XV NICO XV & EPILOG

622 39 12
                                    

NICO


PRAWIE SIĘ POPŁAKAŁEM. Ze szczęścia. To koniec. Koniec męczarni, niebezpieczeństw, walki. Byliśmy akurat w czasie. Jeszcze jeden, ostatni skok. Jeden, ostatni dreszcz emocji. Wszyscy myśleli chyba o tym samym, co ja.

-Więc, herosi, na mnie już czas  - powiedziała Chione.

Wykonaliśmy zbiorowego przytulasa. Ku mojemu zaskoczeniu, usłyszałem własne słowa:

-Będziemy za tobą tęsknić. Dajemy ci drugą szansę.

Bogini uśmiechnęła się z ulgą, pogładziła mnie po głowie, ścisnęła Reynę, olała Hedge' a i rozpłynęła się w powietrzu. Zawiał mroźny wiaterek. Reyna powiedziała:

-To koniec. Zaczęliśmy we trójkę, kończymy we trójkę. Miło było.

Popatrzyłem na nią dziwacznie. Trener również. Po czym wybuchnęliśmy obaj śmiechem.

-Po - mówienie sprawiało mi trudności, bo ze śmiechu brakowało mi tchu - po tym wszystkim co przeszliśmy, koniec? Żarty sobie robisz?

Uśmiechnęła się. Po 5 minutach głupawki złapaliśmy się za ręce.

-Więc, przygotujcie się na koniec, przyjaciele, ale jedyne co się kończy to ta przygoda. Nie nasza znajomość - powiedziałem. Wspólnie skinęli głowami. I daliśmy nura w cienie.

Tym razem skok był krótszy, więc na miejscu byłem bardzo zmęczony, zatoczyłem się, upadłem (no dobra, Reyna mnie podtrzymała) i prawie zasnąłem. Prawie. Widziałem, jak patrol Obozu Herosów biegnie w naszą stronę. Will, Bracia Hood (wolę wersję Hood od Stole ;d), Clarisse. Najlepsi wojownicy tego miejsca. Reyna obróciła się w ich stronę. Uśmiechnęła się (jak zawsze pięknie) i zaczęła z nimi o czymś gadać. Hedge' a już nigdzie nie było. Pewnie pobiegł do swojej żony, może już ma to małe koźlątko. Spojrzałem w drugą stronę. Znajdował się tam ogromny rzymski obóz. Półbogowie wychodzili z namiotów zszokowani. Patrzyli w naszą stronę. A na czele stał... Oktawian. Wydarł się na jakiegoś łucznika. Gdy tamten pokiwał przecząca głową, on wyrwał mu łuk i kopnął między nogi. Auu. Potem pobiegł do ogromnego rogu. Kiedy w niego zadął, oczy wszystkich rzymskich półbogów błysnęły czystą czernią. Nawet mnie zdaje się to upiorne. Ale to jeszcze nie koniec. Tak zwany (niech jego imię będzie przeklęte) Oktawian, który z pewnością nie był człowiekiem, nałożył strzałę na cięciwę. I wystrzelił. Czas zwolnił. Widziałem, jak strzała leci w stronę głowy mojej towarzyszki. Gdzie ta obślizgła dżdżownica nauczyła się tak strzelać?! Wiedziałem też, że nikt inny nie zobaczy pocisku wystarczająco szybko. Zamknąłem oczy. Z ziemi wystrzeliła kolumna, chroniąc Reynę przed strzałą, która wbiła się w moje dzieło. Ten jeden ruch. Ten jeden ruch to było zbyt dużo.

REYNA

Usłyszałam dźwięk. I już po chwili wiedziałam, co się stało. Zobaczyłam strzałę, która wystawała z ziemnej zasłony przede mną. A potem ujrzałam Nica. I pomyśleć, że jeszcze 2 minuty temu się śmialiśmy, zaklęłam w duchu. Łzy nabiegły mi do oczu. Podbiegłam do niego. Pół trawy na wzgórzu zwiędło, a potem zrobiło się czarne. Nawet Sosna Thalii poszarzała. Uklękłam przy nim. Przez jego ciało było widać trawę. Spróbowałam go podnieść, ale moje ręce przeszły przez niego na wylot. Stawał się cieniem. Jeszcze raz. Tym razem, tym razem się udało. Podniosłam go. Will bez słów pokazał mi gestem (tak, wszyscy zdążyli się przedstawić), żebym szła za nim. Popędziłam w dół wzgórza. Doszłam tak do szpitala polowego. (Infirmeria, tak to się zwało? Będę używał tego słowa, ale jak jest źle, to mnie poprawcie.) Odłożyłam go ostrożnie na łóżko. Will nakarmił go ambrozją i nektarem. Jego ciało zaczęło na powrót nabierać kolorów.

-Wracam na patrol, dojdzie do siebie niedługo - rzekł lekarz i wybiegł na dwór.

NICO

Obudziłem się. Bolała mnie głowa. Mruknąłem coś, czego sam nie rozumiałem i rozejrzałem się. Byłem w infirmerii, leżałem w łóżku. Obok mnie siedziała Reyna. Uśmiechnęła się (czy wspominałem już, jak bardzo uwielbiam ten uśmiech?).

-O, obudziłeś się?

Pokiwałem zgodnie głową. 

-Tja.

Zacząłem wstawać. Nie protestowała, a ja sam czułem, jak nabieram sił. Podniosłem mój miecz i podpierając się nim lekko, doszedłem do wyjścia z namiotu. Szła tuż tuż za mną.

-Więc - powiedziałem - to jeszcze nie koniec. Jeszcze wojna.

-Tak - powiedziała, po czym popatrzyła mi głęboko w oczy - ale po wojnie, dalej będziemy się widywać, tak?

-Oczywiście.

I wtedy stało się coś, za co normalnie znienawidziłbym każdego. Ale nie ją. Zarzuciła mi ręce na szyje i pocałowała. Objąłem ją w talii i odwzajemniłem pocałunek. Kiedy się od siebie oderwaliśmy, mój mózg był mielonką. Stałem tam, zapatrzony w trawę. Pewnie stałbym tam do wieczora, gdyby nie jej głos, ten, który kiedyś mnie tak bardzo denerwował i jednocześnie ten, na którego zawołanie teraz byłbym o każdej porze dnia i nocy.

-Chodź, Nico. Wygrajmy tę wojnę. Mimo, że tam są moi przyjaciele... ja... będę walczyła u twojego boku.

Uśmiechnąłem się.

-Zobaczymy, co da się zrobić.

I ruszyliśmy. A ja poczułem, że na pewno coś da się zrobić. I tego czegoś nie zepsuje nikt i nic. Nawet trener Hedge.

KONIEC! Szczerze mówiąc, wzruszyłem się. Naprawdę. Bardzo mocno wczułem się w pisanie i szkoda, że to już koniec. Nawet jak wiem, że napiszę sequel. Co do niego, być może będziecie czekać do max 5 dni. Przepraszam, że wczoraj nie było rozdziału. Za przedwczoraj przepraszam tych, którzy czytają jutro, bo napisałem to o 22:44. Więc nie dziwię się, jak ktoś śpi albo robi coś innego. Rozdziału wczoraj nie było, bo nie miałem weny, a nie będę upychał na siłę, bo będzie nudny. Dobra, rozpisałem się. Dziękuję wam wszystkim! A, i jeszcze jedno. Jak wejdziecie w zakładkę, w której jest wykaz ludzi, których ja obserwuję, będzie tam Gabriel Chadaj. To mój kolega i ogólnie to jak ktoś lubi thrillery, powinien śledzić jego pracę. Jest dopiero 1 rozdział, ale wiem, do czego jest zdolny. Dobra, koniec. Wyczekujcie sequelu. Cześć!


Wszystko od początku (Reynico)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz