Wkroczył do pomieszczenia, w którym leżało pełno ciał żołnierzy: zarówno eoliańskich, jak i imperialnych. To był okropny widok... Starał się omijać ciała tak, by ich nie nadepnąć, aż w końcu zauważył, że jeden z jego żołnierzy wciąż jeszcze żył.

Wydawała się młoda, zapewne nie skończyła nawet dwudziestu lat. Była w makabrycznym stanie − jeszcze gorszym, niż poprzedni żołnierz. Leżała w gigantycznej kałuży własnej krwi i trzęsła się w śmiertelnych konwulsjach, wydając ciche jęki.

Drayton natychmiast podszedł do niej i złapał za rękę.

− K-kapitanie... − szeptała w nieludzkim przerażeniu zmieszanym z płaczem. − Przepraszam, ja... b-boję się. Nie chce... nie chce umierać. J-ja...

− Hej, spokojnie − odezwał się Drayton, mocniej ściskając jej dłoń. − Będzie dobrze, nie martw się.

− Zaatakowani n-nas nagle, ja... ja nie umiałam... P-proszę, ja...

− Nic nie mów, leż spokojnie − nalegał. − Rozumiem, to nie twoja wina.

Spojrzał jej w oczy i zobaczył, że wewnątrz cierpiała jeszcze bardziej niż to na zewnątrz okazywała.

− Jak masz na imię? − zapytał ze spokojem w głosie.

− S-sierża...

− Wystarczy tylko imię. − Uśmiechnął się. Była zbyt roztrzęsiona, by o tym myśleć, ale znalazła się w wąskim gronie ludzi, którzy ujrzeli uśmiech Draytona. Mroczna aura bijąca z jego przeszytej apatią postaci sprawiała, że wykreował sobie wizerunek zimnego, groźnego i bezwzględnego kapitana.

− Camilla − odparła. − B-boję się. Nie chce umierać, j-ja...

− Spokojnie, Camillo − powiedział kojącym tonem. − Dasz radę. Wierzę, że dasz. Jestem z tobą, pamiętaj.

Z jej oczu wypłynęły stróżki łez, które − wymywając krew − zostawiały za sobą czysty ślad.

− D-ziękuję... − powiedziała, a uścisk jej dłoni stawał się coraz słabszy. Konwulsje ustały, a Camilla zamilkła już na zawsze.

− Niech Bóg przyjmie cię do swojego królestwa − powiedział, zamykając jej powieki.

Powstał i ruszył przed siebie, myśląc o Camilli. O niej i o innych, którzy przez niego zginęli. Czuł się odpowiedzialny za wszystko, co się stało za jego życia. Za każdą jego błędną decyzje i ludzi, którzy musieli przez to umierać.

Jego życie naznaczone było pasmem cierpienia, od samego początku. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, co zamieniło go w tego, kim jest teraz. Wyschniętym wrakiem samego siebie. Cieniem człowieka.

Wojna zmieniła go całkowicie. Kiedyś potrafił żyć normalnie, ciesząc się i funkcjonując z dnia na dzień, teraz jednak zawsze przed snem widział twarze tych wszystkich, którzy zginęli z jego powodu − szczególnie przyjaciół. Pamiętał, jak parę lat temu jego najlepszy przyjaciel − Jonathan − spłonął na jego własnych oczach, podczas opuszczania rozpadającego się statku. Najgorsze w tym było właśnie to, że mógł go uratować. Poczekać jeszcze kilka sekund. Mógł, ale tego nie zrobił ze względu na bezpieczeństwo załogi, która czekała już w wahadłowcu ratunkowym. Prawda − dobrze postąpił, ale mimo wszystko mógł zaryzykować. To go zawsze bolało.

Przykładów było więcej, i to o wiele bardziej brutalnych. Choćby sytuacja sprzed kilkunastu lat na orbicie planety Koluros − kiedy to otworzył ogień do cywilów zamkniętych w kapsułach ratunkowych. Były ich setki... nikt nie przeżył. Wcale nie musiał tak postępować... ale to zrobił.

Milczenie ✔️Where stories live. Discover now