Rozdział Dwudziesty piąty

1.7K 102 3
                                    


Sam kładzie rękę na okrągłej klamce, biorąc głęboki oddech. Zupełnie jakby miał zanurzyć się w lodowatej, głębokiej wodzie. Patrzę na malutką zmarszczkę między jego brwiami i delikatnie łapię go za nadgarstek. Przenosi na mnie ciemne spojrzenie.

— Może wejdę pierwsza? — Sugeruję.

Sam kiwa głową, robiąc krok w tył. Uśmiecham się do niego lekko, chcąc dodać mu otuchy. Nie przychodzi mi to łatwo, bo przed oczami ciągle mam Robbiego i jego szare, zranione oczy. Wiem, że zrobiłam coś niewybaczalnego, ale czułabym się tak samo, gdybym została na dole, pozwalając Samowi wykonać to zadanie w pojedynkę. A może i jeszcze gorzej. Ta myśl dziwnie we mnie uderza, powodując jeszcze dziwniejsze drganie w sercu. Coś na kształt pewności.

— Cześć, Ottis — mówię, wchodząc do środka. Pan Black siedzi na łóżku oparty o stos poduszek, a na kolanach ma rozłożonego laptopa. Wygląda na zmęczonego, ale dzisiaj zdecydowanie ma jeden z dobrych dni.

— Cześć, skarbie. Już myślałem, że nie przyjdziesz. Robbie mówił, że pojechałaś się zobaczyć z tą twoją koleżanką, jak jej było na imię?

— Dorrit — odpowiadam szybko, robiąc krok w stronę łóżka. Czy da się go w ogóle przygotować na to co zaraz ma się wydarzyć? Co jeśli Ottis wyrzuci Sama z pokoju? Wścieknie się i złamie synowi serce? Tak bardzo nie chcę, żeby Sam cierpiał.

— Ottis... — Zaczynam ostrożnie, wbijając paznokcia w kciuk. — Ktoś chciałby się z tobą zobaczyć. Może wejść?

Ottis marszczy brwi, chcąc zadać pytanie, ale drzwi już się otwierają. Oczy Ottisa rozszerzają się ze zdziwienia, kiedy jego syn wchodzi do pokoju. Sam zamyka za sobą powoli drzwi i staje niepewnie na środku pomieszczenia. Przez chwile ledwo dostrzegalnie kołysze się na piętach, a dłonie zaciska w pięści.

— Sam? — Cichy, zdumiony głos Ottisa wypełnia ciężkie powietrze. — To naprawdę ty? — Przenosi spojrzenie na mnie. — Jak? Skąd ty...

— Cześć, tato... — Sam przerywa jego jąkanie. Głos ma przerażająco obojętny.

Są do siebie bardzo podobni. Mają te same czarne włosy, te same granatowe, uważne oczy. Tak łatwo wyobrazić sobie Sama za te kilkanaście lat, gdy patrzy się na jego ojca. Ojca, który nigdy nie będzie już starszy.

— Co ty tu robisz?

Sam kiwa w moją stronę.

— Ona mnie namówiła.

Robię niepewny krok w stronę wyjścia, ale Sam łapie mnie za rękę i przyciąga w swoją stronę. Dosłownie i w przenośni.

— Zostawię was, powinniście porozmawiać — mówię cicho, zerkając co na jednego, to na drugiego. Sam kręci w odpowiedzi głową i nachyla się bliżej mnie, tak żebym tylko ja mogła go usłyszeć. Ottis wygląda na jeszcze bardziej zaskoczonego.

— Bez ciebie nie dam rady.

Patrzę mu w oczy, takie przestraszone i proszące, i nawet gdybym chciała, nie mogłabym go teraz zostawić. Nie chcę go nigdy zostawiać.

— Ona wie? — pyta Ottis, przełykając głośno ślinę.

— Tak, wie. O wszystkim. — Sam rzuca mi uważne spojrzenie i powtarza. — Wie o wszystkim.

Przez chwilę żadne z nich nic nie mówi, a ja sama mam ochotę wybiec za drzwi. Jestem rozdarta. Nie chcę przy tym być. Nie chcę słyszeć tej rozmowy. To zbyt prywatne, zbyt ważne, abym tego słuchała. Czuję się jak szpieg, ale ręka Sama zaciska się na mojej, więc zostaje. Nie obchodzi mnie co sobie pomyśli Ottis.

Nasze nigdy (The Strangers, #1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz