Rozdział 7

551 30 3
                                    

Mało spałam. Nadaremnie przekręcałam się z boku na bok i zmieniałam pozycję snu. W końcu podniosłam się i zobaczyłam na zegarku, że wybiła 11. Przeczesałam swoje blond włosy małą szczotką i poprawiłam makijaż. Tapeciarą nie jestem, ale lubię być umalowana i chodzić w rozpuszczonych włosach. W salonie leżała już w lepszym stanie Megan krzywo śmiejąc się z gwiazd w jakimś porannym Talk Show. Obdarowałam ją przyjemnym uśmiechem, ustawiłam wodę na herbatę i powoli zaczęłam sprzątać w pokoju. Miałam wyjątkowo dobry humor, sama nie wiem dlaczego więc postanowiłam już na nią nie krzyczeć za tą całą sytuację. Po nastawieniu prania, znów wróciłam do kuchni i zalałam filiżanki wrzątkiem. Sobie zaparzyłam rozpuszczalną kawę, a mojej koleżance zieloną herbatę. Postawiłam ją na stoliczku i kuląc nogi na fotelu przyłączyłam się do oglądania telewizji. Koleżanka jednak przyciszyła telewizor. Wróżyło to jakąś poważną rozmowę z jej strony.

- Co tak siedzisz cicho? - rzekła z lekkim wyrzutem - Kim był ten przystojniak? - rozpromieniła się gwałtownie.

- Myślałam, że będziesz mi robiła wyrzuty, że cię wtedy zostawiłam na wyścigach - oparłam rękę o ramię fotela, a na ręku głowę.

- Właściwie to i dobrze się wtedy stało. To tam go zapoznałaś? Od razu widać, że ścigant.

- Po części. Poznałam tam pewnego Tej'a, ten z kolei poznał mnie z nim. To Brian, O'Conner bodajże. Nic mnie z nim nie łączy, tylko wczoraj mnie wziął na przejażdżkę. Mówił, że pomieszkuje tu miesiąc. A gdzie był wcześniej to nie mam pojęcia.

- Na poprawczak za stary, na więzienie za ładny - poczęła obmyślać jakby w myślach Megan.

Spojrzałam na nią z politowaniem i roześmiałam się. I znów było jak dawniej. Plotkowałyśmy o innych, gadałyśmy o ciuchach, kosmetykach i paznokciach. Ponownie w tej czarnowłosej wariatce widziałam poprzednią Megan.

- To czekaj, czekaj... Kroi się coś z tym O'Conner'em?

- Nie wiem. Nie znam go, nasza znajomość trwa raptem dwa dni. Wydaje się całkiem w porządku, aczkolwiek jest bardzo skryty. Jakby coś w sobie trzymał. Ja takie coś w ludziach wyszukuję od razu - rzekłam poważna.

I znów kolejne godziny rozmów, aż prawie się ściemniło. Megan postanowiła wrócić do swojego mieszkania, w którym mieszka z jakimiś szemranymi znajomymi. Odprowadziłam ją do wyjścia, a potem ogarnęłam salon i sama wyszłam. Miałam straszną ochotę się przewietrzyć. Odeszłam już daleko od domu. Spacerowałam ulicami Miami już dobre półtorej godziny. Słońce już dawno zniknęło, a księżyc znacząco dawał o sobie znać. Nagle poczułam straszny chłód na plecach. Przez skórę przeleciały drobne ciarki. Na ulicach nie było żywej duszy. Szłam obok jakiegoś starego, opuszczonego budynku. Moja niepewność potwierdziła się. Jakieś wielkie łapska złapały mnie za twarz i w pasie. Poczęłam się wyrywać, spróbować coś wykrzyczeć. Przycisnął mnie do ściany, teraz mogłam zobaczyć napastnika. Było ich dwóch, jednak nie rozpoznałam ich, ponieważ mieli na twarzach kominiarki. Jeden trzymał w ręku kij bejsbolowy, drugi nóż. Napastnik z nożem trzymał broń tuż przy mojej twarzy. Przestraszona zaczęłam.

- Nnnie mam pieniędzy, jedynie komórkę.

Po całej ulicy rozszedł się ich przeraźliwy rechot.

- Zupełnie jak tatuś.

Tatuś? Chyba mnie z kimś pomylili. Mój tata nie żyje to raz, a dwa to on nigdy nie był w Miami.

- Nie rozumiem? - zaczęłam drżeć.

- My jesteśmy tylko kurierami. Mamy cię dostarczyć panu Vernonowi.

- G*wno mnie obchodzi jakiś Vernon. Przynajmniej byś sobie rozporek zasunął, bo nie masz czym się chwalić.

Oprawca spojrzał w dół, a ja podarowałam mu mocny kopniak z kolana prosto w nochal. Upadł na ziemię, łapiąc się za twarz. Drugi, zdezorientowany chciał uderzyć mnie kijem, ale w tej ciemności chyba mało co dostrzegł. Słabo się biłam, więc wzięłam nogi za pas i popędziłam w małe uliczki, skacząc przez siatki i płoty. Osiłek mnie gonił, był dosyć szybki. Serce mi biło jak oszalałe. Gdyby mnie dogonił, byłoby po mnie. Ale ratunkiem dla mnie okazał się autobus, który powoli odjeżdżał z przystanku. Przyśpieszyłam i mało co i bym się nie zmieściła w zamykających się drzwiach. A właściwie moje piersi... Spojrzałam na kierowcę, który obrzucił mnie zdenerwowanym spojrzeniem i jak gdyby nigdy nic poszłam w głąb autobusu. Widziałam jak tamten osiłek zostaje na przystanku autobusowym. Odetchnęłam z ulgą wtapiając się w siedzenie fotela. "Dostarczyć panu Vernonowi" ,"Zupełnie jak tatuś". To była jakaś przypadkowa sytuacja? Pomylili ludzi? Miałam w głowie mętlik i czułam, że adrenalina skoczyła mi strasznie w górę.


F&F | Miami CashTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon