19. Boję się Mojego "Hymnu Ostatecznego"

627 66 5
                                    

Głośna muzyka, kolorowe światła i tłum ocierających się o siebie, spoconych ciał.

Liam siedział na wysokim krześle przy ladzie i przekrzykiwał utwór Adama Lamberta "Pop That Lock" próbując rozmawiać z Soph.

Louis i Harry 'tańczyli' na śliskim parkiecie. Styles co jakiś czas odnotowywał skierowane w ich stronę ciekawskie spojrzenia i nie wiedział czy są one spowodowane koślawymi ruchami, jakie wykonywał, czy może tym, że razem z Louisem cali byli upaćkani zabarwionym proszkiem. Wtedy Harry przypomniał sobie, że "Funky Buddha" to nie jest gejowski klub, a oni ocierają się o siebie w prowokacyjnym tańcu. Przyłapując wysoką blondynkę na kolejnym krzywym spojrzeniu wysłanym w ich kierunku Harry poczuł ukłucie w sercu i pierwszy raz w tym dniu przypomniał sobie o śmieci. Posmutniał, a po jego bladym policzku spłynęła samotna łza. Louis z półprzymkniętymi powiekami kołysał biodrami w rytm kończącej się już piosenki. Chciał żeby ten wieczór był wyjątkowy, bo w końcu mógł być ich ostatnim. Utwór skończył się i zdyszany tłum powoli opuścił parkiet. Styles złapał zawieszony na nim wzrok Sophie, która skinęła głową i poklepała ladę, co miało oznaczać nieme "chodźcie tu", więc poszli.

Niektórzy chwiejnym krokiem opuścili klub. W głośnikach cicho leciała kolejna piosenka Lamberta pt. "Time for Miracles".

- Shot na rachunek klubu? - zapytała Smith przecierając ladę suchą ścierką.

- Wolę raczej zapłacić. Mogłabyś mieć problemy. - odparł szczerze Harry.

- Luz, ma zajebistego szefa. - rzucił facet, który wyłonił się z zaplecza baru. - No nie, kochanie? - zwrócił się do Sophie. Dziewczyna zrobiła się czerwona ze wstydu i posłała w jego kierunku spojrzenie pełne sztyletów.

- Tatoooo! - krzyknęła zmieszana, gdy mężczyzna rozczochrał dużą ręką jej idealnie ułożone włosy.

- Drew Smith. Właściciel klubu oraz ojciec, jak i pracodawca tej małej wredotki. - przedstawił się ukazując śnieżnobiałe zęby w szczerym uśmiechu. Wyciągnął przyjacielsko rękę do Louis'a, i w tym momencie nie wiedział, czy ma powiedzieć "Louis Tomlinson - popularny niegdyś piosenkarz, jak i zbiegły pacjent ośrodka dla psychicznie chorych", czy podać tylko swoje imię. Wybrał drugą opcję. Styles również miał ten dylemat, gdy zobaczył przed sobą dłoń pana Drew'a. Poszedł w ślady Louis'a i podał jedynie swoje imię, gdyż to brzmiało zdecydowanie lepiej, niż "Harry Styles - były pracownik ambasady i niedoszły samobójca."
- Liam. - mruknął pod nosem mężczyzna i zmierzył chłopaka wzrokiem. Widać było, że nie pałali do siebie miłością, a wręcz przeciwnie.
- Wow, wypuścili cię? - zdziwił się Smith i obdarzył go kpiącym spojrzeniem.
- Nie widać? - zapytał retoryczne Payne przez zaciśnięte zęby.
- Pewnie bali się, że zabijesz jakiegoś nadzianego psychola, bo z tego co wiem pobyt w "Syco" nie należy do tanich. - warknął Drew.
- Wiesz, bo spędziłeś tam dzieciństwo? - odgryzł się Liam.
- Wiem, bo Simon często wpada tu na drinki, zresztą nie tylko on. - odpowiedział z tryumfalnym uśmiechem.
- Wiedziałeś gdzie on - wskazała na Liam'a - był przez te sześć lat?! Nawet wiedziałeś ile płacił tam za pobyt?! Nienawidzę cię! - krzyczała Sophie wymachując energicznie rękami. - Tyle czasu czekałam na jakiekolwiek informacje, podczas gdy ty serwowałeś drinki jakiemuś kolesiowi, który o wszystkim wiedział? - ściszyła głos widząc, że większość klientów klubu wbiła w nią ciekawski wzrok.
- Ty też robiłaś mu drinki. - zauważył mężczyzna spokojnym głosem.
- Co?! Ale ja o niczym nie wiedziałam. - tchnęła zażenowana i spuściła głowę.
- Tak dbasz o klientów. - uciął Drew.

