Rozdział Dziesiąty

Magsimula sa umpisa
                                    

— Masz dzisiaj casting? — pyta, powodując że na chwilę zamieram z dżinsami w ręku,

— Tak jakby.

— Tak jakby? — powtarza jak papuga.

Prostuję się i odwracam w jej stronę z dość niemrawą miną. Wiem co zaraz mnie czeka.

— Muszę porozmawiać z Samem — wyrzucam z siebie z prędkością rakiety. Widząc jej minę, dochodzę do wniosku, że lepszym wyjściem było kłamstwo. Ale to była Dorrit, a ja nie umiałam kłamać w jej obecności.

— Musisz porozmawiać z Samem? — Znowu powtarza.

Wywracam oczami.

— Jego ojciec umiera, Dor — mówię. — Co według ciebie powinnam zrobić?

— A bo ja wiem. — Wzrusza ramionami. — Pozwolić, żeby zajęli się tym jego rodzice albo Robbie?

Wzdycham ciężko.

— Jego rodzice nie wiedzą nawet, że jest w Seattle. A Robbie nie ma zamiaru z nim rozmawiać. Może to i zresztą dobrze, nie wiem.

— Chcesz znać moje zdanie?

Nie, nie chcę.

— Nie powinnaś się w to mieszać. Nie powinnaś mieszać się w sprawę ze starszym Blackiem.

Prycham jak rozwścieczona kotka, bo Dorrit wygaduje takie głupoty, że ledwo mogę ją znieść. Czasami mam dość jej mądrzenia się.

— Dla twojej wiadomości, Dor, jestem w to zamieszana bardziej niż bym chciała. Właściwie siedzę w gównie po same uszy.

Dorrit uśmiecha się krzywo.

— Podoba mi się porównanie Blacka do gówna — Szczerzy się jak pięciolatka. W odpowiedzi rzucam w nią znoszonymi dżinsami.

Wreszcie decyduję się na beżowe spodnie i wełniany seledynowy sweterek. Włosy wiąże w niedbałą kitkę i maluję na powiekach idealnie równe kreski. A przynajmniej się staram, bo przez niezbyt czyste śpiewanie Lin i ciągłe dogadywanie Dorrit nie mogę się skupić. Wychodząc z mieszkania, czuję się bardziej zagubiona niż przez całe moje dotychczasowe życie. Sam Black zawsze będzie dla mnie kimś ważnym. Przecież każdy z nas pamięta swoją pierwszą miłość i nie ma na świcie siły, która sprawiłaby, że nagle uleci z pamięci. Tak to już jest. Pierwsze miłości trwają wiecznie, nawet jeśli się kończą. Wiedziałam o tym wszystkim, a mimo to czułam się jak najgorsza suka na świecie. W Samie było coś magnetycznego, coś diabolicznego, co sprawiało, że ciągnęło mnie do niego jak ćmę do światła. A każdy wie, jak kończą ćmy.

Do Poison weszłam jednak pewna siebie i zdeterminowana do tego co zamierzałam zrobić. Po prostu powiem Samowi to co powinnam i wyjdę. Zero zbędnych rozmów, zero spoufalania. Zero emocji. Tylko jak miałam mu powiedzieć o tym, że jego ojciec umiera, bez emocji?

— Isa!!! — Słyszę krzyk Lany, gdy tylko wchodzę do baru. Stawia na stoliku dwa kufle z piwem i macha wesoło z moją stronę.

Tłum w Poison nie jest tak duży jak ostatnim razem. Co prawda większość stolików jest zajęta, jednak poza nimi nie pałętali się goście.

Lana rusza w moją stronę, nie przestając się uśmiechać. Ma na sobie firmową, szarą koszulkę, a tacę schowała pod pachę.

— Hej, Is. — Cmoka mnie na powitanie w policzek. — Szukasz Sama?

Przez sekundę czuję ukłucie paniki, jednak szybko się reflektuję. To nic złego, że go szukam, prawda? Nie robię nic złego.

— Cześć — mówię. — Tak, muszę z nim porozmawiać.

Nasze nigdy (The Strangers, #1)Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon