Rozdział 5

181 18 7
                                    

Leżałam zrelaksowana na całej powierzchni kanapy, otoczona ze wszystkich stron poduszkami, jedząc płatki z mlekiem i oglądając Keeping Up With The Kardashians. Generalnie była to czysta kwintesencja poranka, gdy miałam dzień wolny. Tak, o ile nic nie zacznie się dziać z moimi pacjentami, calutka doba jest przeznaczona na to, abym spędziła ją, jak tylko zechcę. Kiedy program się skończył, miałam już zamiar poszukać czegoś do obejrzenia na netflixie, ale... No tak, zawsze musi być "ale". Mianowicie zadzwonił domofon. Jak ja tego nienawidzę? Kiedy ktoś się ze mną umówi, chociaż wiem, jaka to osoba, a tak? Może wpuszczę do klatki gwałciciela? Albo kogoś pokroju Wintersa? Postanowiłam tym razem zaryzykować życie swoje i innych mieszkańców wieżowca.

-Słucham?-odezwałam się do domofonu.

Cisza.

-Halo?-spytałam zniecierpliwiona.

-Śliczny masz głos, Carter-usłyszałam męski, nieznajomy mi głos.

Zaniepokoiło mnie to na tyle, że nie chciałam brnąć dalej i zignorowałam go, po czym ponownie przeszłam do salonu. Tym razem nie byłam już oazą spokoju. Nerwowo spojrzałam na wygaszacz w telefonie, czy nie czeka tam przypadkiem na mnie żadna niepokojąca wiadomość. Pusto. Kto to mógł być? Niestety, ale nie padłam ofiarą pomyłki. On znał moje nazwisko. Fascynujące...

Minęło niespełna dziesięć minut a ponownie rozległ się sygnał domofonu. Wzięłam głęboki oddech, po czym z przygotowamą formułką w głowie odebrałam:

-Kim ty w ogóle jesteś?

-Listonoszem?-odpowiedział mężczyzna mniej więcej po czterdziestce-mam paczkę dla panny Sophie Carter.

-Przepraszam bardzo. I proszę-nacisnęłam guzik, który otworzył drzwi na dole. Niepotrzebnie wypaliłam, spalę się ze wstydu, jak go zobaczę na żywo.

Mam więc nadzieję, że listonosz i paczka nie są przykrywką.

Trzy minuty później usłyszałam kilkukrotne pukanie do drzwi. Zajrzałam w wizjoner, po czym odetchnęłam z ulgą. Stał przede mną wiarygodny pracownik poczty. Podał mi niewielką paczkę. Kiedy złożyłam podpis na wskazanym przez niego miejscu, ponownie zamknęłam się w czterech ścianach i przeniosłam pakunek do salonu. Kto miałby wysyłać mi paczki? Nawet nie robiłam żadnych internetowych zakupów. Po długim przyglądaniu się przedmiotowi postanowiłam w końcu go rozpakować. Był zaadresowany do mnie. Czerwonym długopisem. Danych nadawcy już jednak nie znalazłam. Rozerwałam karton a chwilę później obracałam w dłoni elegancki, aksamitny, czerwony futerał wielkości sporego owocu mango. Czyżby biżuteria? Raczej zanosiło się na pomyłkę. Postanowiłam uchylić wieczko. To, co zastałam w środku, nie było zgodne z moimi oczekiwaniami. Leżało tam kolejne pudełeczko prawdopodobnie zakupione u jubilera. Znacznie mniejsze, wielkości jabłka. Było oblepione srebrnym papierem i miało doczepioną połyskującą wstążkę tego samego koloru na górze. Wyglądało na tańszy wydatek, niż to poprzednie. Uniosłam do góry pokrywkę.

Czy to jest jakiś żart? Kolejne pudełeczko.

Tym razem było wielkości połowy ludzkiej dłoni, pokryte materiałem przypominającym skórę koloru grafitowego. Uniosłam je, aby nim potrząsnąć w celu sprawdzenia, czy jest dalszy sens rozpakowywania tego. Zanim wykonałam tą czynność na dnie tego srebrnego opakowania, na miejscu gdzie stało te, które miałam obecnie w dłoni zauważyłam drobną, żółtą, biurową karteczkę. Znajdował się na niej napis.

,,Widzę, że jesteś bardzo cierpliwa, Carter"

Brzmiało to obawiająco, toteż nie zwlekałam dłużej z dalszym poznawaniem zawartości przesyłki. Po kolejnych dwóch pudełkach, które były po prostu tekturowe i nie zawierały żadnych wskazówek przed moimi oczami ukazał się malutki, wykonany z podobnego, aksamitnego materiału, co pierwszy, futerał w kształcie kwiatu róży. Wielkość w sam raz na pierścionek zaręczynowy.

head of surgery | lrhWhere stories live. Discover now