Nim zdążył na dobre otworzyć drzwi, Marcello wpadł do środka jak grom z jasnego nieba.

− Kapitanie! − wrzasnął. − Kapitanie!

− Cicho! − krzyknął gniewnie Cornelius, wbijając w żołnierza surowy wzrok. − Miałeś tu nie wchodzić, czego w tym prostym poleceniu nie zrozumiałeś?! Kapitan jest NIEDYSPONOWANY. Czemu nie dzwonisz do mnie?!

− To zbyt poważne! − powiedział pośpiesznie.

− O co chodzi? − odezwał się słabym głosem leżący w tyle Drayton. − Czy...

− Proszę natychmiast opuścić to pomieszczenie! − wydarł się doktor na Marcello, wypychając go przez framugę drzwi. Żołnierz jednak nie ustąpił, złapał się za krawędź i powiedział:

Judicator się odłączył! Odleciał. Po prostu odleciał, zrywając całe połączenie!

− Co...? Jak to odleciał? − zdziwił się Drayton. Marcello wpadł do pokoju i nim doktor zdążył zareagować, żołnierz wyrzucił z siebie słowa:

− Po prostu! Nagle ożył, jakby ktoś włączył zasilanie i odpalił silniki, kierując się prosto w stronę Requiem!

Doktor zareagował natychmiast:

− Kapitanie, nie słuchaj go! − mówił szybkim, gniewnym tonem. − Jest dotknięty i ma jakieś pieprzone urojenia! Judicator jest na swoim miejscu!

Marcello odpowiedział krzykiem:

− To zobacz sobie na radary, doktorku, lub chociaż wyjrzyj przez cholerne okno!

− Uspokój się, człowieku! − Cornelius uniósł ręce. − To się nie dzieje naprawdę, jesteś chory! Zaraz dostaniesz lekarstwo i się, cholera jasna, przekonasz!

− Jakie znowu lekarstwo? Co pan...

Doktor wyciągnął z kieszeni fartucha strzykawkę z zamiarem podania medykamentu rozmówcy.

− Jestem zdrowy, z dala z tym świństwem ode mnie! − odsunął się Marcello, dotykając ręką pochwy na pistolet.

− Spokój, wszyscy zamilczcie!!! − wydarł się kapitan, a jego gniew wstrząsnął obydwiema postaciami. Zapanowała cisza. − Połączcie mnie z mostkiem Judicatora − powiedział, powoli i z trudem podnosząc się z łóżka.

− Kapitanie, musisz leżeć! − powiedział doktor.

− Nic nie muszę − odparł krótko, po czym, trzymając się ściany, ruszył krzywym krokiem w stronę swojego biurka. Cornelius i Marcello stali w bezruchu. Drayton ryknął wściekle: − Głusi?! Połączcie mnie z tym pierdolonym mostkiem!!!

− Po co? Judicator jest na swoim miejscu! − upierał się doktor.

Kapitan przeszył go wściekłym, zabójczym spojrzeniem, wbijając czarny sztylet strachu prosto w jego serce. Przerażony, natychmiast ustąpił. Marcello tymczasem podszedł do biurka i ustawił połączenie.

ISR Judicator, tutaj kapitan statku ISR Trinity. Czy ktoś mnie słyszy?

Zapanowała cisza. Po kilku chwilach odezwał się doktor:

− Kapitanie, mówiłem, że to tylko...

Niespodziewanie przerwał mu mroczny, choć znajomy głos dobiegający z głośnika:

− Tutaj nowy kapitan Judicatora. Słyszę cię, Draytonie.

− Francesco... − warknął Drayton. − Co ty, do cholery jasnej, wyprawiasz?!

− Moja misja wykracza poza wasze zrozumienie − odparł tajemniczo. − Dopełniam przeznaczenie. Przeznaczenie nas wszystkich.

− Wracaj natychmiast, głupcze! Bez Judicatora nie wrócimy do domu!

Francesco odetchnął.

− Wiem, o to mi chodzi. Nikt nigdzie nie wróci, gdyż należymy do Matki.

− Jakiej matki?! Nie rozumiesz, co czynisz!

W głośniku rozległ się donośny śmiech.

− Dobrze wiem, co mówię i robię. Spotkamy się już niedługo... po drugiej stronie. Do zobaczenia, kapitanie Drayton.

Francesco się rozłączył. Drayton przez chwilę stał w milczeniu. Choć zwykł ukrywać swoje emocje, teraz ewidentnie zdradzał przerażenie. Nic dziwnego − to, co się stało, całkowicie przekreśliło ich szansę na powrotu do domu.

− Pięknie... Po prostu pięknie. − Kapitan odetchnął, po czym spojrzał na Marcello. − Dziękuję, że mi to powiedziałeś.

− Do usług.

Do rozmowy wtrącił się doktor, zerkając na Marcello:

− Skoro już wszystko załatwione, pozwól kapitanowi odpocząć i łaskawie opuść tę salę. Dzwoń następnym razem! A ty, panie kapitanie − proszę, udaj się na spoczynek. Już za niedługo wszystko będzie dobrze.

Marcello zerknął na Draytona, który skinął do niego głową. Żołnierz zasalutował i opuścił pomieszczenie.

Kapitan z niemałym wysiłkiem udał się z powrotem do łóżka.

− Jeśli dobrze pamiętam, jest jeszcze jedna szansa...

Cornelius ewidentnie się zdziwił.

− Jaka? Przecież Trinity nie jest już zdolny do podróży międzygwiezdnych.

Trinity tak, ale... pamiętasz, doktorze, ten wahadłowiec, którym wróciliście z powierzchni planety? To SW-25 Noctua, wojskowy prom do zadań specjalnych. Jednostki tego typu mają wbudowany moduł hipernapędu. Moglibyśmy wysłać nim kogoś, kto sprowadziłby pomoc. − Zmarszczył brwi. − Hmm... w sumie nic dziwnego, że taki statek znajdował się w tajnym hangarze bazy Caelus-1.

Doktor zaniemówił, ale po chwili znów się odezwał:

− Ale chwila, kapitanie... jaki wahadłowiec? − zapytał.

− No ten, którym wróciliście z Requiem.

− Ale kapitanie... − Pokręcił głową. − My nigdy nie byliśmy na Requiem.

Drayton oniemiał.

Cooo...? Ale... Jak to?

− Co ty wygadujesz?! − zirytował się kapitan. − Przecież, do cholery wyraźnie pamiętam! Utknęliście tam na wskutek burzy piaskowej.

− Kapitanie, posłuchaj mnie − powiedział spokojnym głosem Cornelius. Zupełnie takim, jakim się mówi do szaleńców. − Jest pan chory. Syndrom również zaburza pamięć, tworząc fałszywe wspomnienia. Nigdy nie zeszliśmy na Requiem.

− Przecież dobrze to pamiętam, do cholery! Nie wmawiaj mi, że...

− Spokojnie kapitanie, wrócimy do tego za kilka dni, jak pan wyzdrowieje. Wtedy przekona się pan, że to tylko wytwór wyobraźni. NIGDY nie schodziliśmy na Requiem. Mieliśmy, ale z powodu burzy piaskowej tego nie zrobiliśmy − wytłumaczył ze stoickim spokojem. − Zaufaj mi, kapitanie. Jestem twoim lekarzem.

Drayton odetchnął. Może Cornelius miał racje....? Może faktycznie to tylko urojenia? Jeśli tak... to co jeszcze jest fałszywe i nigdy się nie wydarzyło?

Pozostaje tylko modlić się, by znalazł się jakiś sposób na naprawienie Trinity.

− Kapitanie, muszę coś załatwić − oznajmił po pewnym czasie Cornelius, kierując się w stronę wyjścia. − Wrócę niebawem.

Opuścił pokój, blokując drzwi.  

Milczenie ✔️Where stories live. Discover now