02.

3.4K 280 335
                                    

Zamknął za sobą drzwi na klucz i poprawił pasek torby wrzynający się w jego ramię. Do rozpoczęcia semestru zostały zaledwie dwa dni i Harry musiał pracowaćpracowaćpracować. Starbucks pękał w szwach, a Harry swoją zmianę kończył zwykle późnym wieczorem, co skutkowało jego ciągłym zmęczeniem. Zataczał ciągłe koło pomiędzy kawiarnią a swoim pokojem, podczas gdy Niall bawił się w najlepsze z nowo poznanymi osobami. I cóż, kłamstwem byłoby gdyby Harry powiedział, że nie był zazdrosny.

Prawie biegł na przystanek i prawie spóźnił się na autobus. Całe dwadzieścia minut jazdy był zmuszony stać w ogromnym ścisku i albo węch mu szwankował, albo naprawdę obok niego nieprzyjemnie pachniało wymiocinami. Z ulgą więc wysiadł z autobusu na właściwym przystanku i nałożył na głowę kaptur. Dochodziła szesnasta i naprawdę Harry nie był zadowolony z kolejnej tak późnej zmiany.

*

Złapał jego ramiona i docisnął do ściany, całując obojczyki i gryząc je. Cichy jęk  wypełniał puste pomieszczenie i Harry zadrżał na uczucie chłodu w dole jego brzucha. Jego penis drgał gwałtownie w spodniach i och, Harry nie potrafił powstrzymać się dłużej przed posadzeniem mężczyzny na blacie. Chyba zrzucili po drodze coś szklanego, ale równie dobrze po prostu zignorowali brzęk uderzenia, zajmując się dalej sobą.

To był przypadkowy chłopak z przypadkowego spotkania sprzed dwóch tygodni w gejowskim klubie. Po prostu to był dzień, kiedy Niall i Harry wybrali się, by zobaczyć swój uniwersytet i dokończyć proces aplikowania, przy okazji wpadając na drinka lub dwa. Niall poderwał jakąś dziewczynę z ogromną pupą i wyszli, a Harry został sam, topiąc swoje smutki w kieliszku czegoś, co zamówił mu obcy facet. I tak wyszło, że jego numer znajdował się w telefonie Harry'ego pod numerkiem '1' na szybkim wybieraniu, a Troye, owy mężczyzna, spotykał się z nim czasem. Harry po prostu lubił ich relację. Była prosta, lekka i darmowa. Nie musiał przejmować się tym, że gdzieś po drodze zrani chłopaka swoimi słowami, bo po prostu, Troye był chłopakiem od pieprzenia dla Harry'ego, a Harry był chłopakiem od obciągania dla Troye'a. I wszystko do siebie pasowało.

Więc ułożył swoje usta i pocałował go, potem jeszcze raz i jeszcze, nie mogąc się nasycić. Do końca jego zmiany został zaledwie kwadrans i Harry dokładnie wiedział, że o tej porze nikt nie powinien się pojawić. A to był tylko zwykły, szybki numerek na blacie stołu w Starbucksie.

Odskoczył więc jak oparzony od Troye'a, kiedy gdzieś za nim rozległo się chrząkanie i stukanie palców o stolik. Spoglądając na chłopaka przed nim wiedział, że wygląda zupełnie tak samo. Potargane włosy, pomięta koszulka, lekko opuchnięte, czerwone wargi i siny znak na szyi, o którym istnieniu nie miał pojęcia. Ale tam był klient i musiał się odwrócić.

- Dobry wieczór, w czym mogę pomóc? - wypaplał w podłogę, nie mogąc pozbyć się okropnego, czerwonego koloru z swojej twarzy. Nie był w stanie spojrzeć w oczy klienta. Boże, właśnie obściskiwał się przed nim z chłopakiem, prawie zdjął z niego ubrania i, o Boże.

- Chciałbym zapytać w czym ja mogę tobie pomóc, ale wydaje mi się, że później zrobi to twój chłopak.

Splótł drżące ręce ze sobą, przełykając cierpko ślinę. Szacował, jak bardzo jest źle i chyba wcale nie było aż tak bardzo, skoro jego klient żartował sobie z zaistniałej sytuacji. I to w jakiś dziwny sposób dodało mu otuchy, więc zapytał po prostu o zamówienie. Był szczęśliwy, kiedy mógł odwrócić się od mężczyzny i przygotować jego napój, mrożoną kawę.

- Idź po prostu na zaplecze. - polecił, kiedy zdał sobie sprawę, że Troye ciągle stoi  tym samym miejscu, z ustami uchylonymi i szklanym wzrokiem. Zirytowało go jego zachowanie, ponieważ cholera, jak bardzo nieprofesjonalny Harry był, zapraszając go do swojej pracy i chcąc uprawiać z nim seks, kiedy sklep był jeszcze czynny. Kiedy chłopak zniknął, jego klient wypuścił powietrze z płuc i zaśmiał się dźwięcznie, co sprawiło, że Harry znów się zarumienił.

- Liczysz na to, że szybko wyjdę? - zapytał, kiedy Harry specjalnie udawał, że robi coś z jego napojem, by przedłużyć swój czas na pozbycie się rumieńców. Czuł się jak głupia nastolatka przyłapana przez ojca na pierwszym pocałunku na werandzie swojego domu i tak, to było żałosne i prawdopodobnie nie będzie potrafił uporać się z tym wspomnieniem aż do końca swojego życia.

- Pańskie imię? - zapytał, ignorując poprzednie pytanie i jego brak odpowiedzi. Odwrócił się i wziął do ręki czarny, gruby marker, który zastygł w powietrzu, czekając aż mężczyzna odpowie. Czekał tak uporczywie długie czterdzieści pięć sekund (owszem, liczył ilość stuknięć zegarka), kiedy jego rozmówca po prostu odparł:

- Louis.

# #

Witam was wszystkich z okropnym katarem, bólem głowy oraz toną rzeczy, które muszę się dzisiaj nauczyć. Mam nadzieję, że rozdział się wam spodobał i standardowo proszę o pozostawienie komentarza i gwiazdki! :)


Hi! (Larry Stylinson)Where stories live. Discover now