~°~

- Co za kutas. Czy tylko mi nie udali się rodzice? - zapytała wkurzona Soph. W czwórkę opuścili klub.
- Taa. Tylko tobie. - mruknął sarkastycznie Liam wpychając ręce do kieszeni. Louis zaczął rozmyślać o swoich rodzicach, których tak naprawdę nie miał. Zastanawiał się jacy są, jak wyglądają, co lubią robić i czy rzeczywiście są parą skończonych dupków, za jakich ich uważa. Dyrektorka domu dziecka powiedziała mu, że matka zostawiła go w szpitalu zaraz po porodzie. Oczywiście był świadomy tego, że Lottie nie jest jego prawdziwą siostrą, a tylko dobrą przyjaciółką o podobnej przeszłości. Harry nie był pewien, który z jego rodziców jest gorszy; matka, która się go wyrzekła, czy ojciec, który zostawił ich dla innej kobiety.
- Ew, przepraszam. Po prostu jak na razie nie jestem w stanie racjonalnie myśleć. - tłumaczyła się zakłopotana brunetka.
- Co będziecie teraz robić? - zagadał Liam zmieniając niewygodny dla wszystkich temat. Louis wymienił z Harry'm porozumiewawcze spojrzenie.
- Trochę się powłóczymy. - odparł w końcu Tomlinson.
- Okey, my zwijamy się do domu. Chce mi się spać. - zakomunikowała dziewczyna bawiąc się swoimi długimi włosami, które lekko kręciły się przy końcach.
- Spać? Mam inny pomysł na spędzenie z tobą czasu w tym samym miejscu, jakim jest łóżko. - odparł teatralne Liam.
- Payne, ty niewyżyty gnojku. - skwitowała Sophie i uderzyła go lekko w ramię.
- Wiem, że tego chcesz. No, do zobaczenia jutro chłopaki! - machnął ręką Liam i razem z dziewczyną pobiegli na postój taksówek.

~°~

- Boisz się śmierci? - zapytał niepewnie Harry, gdy spacerowali po pobliskim parku, trzymając się za ręce.

- Przecież nie żyję. - odpowiedział żartobliwie Louis, chcąc rozluźnić nieco atmosferę.

- A jednak czuję twoją obecność, trzymam twoją rękę, rozmawiam z tobą. - wyliczał Styles patrząc niższemu w oczy.

- Może ty też już nie żyjesz?

- W sumie to powinienem... - mruknął młodszy chłopak w odpowiedzi.

- A tak naprawdę to, nie. Nie boję się naprawdę umrzeć. - odparł Tomlinson. - Bałeś się narodzenia?

- Co...? Jasne, że nie. Przecież nie miałem na to wpływu i... - przerwał.

- Właśnie. Śmierć to narodzenie, tylko w drugą stronę. Więc jak? Boisz się śmierci? - zadał Harry'emu to samo pytanie.

- Świadomość śmierci pobudza do życia.* Za bardzo chcę żyć, żeby teraz umrzeć. Ja nie chcę umierać, Louis! Rozumiesz to? Nie chcę cię zostawiać. Ja... Czemu nie możemy być nieśmiertelni, do cholery! - zaczął krzyczeć przez łzy w nagłym napadzie szału.


- Uspokój się. - polecił niebieskooki chwytając go za ramiona. - Równie dobrze mógłbyś spytać czemu nie umiemy latać, lub dlaczego nie możemy być niewidzialni. Bo nie i tyle. Nasza miłość jest nieśmiertelna i to w zupełności wystarczy, kochanie. - powiedział spokojnie i przytulił go, pokrzepiająco gładząc ciepłymi dłońmi jego plecy.

- Trzy tygodnie temu bardzo chciałem umrzeć i dalej żyję, a teraz bardzo chcę żyć i niedługo umrę... Czemu nie może być na odwrót? - znowu zadał pytanie, na które nikt nie był w stanie odpowiedzieć. Louis sapnął ciężko z bezradności. Harry schował głowę w zagłębieniu jego szyi, pochylając się lekko. Po prostu stali przytuleni do siebie na środku parku. Żaden z nich nie przerwał kojącej ciszy, w czasie której obaj pochłonięci byli własnymi myślami. W końcu wykończeni opadli na najbliższą ławkę z widokiem na London Eye, nad Tamizą. Pocałowali się krótko i przytuleni do siebie zamknęli oczy.

×°×

*cytat z książki (Uwaga! Nie uwierzycie!) "Weronika postanawia umrzeć" :')

Nie przeczytałam tej powieści, ale mam taki zamiar, bo w końcu wypada xD (update: 10.01.16 - przeczytałam wszystkie książki Paula C. ;))

Przypominam, że moje fanfiction jest na motywach filmu, który jest na podstawie tej właśnie książki.
Wiem, że zawaliłam komplikując wszystko, tak, że sama nie mogę się w tym połapać.
Przepraszam.
Jeszcze tylko epilog xx

Oczywiście za sprawdzenie dziękuję najukochańszej Bethany xxx



Harry Decides to DieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz