Rozdział XXIII

7.3K 540 24
                                    

Lucas P.O.V.

- Luke, chodź szybko! - wbiegłem po schodkach na górę najszybciej jak umiałem. Jess odwróciła się w moją stronę, ze łzami w oczach. - Ona... ona... nie oddycha.... - powiedziała.

- Jak to - kurwa nie oddycha? - podbiegłem do niej. - Co ty jej zrobiłaś? - wziąłem bezwładne ciało i położyłem na podłodze. - Vivien, ty uciskaj. Niech ktoś idzie po jej ojca! - wrzasnąłem. Vivien zaczęła uciskać. Po trzydziestu uciśnięć, przywarłem do jej ust i zrobiłem dwa wdechy. Robiliśmy tak z piętnaście minut, nadal nie było oznak życia. Viv nie miała już siły, odsunęła się.

- Uciskaj - krzyczałem do niej.

- Luke. Już nic nie pomoże - odparła Vivien.

- Stul pysk - wstałem. - Ona musi żyć. Bez niej...

- Odsuńcie się - Jess wparowała do pokoju. Chciała coś włożyć do jej ust, złapałem za ją za nadgarstek.

- Nie waż się jej nic wkładać - wypowiedziałem przez zaciśnięte zęby. - Znowu jej coś zrobisz.

- Puść mnie - szarpała ręką. - Jeżeli chcesz aby żyli, to mi zaufaj - wypowiedziała. Wahałem się, zależy mi na nich. Postanowiłem puścić. Moja siostra włożyła jej do ust jakieś liście i wlała wodę. - Poczekajmy minutę - odparła. Usiadła obok jej ciała i patrzyła na zegarek. Wtedy do pokoju wparował Will i Sam z ojcem nieprzytomnej dziewczyny. Powstrzymali go, by na razie nie podchodził. Wtedy moja ukochana zaczęła się krztusić, położyłem ją na boku, a ona zwymiotowała.

- Żyjesz - przytuliłem ją do siebie. Ściskałem jak najmocniej, nie chce ją teraz stracić... raczej ich. Kołysałem ją. - Proszę zostawcie nas.

- Okej, jak będzie się coś działo niech pije to. - podała mi buteleczkę. - Dwa łyki i ani kropli więcej. Chodźcie - odparła Jess. Wstała i otworzyła drzwi. Wyszła ostatnia. Posłałem jej uśmiech i "dziękuję". Wziąłem Lori na ręce i położyłem ją z powrotem na łóżku. Na kilka sekund wróciła siostra by myć podłogę. W końcu jesteśmy sami.

- Wiesz, jak nas nastraszyłaś? - złapałem ją za dłoń, drugą trzymałem na jej brzuchu.

- Co się stało? - zaczęła mówić. - Pamiętam tylko, jak mnie przykrywałeś, dalej już nic.

- Byłaś zimna, ale miałaś puls. Jess wlała ci do ust jakieś zioła, myślała że tylko zasłabłaś... - westchnąłem - ... wyszedłem od ciebie z pokoju, Jessica cię pilnowała. Po jakimś czasie mnie zawołała. Biegłem po schodach jak oszalały, wparowałem do was. Płakała, powiedziała mi... - złapałem więcej powietrza, po chwili wypuściłem - ... powiedziała mi, że nie oddychasz. Reanimowaliśmy ciebie piętnaście minut, kiedy chcieliśmy już zrezygnować, wtedy Jess coś znowu ci podała. Ocknęła się po minucie.

- O mój Boże! - przyłożyła rękę do ust. Widziałem, że zbiera się jej na płacz. - Co mi mogło zaszkodzić? Albo kto?

- Tego nie wiemy - odparłem. - Ważne, że jesteście cali, tylko to się dla mnie liczy. Bez was nie byłoby sensu życia.

- Ja bez ciebie bym umarła - uśmiechnęła się. - Od kiedy jesteśmy połączeni, nic dla mnie się nie liczy oprócz ty i nasze dziecko - próbowała się podnieść. Powstrzymałem ją. Będąc blisko jej twarzy, musiałem wbić się w jej malinowe usta. Całowałem ją zachłannie, jeszcze temu bym ich stracił, a teraz są całe. Oderwała się ode mnie. - Czułeś coś w sobie, kiedy się ze mną działo?

- Nie nic. To dziwne a powinienem - oparłem. - No właśnie, czemu tak się dzieje?- zacząłem się zastanawiać. Usłyszałem pukanie. Oboje spojrzeliśmy w tym kierunku.

- Wejdź - odparłem. Cały czas trzymałem ją za rękę. Do pokoju wszedł Bill.

- Luke, Jess ma sprawę - oparł.

- Nie może poczekać?

- Nie, tu chodzi o pewną sprawę - westchnął. - Znalazła na temat Lori. To bardzo ważne - przekazał mi w myślach, na naszej linii.

- Dobrze. - oparłem. - Lori, zostanie z tobą Bill. Musze iść zobaczyć co się dzieje - pocałowałem ją w czoło. Podszedłem do niego. - Pilnuj jej ja oka w głowie. Jak coś się jej stanie, to już nie żyjesz.- powiedziałem przez zaciśnięte zęby. Kiwnął głową. Będąc już w drzwiach, obróciłem się na chwilę. Widziałem, jak Bill coś mówi, a mój skarbek się z tego śmieje. Jestem szczęśliwy, że ona i moje małe szczęście żyją. Zobaczymy co tym razem Jess znalazła. Zamknąłem drzwi.

Loreinne P.O.V.

Musiałam leżeć kilkanaście dni. Nikt mi nie pozwalał wstawać, nawet do łazienki mnie noszono. Lucas spał ze mną, choć Jess mówiła żebym miała swobodę. Przesiadywał nawet całe dnie i noce ze mną, reszta także była. Zmieniała go, kiedy potrzebował coś zjeść albo się wykąpać. Dzisiaj wyjątkowo byłam sama w domku. Jess rozsypała dokoła domu jakąś miksturę, by nikt nie proszony nie wszedł do środka, oczywiście oprócz naszej szóstki. Miałam koło siebie wszystko co było mi potrzebne, słodycze, kanapki i mnóstwo wody. Zakazali mi pić wszystko co nie zdrowe oprócz wody.

- Mam ochotę na stek - powiedziałam na głos. Wtedy mój brzuch zaczął się ruszać, a dokładnie moje dziecko. - Co maluchu? Też masz ochotę na mięso? - złapałam za brzuch. Znowu się poruszył. Odgarnęłam kołdrę z nóg i wstałam. Schodząc po schodach trzymałam się cały czas barierki. Wyjęłam z lodówki stek, rzuciłam na rozgrzaną patelnie, chwile postałam patrząc się na niego. Wyjęłam resztę by zrobić też innym. Włączyłam muzykę i zaczęłam tańczyć do rytmu. Przerzucając czwarty stek, usłyszałam warkot silnika.

- Oho. Rodzinka przyjechała, słyszałeś? - spojrzałam na brzuch. Zobaczyłam wystające nóżki. Drzwi się otworzyły i wszyscy domownicy się znaleźli. Jako pierwsza do kuchni weszła siostra mojego ukochanego.

- Hejka - pomachalam jej widelcem. Zdjęłam stek i nałożyłam drugi. - Niedługo będą gotowe, umyjcie ręce.

- Czy ktoś Ci pozwolił wstać? - założyła ręce na biodra. - Miałaś wszystko koło siebie.

- Zachciało nam się coś mięsnego. Prawda, skarbie? - spojrzałam się na brzuch. Nie poruszył się. - Obraził się na ciocie - uśmiechnęłam się.

- Jess! - usłyszałam głos Lucasa, a po chwili zbieganie po schodach. - Nie ma jej w pokoo... - stanął w drzwiach. Puściłam mu oczko. - Co ona tutaj robi? - wskazał na mnie palcem. Wkurzyłam się. Rzuciłam w nim widelcem. Wbił się w drzwi. Ich źrenice się rozszerzyły. - Co to było?

- Nigdy nie pokazuj na palcem kobietę! - krzyknęłam i tupnęłam nogą. - A teraz, jak pozwolicie, dokończę smażyć. - wyjęłam kolejny widelec. Postawiłam na stole talerze i sztućce.

- Jedzenie - krzyknęłam. Usiadłam przy stole, nałożyłam stek. Zaczęłam jeść. Po chwili cała reszta się dołączyła. W czasie posiłku nikt się nie odzywał, nie wiedziałam dlaczego. Po skończonym posiłku, chciałam posprzątać, ale Jessica i Vivien mnie wręczyły. Dla mnie lepiej, założyłam kurtkę i wyszłam na ganek z tyłu domu. Patrzyłam, jak pada śnieg, a za chwilę ktoś opatulił mnie kocem.

- To tylko ja - odezwał się kiedy na niego spojrzałam. - Powiesz mi, co to się stało w kuchni?

- Nic - oparłam. - Nie wiem co we mnie wstąpiło. Chyba hormony.

- Rozumiem - objął mnie w pasie. Trzymał ręce na brzuchu. Poczułam ruchy dziecka. Spojrzałam się na Lucasa, uśmiechnął się i pocałował.

- Postoimy tak, aż dopóki się nie ściemni. - powiedziałam. Pokiwał głową. Jego ręce gładziły mnie mnie po brzuchu. Cieszyłam się, że jestem tu z nim i z naszym jeszcze nienarodzonym maleństwem. Patrzyliśmy się na spadający śnieg.

                                                             
                                                              ~*~*~*~*~       

Ona żyje! Kto się cieszy?
Pod ostatnim rozdziałem było kilka osób abym nie uśmiercała jej, wiec żyje XD
Jeżeli macie jakieś ciekawe pomysły na dalszy ciąg, to piszcie mi w wiadomościach.


Zaginiona Alfa✔ [KOREKTA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz