Rozdział Jedenasty

5.4K 444 22
                                    


Sam zamiera na kilka długich sekund i wgląda zupełnie tak, jakby mnie nie słyszał. Zagryzam mocno wargę, patrząc jak przymyka oczy. Zaciska mocno powieki i trze palcami wierzch dłoni, na której napisane jest damskie imię. Michelle. Wydaje się, że robi to całkowicie nieświadomie.

— Sam... — zaczynam ostrożnie, robiąc krok w jego stronę, ale zatrzymuję się, uświadamiając sobie, że nie mam prawa go pocieszać. I że nie potrafię go pocieszyć.

— Przyjechałaś taksówką? — pyta, ignorując poprzednią wypowiedź.

Marszczę brwi, ale postanawiam dać mu czas na ochłonięcie. Tak bardzo bym chciała wiedzieć co się działo w jego głowie. Mam na końcu języka kilka uwag na temat jego ojca i jego zachowania.

Zamiast je wygłosić, kiwam potakująco głową.

— Odwiozę cię — mówi.

— Nie trzeba, taksówkarz na mnie czeka. — Oponuję, bo wiem, że ja i Sam w jednym ciasnym samochodzie to zły pomysł.

— Odwiozę cię, Isa. — Powtarza stanowczym tonem.

Sam rusza w stronę wyjścia, a mnie nie pozostaje zrobić nic innego jak podążyć za nim. Wchodzi na chwilę za bar i bierze stamtąd swoją skórzaną kurtkę i szalik w czarno-szare paski. Kiedy do mnie dołącza milczy jak zaklęty. I milczy nadal, kiedy otwiera mi drzwi. Wtedy, gdy siada za kierownicą i wtedy, gdy odpala samochód. Jego twarz tężeje, kiedy mówię, żeby zawiózł mnie do Robbiego.

Milczenie jest ciężkie i nieprzyjemne. Nie lubię się tak czuć przy Samie.

— Powiedz coś — mamroczę, mnąc w palcach rękaw płaszcza.

— Co mam powiedzieć?

Wzrok ma utkwiony w jezdni. Siedzi sztywno, jak świeżo upieczony kierowca.

— Cokolwiek... Sam, właśnie ci powiedziałam, że twój ojciec...

— Daj spokój, Rousseau. — Ucina stanowczo. Znowu na mnie nie patrzy. A ja nienawidzę, kiedy mówi do mnie po nazwisku. To zupełnie tak, jakby nic nas nie łączyło. Jakbyśmy nigdy nie byli ważni. Przeraża mnie to, że się tym przejmuję.

— Dlaczego tak bardzo go nienawidzisz? — pytam, patrząc uparcie na jego profil. Światła mijających latarni, rzucają na jego twarz cienie, sprawiając, że wydaję się dziwnie posępna, a rysy wyostrzone.

— Nie rozumiesz, Isa...

— To mi wytłumacz — mówię z irytacją. Czuję się tak, jakbyśmy stali w miejscu, jakby był między nami jakiś impas.

— Nie przyszło ci na myśl, że nie chcę? — warknął. — Dlaczego mam ci się niby teraz zwierzać, co? Zostaliśmy nagle przyjaciółmi?

— Nie, nie wiem... po prostu...

— Po prostu co? — Patrzy na mnie nagle. W jego spojrzeniu jest jednak sam chłód. Mam wrażenie, że mrozi mi serce.— Nie mam zamiaru się w to bawić, powiedziałem ci to raz, mogę powtórzyć.

Nadal na mnie patrzy.

— Chcę cię z powrotem. Nigdy nie przestałem chcieć. Nie mam zamiaru udawać, że jest inaczej. Nie mam zamiaru być twoim przyjacielem, a co za tym idzie nie mam zamiaru ci się zwierzać. — Milknie na moment, ale zaraz kontynuuje. — Jestem ci wdzięczny, że pomyślałaś o tym, żeby mnie poinformować o stanie zdrowia faceta, który powinien być moim ojcem, ale to tyle.

Nasze nigdy (The Strangers, #1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz