ONE SHOT - Sny o lataniu

651 18 3
                                    

(muzyka wyżej)

Odczekał moment.

Dwie, trzy chwile niczym ziarna piasku przemknęły przez długie palce. Druga dłoń zajęła się więzieniem niedopalonego papierosa.

-Nie mamy wiele czasu, panie...

- Cedmon. Raymond Cedmon. 

Wypowiedział te słowa niemal uprzejmie.

Dali mu fajki. Ach, te prezenty. Przywiązany do oparcia fotela i tak nie mógł sięgnąć do ust.

Herbaciane róże, zasuszone przez czas i wyjątkowo niską wilgotność powietrza, kłębiły się w wazonie z chińskiej porcelany. W tajemniczy sposób ulotne, ciche, milczące kwiaty oszpeciły pomieszczenie pełne równie okropnych dzieł sztuki przedwojennej Francji. 

Płomień niedopałka parzył mu skórę. Rozkosz mrowieniem zaznaczała swoją obecność. Namiastka, strzępek myśli o tamtym dniu pojawiły się jak burza, niespodziewane. Przeniosły go na chwilę w świat własnych wspomnień, w odmęty rzeczywistości, o której chciał zapomnieć. Lub nie.

Nie był pewien swoich uczuć, ale czy cokolwiek w życiu daje gwarancję?

-Czy ma pan wyrzuty sumienia? Napady lęku, depresji?

-Och, ależ skąd.

Gabinet zalewały fale ciemności. Jedynie migoczące światło lamp tliło się nieopodal ich foteli. 

Sztywny kok kruczych pukli włosów, sztywna granatowa garsonka inspirowana stylem retro i sztywny wyraz  sztywnego oblicza. Jaka SZTYWNA osoba, pomyślał. 

Nawet krwista szminka nie dodawała uroku jej przesiekanej zmarszczkami twarzy. Subtelna pajęczyna wgłębień, którą tworzyły, wzmagała uczucie surowości, bijące od tej kobiety.

Na drzwiach wykonanych przez kunsztownego autora widniała mała tabliczka.

"Dr. Joan Helen McClark, psycholog więzienny"

- Zapytam pana jeszcze raz. Proszę powiedzieć, dlaczego dokonał morderstwa siedmiu osób urodzonych dnia 19 kwietnia. Potarzam panu, moja cierpliwość ma granice.

Uśmiech zamajaczył w uniesionych kącikach ust Raymonda, lecz on tylko wpatrywał się w kobietę przed sobą.

Przetarł lekko wąski podbródek.

Papieros zgasł całkowicie.

Obserwował.

McClark uparcie spoglądała w jego szmaragdowe oczy, skora do wymierzenia mu siarczystego policzka w każdej chwili.

Mroźna noc rozciągała się nad Paryżem, w którym już nikt na niego nie czekał. Zawieje śnieżne powalały roztargnionych przechodniów.

Ktoś odwrócił spłoszony wzrok. Kapelusz spadł filigranowej damie w futrze z norek. 

Kim był on? Kim była ona? Kim były ofiary?

Kwiecień, tak odległy. Miał nieodparte wrażenie, że to go nie dotyczy, wszystko wydarzyło się wbrew woli.

Dłonie, na których już zawsze zostaną oznaki Szkarłatnej Nocy, zacisnęły się na chłodnych podłokietnikach fotela. Lewitował nad krawędzią snu, otumanienia, być może spowodowanego końską dawką morfiny. 

-To były dzieci, panie Cedmon. Tylko dzieci.

Lodowaty profesjonalizm nie znikał. Czuła, że jest oceniana. Że jest zwierzyną, nie łowcą.

Była stateczną kobietą. Synonimem i ucieleśnieniem rozwagi.

Raymond wybuchnął niekontrolowanym śmiechem, minimalistyczne pomieszczenie przesiąknęło odorem szaleństwa. Zachwiał się na potężnym krześle i z impetem potrząsał przydługawymi, płowymi włosami.

-Czy nie obawia się pani przebywać w jednym pomieszczeniu z seryjnym mordercą, pani McClark? - wyszeptał głosem ochrypniętym z emocji. Adrenalina buzowała mu w żyłach, oczy wypełniły się obłędem. - To była tylko Jane, pani McClark. Tylko moja Jane. 

 Parodiował jej wysoki alt, dławiąc się histerycznym śmiechem

Haftowana chusteczka spoczywała spokojnie na stoliku obok. Do czasu, gdy Joan uniosła ją, by wytrzeć spocony kark. 

Jej dłonie nieśmiało uchyliły wieko obitej kutym żelazem skrzyneczki. 

Drobny pistolet znalazł się w rękach kruczowłosej kobiety.

-Pożoga. Torturowałeś te dzieci, paliłeś je żywcem. Prawdopodobnie nie zdajesz sobie sprawy, że mogę zabić cię w każdej chwili. Ale nie chcę - rzekła powoli.

-Matka mawiała, że wizualizacja pragnień niezwykle pomaga w realizacji swoich zamiarów. Powie mi pani, czemu każdej nocy we śnie widzę właśnie Jego?

Po kamiennej twarzy lekarki przemknął cień zdziwienia.

Cedmon w jednej chwili uwolnił się z więzów okalających jego ciało. Szeroko otwarte powieki uzupełniały się z uśmiechniętymi wargami.

-On mi da Jane, wie pani? Wszystko będzie dobrze. 

McClark zastygła.

Pokręcił głową z niesmakiem.  Przykucnął przy niej i, ku jej zdumieniu, chwycił jej dłonie.

-To były tylko ofiary. Wie pani, dla Niego.

Był szalony, szalony w każdym tego słowa znaczeniu.

Westchnął krótko i wyrwał jej pistolet. 

Kobieta nie potrafiła wykonać ruchu. Strach zawładnął jej ciałem, organizm odmawiał posłuszeństwa.

Raymond obrócił przedmiot kilka razy w wyrazie niemej irytacji.

-Ludzie nie potrafią zrozumieć prawdziwej miłości - stwierdził i nacisnął spust.

W odpowiedzi wydała z siebie zdławiony krzyk.

Nikt nie miał szansy usłyszeć pięćdziesięcioletniej kobiet na pogrążonych w ciemności przedmieściach Londynu.

Raymond omotał wzrokiem pomieszczenie.

Odwrócił się i odszedł, nie oglądając się za siebie więcej.

'~o~O~o~'

Pierwszy one shot na tej stronie :D!

Jestem.... zła.

A miałam zerwać z zabijaniem postaci! ;-; eh, przyzwyczajenie siła wyższa...

Tak się złożyło, że Samael obudził się dziś (23.01.2016, pierwszy napływ weny! to trzeba gdzieś zapisać, cud Bożenko cud!) z przekonaniem, że to dobry dzień na napisanie CZEGOŚ. I tak oto wstawiam przerobioną część opowiadania, które zmajstrowałam kilka miesięcy temu.  Tak wyszło. Kiedyś *rozkminy ach* miałam zamiar rozwinąć powyższy radioaktywny wytwór wyobraźni, ale stwierdziłam, że to okropny pomysł. Wstyd to to publikować gdziekolwiek

Więc tak ]znalazło się w "śmietniczku umysłowym" :)

Za błędy przepraszam, poprawię pewnego pięknego dnia. Przyrzekam. 

Do następnego razu!

P.S. Zamierzam (nareszcie) zrealizować zamówienia na one shoty z Sasuke (:3) i Naruto. Będą normalniejsze, spokojnie.

Samael

[WZNOWIONE] One shotyWhere stories live. Discover now