Rozdział XX

8.1K 526 11
                                    

*Lucas P.O.V*

Wparowałem do domu mega wściekły. Miałem ochotę rozpierdolić wszystko i wszystkich po kolei. Czemu kazali jej poczekać na zewnątrz? Gdym poprosił aby została, może by się zgodzili. Wściekłem. Z całej siły walnąłem pięścią w ścianę. Zrobiło się wgłębienie.

- Stary, czemu jesteś wściekły? - odezwał się Sam.

- Stul pysk - wysyczałem przez zęby. - Jak byś się czuł gdyby porwali Twoją dziewczynę? W dodatku ciężarną - wrzasnąłem.

- Porwali Lori? - usłyszałem głos swojej siostry. - Jak to? Kto?

- Vegasowie. Nie wiem, jak udało im się wejść na teren - wyjawiłem. - Szczególnie, jak porwać Lori. Muszą mieć jakieś wtyki na naszym terenie - westchnąłem zrezygnowanie. Nagle poczułem pieczenie na kostkach. Miałem zdarte od walnięcia. Nie przemyślałem, co może teraz Loreinne czuć.

- Starszyzna wie? - zapytał Bill. Pokiwałem głową. - To musimy zacząć działać. Nie wiadomo co zaczną jej robić.

- Znajdę księgi - odparła Jess. Chciałem się zapytać o jakie księgi jej chodzi, lecz zniknęła. Vivien opatrzyła mi knycie bandażem. Bill i Sam wyjęli jakąś wielką mapę i rozłożyli na stole. Patrzyli, jak można przedostać się na teren. Wtedy wparowała do salonu Jessica. Trzymała w ręku księgii. Rzuciła na stół. Otworzyła i zaczęła szukać co między kartkami.

- Jess, co szukasz? - zapytałem się siostry. Szukała, jak w amoku, jakby była nieobecna. - Powiesz wreszcie - westchnąłem ciężko.

- Mam. Znacie rzeke Harson*? - zapytała. Wszyscy przytakneliśmy. Rzeka dzieląca nasz teren, teren Quilette od terenu Vegas. Pech czy nie pech musieliśmy tego przestrzegać. - Pod nim znajduje się stary tunel. Nikt nim nie przechodził od dziesiątki lat. Kiedyś te dwa tereny były połączone, ale dwóch starszych je rozdzieliło.

- No przecież - westchnęła Vivien. - Tędy muszą się przedostawać na nasz teren- wskazała na mapę. - Tak, jak wtedy, kiedy Lori była z nim na randce.

- Jak wejdziemy tam, to nas wyczują. Jak zamaskować nasz zapach? - odparł Bill. - Nawet wasze naszyjniki i nasze bransoletki nie pomogą.

- Pomóc może zaklęcie maskujące - odparła moja siostra. Bylem zdziwiony jej wiedzą.

- Zaklęcie może rzucić tylko czarownica - odparłem. - Ona nie dojedzie nawet na czas - westchnąłem. Miałem na myśli tą kobietę, która pomogła powstrzymać przemianę Lori oraz poskładała moje pogruchotane kości. Była jedyną, najstarszą czarownicą, która praktykuje magię.

- Nie potrzebna nam jej pomoc. Ja to zrobię - uśmiechnęła się triumfalnie.

- Nie można być wilkołakiem i czarownicą w jednym - powiedział Sam. - Trzeba wyrzeknąć się jednego daru.

- Zrobię to przy następnej pełni. Wiem, że będziecie wściekli, lecz się nie wyrzekne - westchnęła. - Tylko uśpie mój gen. Przyda wam się czarownica, która będzie działa na naszą korzyść.

- No i co ja zrobię? - odezwał się Bill. Wybuchliśmy wszyscy śmiechem. Wiedziałem, że kręci z moją siostrą, ale żeby tak rozpaczał?

- Dacie radę. Pamiętaj, nie daj się omotać - powiedziałem chłopakowi. Dziewczyna walnęła mnie z liścia w tył głowy. - Za co?

- Za twoją głupotę. Idźcie się przygotować. Możemy dzisiaj spróbować - zasugerowała. - Luke, poczekaj - zatrzymała mnie.

- Tak? - spytałem, patrząc na nią.

- Wiem, jak można się skontaktować z Lori, tak aby jej nie czytali w myślach - powiedziała.

- Jak? - oparłem się o stół.

- Więc - zaczęła.

*Loreinne P.O.V*

Zostałam porwana przez Felixa. Tak perfidnie na naszym terenie, spod siedziby Starszych. Nie traktują mnie, jak porwaną, czyli nie jestem przywiązana ani skrępowana, raczej jako osobę, która wpadła w odwiedziny.

Siedzę na wygodnej kanapie. Byłam pilnowana przez dwóch osiłków.

- Mogę iść przynajmniej do toalety? - zapytałam się. Nie odzywali się, więc postanowiłam sama pójść. Wstałam i skierowałam się w stronę schodów. Chcąc już wyjść z salonu, zostałam pociągnięta z powrotem. Jeden z ludzi Felixa przygniótł mnie do ściany. Czułam od niego odrażający zapach innego wilka.

- Ciebie nawet nie czuć - wypowiedział mi do ucha. - Więc możemy się zabawić.

- Zabawić mogę się sama! - wrzasnełam. Wykręciłam mu rękę i popchnęłam go. Widziałam, że byli przygotowani do ataku. Chcieli już zrobić krok, lecz nagle wyprostowali się. Domyśliłam się, że to ich przywódca. Podbiegłam do niego. - Wypuść mnie.

- Wyjdźcie natychmiast - powiedział do nich. Wyszli, zostawiając mnie samą z mężczyzną. Zaczął się do mnie zbliżać. Stawiałam kroki do tyłu, dopóki się nie potknęłam. Kiedy miałam spotkać się z podłogą, zostałam przez niego złapana. Drugą rękę włożył pod moje kolana, uniósł mnie.

- Puść mnie! - krzyknęłam. Ściskał mnie coraz mocniej. - Jestem w ciąży. Ostrzegam! - wtedy mnie postawił i przygniótł do ściany, tak jak ten poprzedni.

- Nie mów mi co ma robić - wysyczał przez zęby. - Jestem tutaj samcem, więć masz się mnie słuchać. Bo inaczej z tobą postąpie - złapał mnie za policzki. Ścisnął tak, że moje usta ułożyły się tak jak u ryby. - Rozumiemy się? - patrzył się mi w oczy. Bałam się odpowiedzieć, że nie, więc przytaknęłam. - Grzeczna dziewczynka. Choć ze mną - złapał mnie za rękę i pociągnął na kanapę. Usadowił mnie obok siebie. Położył rękę na moim udzie. Całe moje ciało się spięło. Wyczuł to i ścisnął mocniej. - Bądź grzeczna, a będę miły - zauważył moją reakcję. Co za palant. Czego ode mnie jeszcze zażąda? Włączył telewizję i zaczął oglądać. Jego ręką cały czas leżała na moim udzie. Chciałam aby to był Lucas, by to jego ręką spoczywała na moim udzie, a nie Felixa.

- Jeżeli mnie słyszysz to się odezwij - usłyszałam głos Lucasa.

- Luke! Lucas gdzie jesteś? Zaraz nas usłyszą.

- Nie usłyszą. To bezpieczna linia. Powiedz mi jesteś cała?

- Tak. Felix nie odstępuje mnie na krok. Siedzi ze mną i jego ręką jest na moim udzie. Luke...

- Udzie? Dopadne gnoja - słyszałam w jego głosie wściekłość.

- Uspokój się. Nic się nie dzieje wielkiego. Uratuj mnie tylko. Obiecaj.

- Obiecuje. Zaatakujemy o północy, przygotuj się - nakazał.

- Dobrze. Kocham Cię, Luke.

- Ja ciebie też, Loreinne.

~*~*~*~

Ja się podoba rozdział.? Co ten Felix wyprawia?

Pozdrawiam, Wasza LaGata22

Zaginiona Alfa✔ [KOREKTA]Where stories live. Discover now