Rozdział 8

558 30 5
                                    

Następnego dnia stwierdziłam, że trzeba w końcu przyjść do tej cholernej pracy, w której zwykłych ludzi wyzyskują i wyciskają z nich ósme poty. Na początku miałam nie małą reprymendę o jednym dniu nieobecności. Szybko wyjaśniłam, że to sprawy rodzinne, ale kogo by to obchodziło. Po przemyśleniach mojego szefa, które bardzo długo trwały, sam zadecydował że w tym miesiącu utnie mi wypłatę i będzie po sprawie. No tak, restauracja bankrutuje, to z ludzi na zmywaku będą obtrącać pensję. Pokornie przemilczałam cały swój czas pracy i zrezygnowana wróciłam do domu. W drodze powrotnej smsowałam z Trevorem. Pytał się kiedy będę, jak się czuję. Aż mi się głupio zrobiło, więc chciałam go zaprosić do siebie, jednak szybko odrzuciłam od siebie te myśli. Zmordowana weszłam do swojego mieszkania i znów powitałam wieczorną rutynę. Prysznic, kolacja, szlafroczek i telewizja. Dzisiaj jednak nie założyłam szlafroczka. Ubrałam się w TShirt i spodnie ponieważ, jakiś szósty zmysł podpowiadał mi, że będę miała jakąś niezapowiedzianą wizytę. Może Brian? Nie widziałam już go dwa dni. Cholera! Czy ja właśnie dałam sobie do myślenia, że trochę za nim tęsknię? Może i tak. Nie czuję nic poważnego do niego, dla mnie to tylko znajomy. Nie znamy się jeszcze tak dobrze, ale już mogę stwierdzić że jest jedyny w swoim rodzaju. Na bank latają za nim tłumy dziewczyn. Moje rozmyślania przerwał krótki, ale głośny dzwonek do drzwi. Poderwałam się nagle i bez wahania je otworzyłam. Liczyłam, że zobaczę w nich kogoś znajomego. Właściwie to byli znajomi. W progu moich drzwi stali ci sami dwaj mięśniacy, co wczoraj mi grozili i chcieli mnie uprowadzić.

- Boże! - krzyknęłam.

Oni mieli kamienne twarze. Stali nieruchomo i zrobili jedynie przejście dla mężczyzny o szczurkowatej twarzy.

- Spokojnie. Christina Carmen? - wydukał moje dane osobowe z kartki. Kiwnęłam delikatnie głową. - Pojedzie Pani z nami, dobrze?

- A czy to policja? Jakoś mi na stróżów prawa nie wyglądacie. - rzekłam z przerażeniem.

- Pan Vernon z góry przeprasza Panią za wczorajsze karygodne zachowanie tych dwóch tutaj. - skarcił ich wzrokiem. - Pilnie pragnie się z Panią spotkać, a my mamy Panią tam bezpiecznie zawieść i odwieść. Chciałby Panią bliżej poznaj i porozmawiać na pewien pilny temat. Na marginesie pan Marlon Vito Vernon to biznesem, jeden z najbogatszych ludzi w Miami - mówił ze złączonymi palcami i skrzyżowanymi rękoma na klatce piersiowej.

- Chodzi o mojego ojca? - palnęłam, ponieważ przypomniała mi się wczorajsza gadka dwóch osiłków.

- Skąd Pani wie? Zresztą, zapraszam. - chwycił mnie delikatnie za ramię i wyprowadził z mieszkania. Spojrzałam na swój dom. - Będzie pod naszą ochroną, nic Pani nie zginie. - zauważył moje zaniepokojenie. Poprowadził mnie do luksusowej limuzyny. Ha, wczoraj chcieli mnie przewieźć w bagażniku jakiegoś grata, dzisiaj luksusowe auto dla gwiazd. Zapowiada się ciekawie.

Dotarliśmy do centrum w milczeniu. Szczurkowaty mężczyzna wysiadł szybko, otworzył mi drzwi i pomógł wysiąść. Zaprosił do środka luksusowego klubu nocnego. Szliśmy bokiem ogromnej sali, aż dotarliśmy do zaplecza. Prowadził mnie jeszcze dalej, wąskimi korytarzykami przez salę bilardową, pokerową, do prywatnego striptizu i brydża. Wszystkie były zapełnione elitą tego miasta. Weszliśmy po ostatnich schodach, aż dotarliśmy do małego przedpokoju, w którym znajdowała się kanapa obita bordową skórą, dosyć dużej wielkości obraz i szafeczka, na której stał wazonik. Wychudzony mężczyzna(szczurek) wskazał na kanapę i prosił bym spoczęła. Zauważyłam, że w holu zostałam sama, jednak dało się słyszeć donośne kroki schodzenia na dół. Z pewnością to byli ci dwaj trolle. Z kolei szczurek zapukał cichutko do eleganckich drzwi. Wszedł prawie na palcach i zaczął coś mówić. Miał jeszcze cichszy głos niż do tej pory, więc niczego nie mogłam zrozumieć. W ułamku chwili znów wyszedł, poprawiając swój surdut.

- Proszę wejść, pani Carmen.

Powoli się podniosłam i uniosłam niezauważalnie głowę. Wkroczyłam cicho do bogato urządzonego gabinetu. Na ścianach wisiały różnego rodzaju zaświadczenia, zdjęcia pracujących tu kobiet, dyplomy i typowe dla gabinetów dokumenty ozdobne. Moją uwagę przykuła średniej wielkości fotografia, gdzie wśród striptizerek stał wysportowanej sylwetki facet. Odwróciłam od niej wzrok i spojrzałam na biurko. Fotel był przekręcony tyłem do mnie, więc nie miałam najmniejszego pojęcia, kto za nim siedzi.

- Proszę siadać. - dostałam polecenie od tajemniczej osoby za biurkiem. Miał strasznie ochrypły i niski głos. Nałogowy palacz, jak nic. Tymczasem za drzwiami zniknął służący. Zostałam całkowicie sama w tym pomieszczeniu z tym człowiekiem. Po chwili fotel obkręcił się ujrzałam mężczyznę, ktory wyglądał na conajwyżej 40 pare lat. To był ten sam, co uśmiechnięty obejmował te kobiety na fotografii.

- To, to nic w porównaniu z dochodami z innych moich działalności. Ale to jest serce mojego biznesu, hobby dosłownie. - rzekł spokojnie opierając się łokciami o blat biurka. Niechętnie gestykulował rękoma. - Christina Carmen, prawda? - pierwszy raz spojrzał na mnie przyglądając mi się dokładnie. - Cała matka, jak bliźniaczka.- rzekl z uznaniem.

- Dziękuję. Mógłby mi pan w końcu wytłumaczyć co ja tu robię, z panem i skąd pan zna mojego ojca? Przecież on nigdy nie był w Miami, a tymbardziej nie zadawał się z takimi ludźmi. - zmarszczyłam lekko brwi, ale próbowałam być miła.

- Nazywam się Marlon Vito Vernon i rządzę tym miastem. A razem ze mną, rządził tutaj twój ojciec.

F&F | Miami CashWhere stories live. Discover now