem ją jednak gwałtownie, kiedy poczułem pod dłonią coś dziwnego... jakby...wibracje? No nic, pewnie mi się zdawało- złapałem za drugą gałąź i nie czekając na żadne znaki, powoli zacząłem się wspinać.

To drzewo jest jakieś dziwne- zaświtało mi w głowie, kiedy byłem już prawie przy piłce. Zupełnie nie miałem wrażenia, że wspinam się po drzewie- drewno było... miękkie. Po prostu miękkie. Miałem poczucie jakby moje stopy chodziły po poduszkach i chwilami bałem się że spadnę, ale wzrok chłopaków utkwiony w moich plecach skutecznie dodawał mi odwagi- przecież nie chciałem wyjść na niedojdę albo dziwaka prawda?

Przerzuciłem nogę przez grubą, miękką gałąź i siadłem na niej okrakiem, mając nadzieję, że z tej pozycji uda mi się dosięgnąć piłkę- i rzeczywiście, wystarczyło że wyciągnąłem nieco dłoń i już dotykała ona biało-czarnej, miejscami powycieranej skóry.

Wtedy stało się coś dziwnego.

Moja dłoń dotknęła piłki, mrugnąłem i nagle znalazłem się w zupełnie innym miejscu- rozejrzałem się przerażony, nie mogąc wydusić słowa, obrazy przelatywały pod moimi oczami, wrażenie było takie, jakbym znajdował się w mydlanej bańce, dopiero po kilku minutach dotarło do mnie, że to wciąż to samo miejsce. To i nie to. W miejscu, gdzie normalne znajdowała się ulica, widziałem tylko szeroką piaskową drogę, a na niej jakiś koń zaprzęgnięty do wozu wzniecał tumany kurzu... zamrugałem i sceneria znów uległa zmianie; teraz nie było już żadnej drogi, tylko piasek i żwir, wszędzie żwir... zmrużyłem oczy i dostrzegłem kłęby dymu- w oddali płonął stos, niemalże słyszałem krzyk palącego się nieszczęśnika.

Przyłożyłem dłoń do ust i mocno zacisnąłem powieki, bałem się otworzyć je po raz kolejny.

– Ej ty, schodzisz w końcu z tego drzewa?– kiedy głos Piotrka, mojego kolegi z podwórka dobiegł do moich uszu, powoli uchyliłem więc powieki.

Z moich płuc wydobyło się długie westchnienie ulgi. Znów byłem w domu. Na miękkich nogach zeskoczyłem z drzewa, ale na szczęście drzewo oszczędziło mi dalszych pokazów.

– Coś taki blady?– zanim zdążyłem odpowiedzieć, piłka gwałtownie spadła z drzewa. Dzień był bezwietrzny. 

Moje HistorieWhere stories live. Discover now