Sesja

3.2K 276 81
                                    

[...]

— Co masz na myśli? — spytał śledczy, pochylając się ku blondynce. Pierwszy raz w karierze zdarzyło mu się nie rozumieć zeznań świadka.

Prychnęła i pokręciła głową.

— Posłuchajcie. Nie obchodzi mnie, czy mi teraz wierzycie, czy nie. To nieważne, bo w końcu i tak uwierzycie. Musicie zejść do kopalni.

— Co jest w kopalni, Sam?

— Widziałam co tam jest — odparła beznamiętnie i jakby zaniosła się płaczem, choć nie płakała - I oddałabym wszystko, żeby o tym zapomnieć — wyznała cicho.

Łzy spłynęły po policzkach dziewczyny [...]

~*~

*Sam*

Kreśliłam ołówkiem na kartce kolejne zdania na esej. Siedziałam nad nim już kilka dobrych godzin i nadal nie mogłam dobrać sensownych słów. Myślami byłam już w ciepłym łóżku, a zmęczenie nie dawało za wygraną. W końcu rzuciłam ołówek na biurko i odchyliłam się do tyłu na fotelu. Przymknęłam oczy. Mimowolnie wróciły do mnie tragiczne wspomnienia. Właśnie dlatego nie mogłam niczego napisać. Nie potrafiła skupić myśli na niczym innym niż tamta tragedia.
Lasy North West. Kopalnia. Śmierć. Nie chodzi tylko o Blackwood Pines czy seryjnego zabójcę, który nigdy nie istniał. Nie chodzi nawet o te obrzydliwe wendigo. Gdy zamykam oczy widzę Josha. Jego obraz, tak wygrawerowany w moim umyśle, nie chciał mnie opuścić. Miałam dosyć. Dosyć bólu i strachu. Nienawidziłam zmroku, bo zawsze wspominałam tę nieszczęsną noc. A do świtu zawsze było daleko. Za daleko.

Otworzyłam szybko oczy i chwyciłam telefon. Wybrałam w nim tak dobrze (niestety) znany mi numer. Kilka sygnałów. Nareszcie.

— Gabinet dr. Kavannagah, słucham? — odezwał się głos po drugiej stronie. Głęboko odetchnęłam. Było mi wstyd, że znowu muszę prosić o pomoc.

— Dzień dobry z tej strony Sam. Pamięta mnie pani? — spytałam, mając nadzieję, że Sarah Kavannagah nie cierpi jeszcze na sklerozę.

— Tak, oczywiście Sam. Nie odzywałaś się.

— Sądziłam, że obejdę się już bez pani pomocy — odparłam, bujając się w tył i w przód na fotelu.

— Myliłaś się? - rzuciła z satysfakcją.

— Najwidoczniej pomoc dla mnie, ode mnie samej, nie wystarcza — fuknęłam jakby nie było oczywistym po co dzwonię do tej kobiety — Czy możemy umówić się na sesję?

— Nikt nie jest samowystarczalny, Samantho. Jutro o 12?  — Zaproponował głos w słuchawce. Zacisnęłam pięści, słysząc jej niby współczujący ton.

— Będzie idealnie.

— Do zobaczenia — Pożegnała się.

— Do zobaczenia.

Rzuciłam telefon na biurko i wstałam, by wziąć jakąś pidżamę. Nie chciałam ponownie chodzić do psychologa, ale przeszłość nie daje mi spokoju. Nie potrafię zamknąć tamtego rozdziału w swoim życiu. Coś mnie blokuje. Problem w tym, że nie mam pojęcia jak postąpić, żeby zrobić krok w przód. Psycholożka twierdziła jakoby może odpowiedź jest w Blackwood Pines, lecz za żadne skarby świata tam nie wrócę. Choćby nie wiem co się działo.

Wzięłam szybki prysznic i wskoczyłam do łóżka. Na nocnym stoliku paliła się lawendowa świeca. Od zdarzeń na górze Washingtonów nie śpię po ciemku. Ogień to moje bezpieczeństwo, a jego światło nigdy mnie nie zostawi. Ogień kojarzy mi się ze świtem. Zamknęłam oczy i wykończona dzisiejszym dniem pełnym nauki szybko usnęłam.

 Until Dawn: O DeathWhere stories live. Discover now