Rozdział 4

162 18 4
                                    

Wyszłam z bloku operacyjnego po, jak sądzę, udanym wycięciu guza. Skierowałam się jeszcze do zdenerwowanych rodziców nastoletniego pacjenta, aby poinformować ich o bardzo dobrych rokowaniach. Oczywiście trzeba będzie jeszcze poczekać przynajmniej kilka dni, aby obserwować stan chłopaka.

Uwielbiam to uczucie. Uczucie satysfakcji, że udało ci się uratować czyjeś życie, że wykonałeś perfekcyjnie swoje zadanie z milimetrową dokładnością. Rozpiera cię wtedy wielka duma.

Po szybkim wypełnieniu potrzebnych papierów udałam się na konsultację na ginekologię. W wąskim korytarzu przejście zasłonił mi Dominic z szarmanckim uśmieszkiem na twarzy. Gdy przez dłuższą chwilę po prostu patrzył się na mnie, postanowiłam przerwać irytującą ciszę:

-Cześć-wysiliłam się na lekki uśmiech. Lekki w porównaniu do Jenkinsa, który odsłonił cały rząd śnieżnobiałych zębów-czy coś się stało? Towarzyszy ci wyśmienity humor...

-Owszem wyśmienity-przytaknął-cały dzień mam udane operacje. Ah, naprawdę jestem świetnym chirurgiem.

-Wybacz Dominic, że nie mogę słuchać twojego samozachwytu, jednak potrzebują mnie pilnie na ginekologii. Do zobaczenia-wyminęłam narcystycznego bruneta. Ten natomiast złapał mnie nagle za nadgarstek, co sprawiło mi trochę bólu.

-Ała!-jęknęłam.

-Sophie-puścił moją rękę-chciałem ci jeszcze zaproponować obiad po dyżurze, widziałem, że podobnie kończymy. Będzie miło, obiecuję.

-Miło z twojej strony, ale niestety dzisiaj nie dam rady, boo... No wiesz, jestem umówiona z przyjaciółką-rzuciłam pierwszą lepszą wymówkę, która przyszła mi na myśl-specjalnie przyleciała tu z Paryża, nie wypada mi tego odwołać...

Mam nadzieję, że brzmiałam wiarygodnie.

-Szkoda-wzruszył ramionami, chciał dodać coś jeszcze lecz w tym samym momencie ze schodów wskoczył na korytarz, trzymając opakowanie gazy jałowej pod pachą, Calum.

-Co to za czerwony placek na nadgarstku, doktor Carter! Trzeba będzie zabandażować!-odezwał się donośnym głosem, co widocznie zadziałało na nerwy Jenkinsowi, bo po chwili się ulotnił. Purpurowy na twarzy jak burak cukrowy.

-Nie trzeba-odpowiedziałam rozbawiona, kiedy byłam na korytarzu już tylko z Hoodem-prawdę mówiąc to dziękuję, bo uratowałeś mi dupę swoją obecnością tutaj.

-Zawsze do usług-odparł, po czym wskazał na rumieńca na nadgarstku-to on?

-Kto?-spytałam głupio, choć wiedziałam, że chodzi mu o Dominica.

-Luke oczywiście-palnął, na co opadła mi szczęka-żarcik, na takie rzeczy jeszcze będzie pora...-zaśmiał się-pytam, czy zrobił ci to ten dupek.

-Przypadkowo, bo chciał mnie o coś spytać, jak już odchodziłam. Właściwie, to... czemu ja się tobie spowiadam?

-Bo jestem bóstwem-puścił mi oczko-i nie chcę, żeby pchał łapska do tych osób, do których nie trzeba-burknął-uważaj na niego. Dobrze, że dzisiaj ta osoba przylatuje z Francji i nie poszłaś z nim.

-Właściwie to skłamałam-przewróciłam teatralnie oczami z uśmiechem.

-Moja szkoła!

-Cal, wybacz, ale teraz naprawdę muszę już lecieć na konsultację, paa-skierowałam się w stronę schodów.

-Przemyj rękę zimną wodą albo przyłóż lód!-krzyknął w oddali Hood.

-O to już nie musisz się martwić, jestem w końcu lekarzem!-odparłam tak samo głośno jak on, czyli na cały korytarz.

head of surgery | lrhWhere stories live. Discover now