IX NICO IX

455 32 4
                                    

AUUUU. To ostatnie, co pamiętam. Dostaję sierpem przez łeb, padam na ziemię, ściskam się z Reyną za ręce i czekam na śmierć. A potem przychodzi Bob. Jest tu całe 30 sekund, a już zdążył nam uratować życie. Świetnie. I co jeszcze? Czy naprawdę jesteśmy tak słabi, że gdyby nie zwroty akcji, dawno byli byśmy martwi? Suuper. Chyba trzeba zabrać Boba z nami. A najciekawsze jest to, że doszedłem do wszystkich tych myśli dopiero, jak się obudziłem. Wcześniej, pomimo sytuacji, mój umysł wyglądał mniej więcej tak: OMG OMG OMG OMG OMG OMG REYNA ŚCISKA MNIE ZA RĘKĘ OMG OMG OMG OMG OMG OMG. Fakt, uczucie było przyjemne, ale chyba trochę przesadziłem. Jak tak dalej pójdzie dam się rozproszyć, jak dam się rozproszyć to zostanę zabity, a jak będę zabity to nigdy jej nie powiem. W sensie, nie tego, że jestem zabity. Tego drugiego. Jak się nie domyśliłeś/aś, o co mi chodzi to gratulacje, jesteś ciemniakiem/czką. W każdym razie, zemdlałem sobie spokojnie i nie miałem snów. Obudził mnie głos Boba:


-Chyba powinnaś to zobaczyć.

To zdanie nigdy nie jest dobre. Nie było i tym razem. Słyszałem, jak Reyna wychodzi z namiotu. Potem usłyszałem zduszony krzyk - też jej. Więc wstałem i poszedłem, żeby sprawdzić, co się stało. A stało się chyba całkiem sporo. Dwór wyglądał mniej więcej tak - Łowczyni tu, Łowczyni tam, tam, tam, tam, tam i tam. I wszystkie leżą. Mam nadzieję, że żyją. Że tylko zemdlały. Jak ja. Ale jak na mój gust, żeby wszystkie przeżyły, śnieg był trochę zbyt czerwony. Poczułem straszliwe ukłucie smutku. Kto mógł to zrobić? Potem przeniosłem wzrok na Atenę Partenos i dostałem odpowiedź. Tam stał ten frajer. Ten debil, który zdecydował się ich prześladować. Ten paskudny Orion. Miał nałożoną na cięciwę ostatnią strzałę, ale chyba trochę ciężko szło mu celowanie, bo z połowy jego niegdyś przystojnej twarzy odstawała skóra. Nie miał jednego oka. Tego, które wcześniej "popsułem". Jego już nie było. Tam ziała tylko pusta dziura. Resztę sobie wyobraźcie, bo naprawdę nie chcecie, żebym to opisywał. Naprzeciwko niego stała Thalia, również z ostatnią strzałą nałożoną na cięciwę. U jej stóp leżał zapaprany złotym ichorem nóż myśliwski. Na szczęście moja przyjaciółka wyglądała dużo lepiej. Nie miała ani zadrapania, była pewna siebie i stała bez większych trudności. Niby wszystko pięknie, ostatnia strzała mogła zaraz zabić giganta, ale był jeden haczyk. Żeby go zabić, trzeba było mieć pomoc boga. A to oznacza, że Orion niedługo zacznie swoją "samonaprawę". Jeżeli przeciągnie całą sytuację dość długo, żeby obrażenia nie były trwałe. Nie mogłem mu dać tej szansy. Zaczęliśmy się skradać. Znaczy, ja i Reyna. Bob został gdzieś z tyłu. Nawet nie wiem, czy już nie zniknął. Miał przecież pracę do wykonania (sprzątał w pałacu mojego ojca). Orion pewnie nas nie zauważył, bo twarz miał zmasakrowaną od tej strony, od której nadchodziliśmy. Poza tym był totalnie skoncentrowany na Thalii. Wpatrywał się w nią tym swoim jednym okiem. Przebyliśmy już połowę drogi. Jeżeli ktoś nas zauważył, to nikt nie dał po sobie tego poznać. Zastanawiałem się, gdzie jest Trener Hedge. Pewnie pojawi się po walce, w najlepszym momencie. Jak zawsze. Stanąłem tuż za plecami Oriona. Mrugnąłem do Thalii. Zrozumiała. Wystrzeliła. Wróg złapał strzałę w powietrzu, wystrzeliwując jednocześnie swoją strzałę. Łowczyni zrobiła unik.

-Ha! GŁUPIA! - ryknął gigant, dopadając do noża mojej przyjaciółki - ODSUNĘŁAŚ SIĘ OD SWOJEJ OSTATNIEJ BRONI! TERAZ CIĘ ZMM~

Oczywiście to ja mu przerwałem. Wyskoczyłem w górę i wylądowałem mu na barkach, z których przeszedłem na twarz.

-Nikogo nie będziesz miażdżył, mój gwiazdozbiorku. Nie dziś. Nie jutro. Nigdy.

W desperacji chciał mnie uderzyć. Oczywiście, uderzył się w twarz. Wytrzymał jednak. Zacząłem dźgać go wściekle po twarzy, na oślep. I chyba zrobiłem mu całkiem duże kuku. Gdy byłem na ziemi, już cała twarz wyglądała okropnie. A dalej nie mógł zginąć. Niestety, nie rozwaliłem mu jego oka. Dalej widział. Rzucił się na nas z nożem. Wściekły. Usunąłem mu się z drogi, Reyna też. Nie; wróć. Reyna nie miała tyle szczęścia. Nie została dźgnięta. Została brutalnie kopnięta w żebra, prawdopodobnie co najmniej dwa zostały złamane. Upadła na ziemię z krzykiem. Masakrycznym krzykiem, wypełnionym agonią. Wizja z wściekłości zamazała mi się na czerwono. Teraz świat wyglądał tak: unicestwić Oriona jak najszybciej, potem pomóc Reynie. Instynktownie rzuciłem się w stronę dźwięku, który wydał gigant. W stronę śmiechu, który znienawidziłem. Nie wiem, co się ze mną działo. Wiem, że gdy przestałem, Orion leżał na ziemi, niezdolny do ruchu. Drgał tylko w konwulsjach. Hadesie, pomyślałem, proszę. Proszę. Teraz. Ale nic się nie stało. I wtedy znalazł się trener Hedge. Prowadził on za sobą drugiego satyra, starego, chudego i z największymi rogami jakie w życiu widziałem. Poczułem emanującą od niego aurę. I już wiedziałem, kto to jest. Satyr skinął głową. Tym razem pchnięcie podziałało. Kiedy moje ostrze zatopiło się w brzuchu giganta, jego ciało rozbłysło na zielono. Rozsypał się w pył, ale złoty, nie zwyczajny.

-Właśnie dlatego chwilę mnie nie było, misiaczki!!! To jest~

-Wiem, kto to jest - powiedziałem, klękając na jedno kolano - witaj. Bądź pozdrowiony bogu dzikiej natury, Panie.

I na tym skończyłem. Wstałem i pobiegłem do Reyny. Nie ruszała się. Oddychała bezproblemowo, tętno było poprawne. Sprawdziłem żebra. I tu zaczęła się zabawa. 3 były złamane, nie wiem, czy jakieś były pęknięte. Żeby to stwierdzić, musi się najpierw obudzić. Wtedy będzie mi mówiła, czy boli. Łzy błysnęły mi w oczach. Ale nie pozwoliłem sobie na płacz. Musiałem być silny. Dla niej. Wziąłem ją na ręce. Podszedłem do Pana.

-Możesz coś z tym zrobić?

Pokiwał głową.

-Przykro mi, ale jeszcze nie. Gdy odrodziłem się po mojej "śmierci", o której Percy pewnie Ci opowiadał, jeszcze nie odzyskałem wszystkich zdolności.

Rozejrzałem się. Bob zniknął. Czyli leczenie będzie trwało naprawdę długo. Byłem załamany. Jak mogłem na to pozwolić? Zacząłem się o to obwiniać. Źle. Nawet, jeżeli to moja wina. Musiałem sobie czasem wybaczyć. I musiałem jej pomóc. Spojrzałem na Thalię.

-Idź sprawdzić, co z Łowczyniami - powiedziałem, nieco zbyt drżącym głosem. Zrozumiała. Oddaliła się. Popatrzyłem na Pana.

-Chyba czas na jakieś wyjaśnienia.

Koniec. Sorry, że trochę późno, ale byłem dziś na basenie i miałem sporo nauki. W każdym razie, komentujcie, czy było źle, czy też może OK! Trzymajcie się! Heej!



Wszystko od początku (Reynico)Where stories live. Discover now