Rozdział Czwarty

11.5K 1K 185
                                    

– O mój boże, wjedziemy do maca? Chcę frytki.

– Miałaś nic nie mówić...

– Zmieniłam zdanie, nie zamknę się, chyba, że zatrzymamy się w macu. Proszę, jestem głodna! A co jeśli umrę z głodu, zanim mnie zabijesz? – Podpuszczałam go.

Byłam przekonana, że jeśli brunet będzie mną zmęczony, w końcu straci cierpliwość oraz panowanie nad sobą. Mogłam przez to ucierpieć, lecz był to też sposób, aby zmusić go do powiedzenia czegoś, czego być może nie chciał mi zdradzić.

Tak jak myślałam, zacisnął szczęki, żyłka zaczęła pulsować na jego czole. Był bliski wybuchu, niczym uśpiony od tysięcy lat wulkan. Wreszcie skręcił i z piskiem opon zatrzymał się na zjeździe, przy okazji powodując trąbienie wściekłych kierowców.

Zorientowałam się, że przez cały ten czas, gdy manewrował chevroletem, wstrzymywałam oddech, bo kiedy tylko zahamował, wypuściłam powietrze ze świstem. Wcisnęłam się w fotel z całej siły, podczas gdy mężczyzna zaciągnął ręczny. Żyły na jego szyi stały się widoczne od złości. Wtem otworzyłam oczy szerzej, gdyż porywacz zaczął niebezpiecznie się przybliżać. Jego stalowoszare oczy ciskały we mnie piorunami, choć każdy jego gest był spokojny i pełen taktu. Poczułam jak oplata dłonią moją szyję. Nadal miał zimne ręce, które dotykając mojej ciepłej skóry, w innych okolicznościach, mogłyby zaskwierczeć przez różnice temperatur.

– Po prostu mnie udusisz na zboczu autostrady? – wyszeptałam, odwzajemniając przy tym głębokie spojrzenie oprawcy. Jego twarz niebezpiecznie przybliżała się do mojej. Zabrał mi przestrzeń osobistą. Czułam oszałamiającą, duszącą woń jego perfum i już wiedziałam, że jeśli tylko powiem o dwa słowa za dużo, nie wyjdę z tego cało. Cudownie. – Jakież to leniwe... – skwitowałam mrukliwie.

– Nie uduszę cię – odparł ze stoickim spokojem. Miętowy oddech mężczyzny opatulił moje usta, które niekontrolowanie zamrowiły. To nie była normalna sytuacja, ale jako osoba, która nigdy nie doświadczyła prawdziwego pocałunku, poczułam się oszołomiona taką bliskością. – Sprawię, że przestaniesz mówić na kilka godzin, a jeśli to cię niczego nie nauczy, rozważę pozbawienie cię strun głosowych.

Ale mnie nie zamordujesz, więc widocznie jestem ci potrzebna, a ta sytuacja do czegoś prowadzi, pomyślałam.

Krew w moich żyłach pulsowała pod jego palcami. Rozchyliłam wargi. Teraz nasze oddechy mieszały się ze sobą. Mężczyzna jeszcze przez chwilę obserwował, jak powoli zachodzę się czerwonym, soczystym rumieńcem – od policzków, przez uszy i nos, do samego dekoltu.

Chyba właśnie polubiłam podduszanie i wszystko, co sprawiało, że czułam się tak, jakbym dawała przeświadczenie komuś obcemu, że ma nade mną pełną kontrolę. Prawdziwa władza jest wtedy, kiedy owija się wokół palca kogoś silniejszego od siebie.

Porywacz w końcu mnie puścił, jakby to co zrobił, miało być ostrzeżeniem, a nie zachętą, tak że uśmiechnęłam się niewinnie, przy okazji zerkając w stronę guzika blokującego drzwi.

– Nie waż się uciekać – powiedział.

– Nie ucieknę, chcę, żebyś zabrał mnie do MacDonalda, skoro i tak stoimy praktycznie pod nim. – Wskazałam na restaurację nieopodal.

Milczał, widocznie nie mogąc uwierzyć, że jestem w tej chwili poważna.

– Podjedziemy do drive'a – odparł.

– Nie, wejdziemy do środka, bo muszę jeszcze siku. – Błysnęłam uśmiechem, sprawiając, że mojemu porywaczowi-mordercy, drgnęła powieka.

Znów nieco się przybliżył, przy okazji mrużąc oczy.

Z cukru i szkła {tom I: słodki smak trucizny} +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz