Rozdział Piąty

9.1K 955 97
                                    

Byłam porwana od kilku godzin, a czułam się tak, jakbym co najmniej permanentnie odzyskała wolność. Przepadałam za naturą, której brakowało w mieście, dlatego wystawiałam twarz do słońca, przebijającego się przez wysokie drzewa w pachnącym mchem lesie. Ostatnio byłam w podobnym miejscu, kiedy spędziłam noc w dzikiej części Central Parku, która nie była dokładnie zagospodarowana i przystosowana do bawiących się dzieci, wycieczek rowerowych oraz sprzedawców hot-dogów. Przywołałam wizję siebie odklejającej mokrą od szampana koszulę od stanika. Zgubiłam gdzieś buta oraz klucze do domu, które znalazłam później przez przypadek, próbując określić, którędy dotrę na stację metra. Gdybym miała jeszcze godność, prawdopodobnie ona również przepadłaby tamtej nocy. Często włóczyłam się po Nowym Jorku, ale rzadko byłam pijana. Wtedy musiałam się jednak znieczulić. Być może liczyłam też na to, że zasnę na ławce i udławię się własnymi wymiocinami, przytulona do butelki chardonay?

Ciekawe czy gdyby moi rodzice żyli, szukaliby mnie. Wtedy lub teraz... Pewnie tak. Ich rolę w wychowaniu mnie obecnie pełniła pani Beatrice, z którą miałam na pieńku, odkąd tylko wyczytała w testamencie, że kiedy skończę szkołę, uzyskam dostęp do całej fortuny Van Der Biltów. Jej spadek był uzależniony od tego, czy zdecyduje się zostać moją prawną opiekunką, dlatego doskonale wiedziałam, że gdy ganiła mnie za szlajanie się po nocach i wpadanie w ryzykowne towarzystwo, chodziło jej wyłącznie o pieniądze, nie o moje dobro.

Czasem czułam się tak, jakbym została sama na świecie. Moje marzenia, cele oraz plany miały znaczenie tylko dla mnie i wszystkie rozbijały się o brak chęci w dążeniu do nich. Blokowała mnie również ta pieprzona niewiedza. Byłam przekonana, że Railey na mnie zależy, niemniej jednak stanowiłam dla niej ciężar. Żyłam byle jak, bo nie miałam najmniejszej ochoty, aby się starać. Utknęłam w przeszłości, której nie miałam prawa nawet dobrze pamiętać.

Media spisały mnie na straty. W ich oczach byłam kolejnym dzieckiem nepotyzmu. Na co innego liczyli? Że tak naprawdę drzemie we mnie geniusz, który dobrze zainwestuje oddziedziczony spadek? Doskonale wiedziałam, że to nieprawda. Chcieli, abym się potknęła i najlepiej wybiła przy tym zęby. Złe rzeczy są najgorsze, a dobre – przeciętne oraz nijakie.

Nie miałam pojęcia kim jest tajemniczy Duch, którego szerokie barki, okryte czarną, skórzaną kurtką, obserwowałam z pewnej odległości. Przesuwał gałęzie, aby żadna z nich mnie nie uderzyła, co było całkiem urocze, gdyby nie okoliczności. Gdybym go znała, określiłabym, co dokładnie ze mną zrobi, aczkolwiek w tamtej chwili, wystarczyła mi jedynie informacja, że uratował mnie przed kolejnym, monotonnym powrotem do pustej willi i bezsensownym wpatrywaniem się w sufit lub koczowaniem przy śmietnikach w Midwood.

Moje emocje trochę opadły, poczułam zmęczenie, więc odetchnęłam z ulgą, gdy dostrzegłam polanę. Okrążał ją las, a z tej perspektywy byliśmy już ukryci przed przypadkowymi przechodniami oraz samochodami na autostradzie. Szum liści mieszał się z dźwiękiem płynącego kawałek dalej strumyka. Skutkiem jesiennej aury, ziemia była wilgotna, a na niej leżały przemoczone, martwe rośliny, które porywacz przykrył zwyczajnym, brązowo beżowym kocem. Materiał wyglądał na zmechacony i nieświeży, ale odpowiednio gruby, aby wilgoć nie dostała się do naszych ubrań.

Wreszcie zasiedliśmy na listowiu, po czym zaczęłam rozkładać jedzenie zamówione wcześniej w macdrivie. Mężczyzna w tym czasie uniósł podbródek, pozwalając na to, by jego bladą skórę skąpało słońce.

– Wyglądasz dokładnie tak, jak wyobrażałam sobie Achillesa z tej książki, tylko że masz ciemne włosy...

– Masz na myśli Iliadę Homera? – Uniósł brew.

– Nie, Pieśń o Achillesie, Madeline Miller.

Duch zmarszczył brwi i omiótł mnie wzrokiem, jakby zastanawiał się, dlaczego nieustannie mówię o nowych wersjach kultowych dzieł, albo inspiracjach nimi.

Z cukru i szkła {tom I: słodki smak trucizny} +18Where stories live. Discover now