Rozdział 9.

38 10 2
                                    

| Rozdział 9. |

| Kości zostały rzucone. |

Nicholas już wspomniał, że fizycznie czuł się jak gówno? Jakby go stratowało tuzin koni? Jeśli nie, to właśnie sobie o tym przypomniał, kiedy na chwilę przymknął oczy, nadal prawie się nie ruszając, odkąd ramiona przyjaciela go obejmowały.

Teraz te ramiona nie były już potrzebne, tak samo jak w ogóle obecność przyjaciela.

Ale mimo obecnej sytuacji i paskudnego samopoczucia, Sapnap musiał przyznać, że Dream jest tak samo wygodny jak zawsze.

Nick nadal by chciał, żeby ta dziura w sercu została wyleczona przez przyjaciół.

Tylko że to właśnie przyjaciele sprawili, że ta dziura ziejąca pustką tam jest.

Było takie powiedzenie. Tylko przyjaciel potrafi zranić, że naprawdę zaboli. Rany zadane przez wroga, są niczym. Tylko przyjaciel potrafi zranić naszą duszę, bo przecież wróg zrani tylko ciało.

Te wszystkie dobre chwile, które ich łączyły i zbudowały wspólną przeszłość – to już nie wróci.

Ciepłe ramiona przyjaciół już nie go nie obejmą, palce nie będą bawiły się jego włosami, usta nie będą się już uśmiechać, a oczy nie będą błyszczeć radością czy podekscytowaniem.

Chciałby do tego wrócić, do czasów, gdy nie musiał się martwić nieszczęśliwą miłością, czy tym, że straci najbliższych.

Tak jak gaśnie zapałka, tak jak gaśnie światło dnia, pozwalając pojawić się nocy, tak samo muszą zgasnąć inne rzeczy, nawet jeśli to te najważniejsze. Nawet jeśli to cholernie głębokie przywiązanie do kogoś.

Kolorowe plamy tańczyły przed jego oczami.

Wcześniej miał wrażenie, że powietrze jest suche i duszne. Teraz zdawało się być chłodne, jakby ta pustka w nim przeniosła się również na zewnątrz, dając uczucie zimna.

Do rzeczywistości przywrócił go ruch ze strony Claya.

Brunet otworzył oczy, a kolory zniknęły – znowu nastała ciemność. Może nawet prawie tak ciemna jak w roztrzaskanym sercu? Może nawet ta pustka wydawała się czymś, w co warto było się na już zawsze zapaść, uciekając od wszystkiego?

Odsunięcie się w cień i tak będzie najlepszym rozwiązaniem, czyż nie? 

To było cholernie słabe i żałosne z jego strony. Uciekanie przed problemami, chowanie głowy w piasek, ukrywanie się przed tym, nad czym nie panuje.

– Powinieneś odpocząć, dobrze? Naprawdę myślę, że sen ci nie zaszkodzi, a rano być może poczujesz się odrobinę lepiej – zaproponował blondyn.

Nie.

Dream nie rozumiał.

Jeśli Nicholas nie odejdzie teraz, nie zrobi już tego nigdy. Nawet jeśli to miałby być największy błąd jaki kiedykolwiek popełni, tak będzie najlepiej. Może wtedy przestanie boleć, ponoć czas leczy rany.

– Nie mogę – to było takie wyprane z emocji.

Potrzebował miejsca, w którym się ukryje przed całym światem, przed przyjaciółmi, przed własną głową. Ale miejsce, w którym mógłby się ukryć, nie było z pewnością w tym świecie. Potrzebował miejsca w ciepłych ramionach rodziców, wśród czerwonych skał, wielkich grzybowych lasów, wśród mórz lawy i wśród czterech ścian rodzinnego domu, które teraz tak żałował, że kiedykolwiek opuścił. Powinien wrócić do Netheru, bo tam zbyt mało ludzi się zapuszcza, żeby ktokolwiek mógł dobić martwe serce Nicholasa. 

– Mogę cię zanieść, jeśli tak ci słabo, i mogę zostać z tobą do rana, dla mnie to nie jest żaden problem – mówił cicho. – Wiesz, że kocham cię jak brata, i mogę zrobić dla ciebie praktycznie wszystko, żebyś poczuł się lepiej.

Wszystko"? George'a mu przecież nie odstąpi. Clay nie poskleja Sapnapa do kupy. Nie sprawi, że Nick zapomni. Nie sprawi, że przestanie boleć. I też go przecież nie zabije...

Oh, Dream już to zrobił.

Jeszcze dziś (a może wczoraj, albo właściwie już dawno?) zrobił to po cichu, perfidnie wbijając nóż w serce, i zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy.

– Nie – powtórzył bardziej stanowczo.  – Nie chodzi o to. Chodzi o coś innego – przerwał, odsuwając się od blondyna. – Ja tu po prostu nie pasuję. To nie jest moje miejsce, nigdy nim nie było.

Zawsze był tutaj inny. Zawsze w tym świecie był czarną owcą w białym stadzie.

A może bardziej pasowało określenie, że był białą owcą w czarnym stadzie? W końcu, to ludzie go zranili, a on chyba nie był niczemu winny.

– Co? Nie! Nick, przecież tu jest twój dom, o czym ty mówisz?

To była ich ostatnia szansa do szczerej rozmowy. Następnej już nie będzie.

– Spójrz na siebie, czy na George'a – zaczął . – Jesteście ludźmi, żyjecie w świecie, który jest specjalnie dla was. Żyjecie w dobrym miejscu, gdzie jest wasz dom. To wy się tutaj wychowaliście, nie ja. To wy jesteście ludźmi, bez mocy, z błyskiem w oczach, z uśmiechem na twarzy, z bliskimi, wyglądacie normalnie, zachowujecie się normalnie. A ja? Jestem... czymś, nawet nie wiem czym. Mam moce, nad którymi ostatnio nie panuje, wyglądam na kogoś, kto z chęcią by zrobił komuś krzywdę, i cholera, nawet kiedy przechodziliśmy kiedyś niedaleko jakiejś matki z dzieckiem, to dziecko się rozpłakało. Jestem w połowie demonem, jestem z Netheru, nie lubię zimnej wody, nienawidzę śniegu, kocham kiedy George bawi się moimi włosami i kiedy ty nazywasz mnie kretynem, przytulając mnie. Nienawidzę samotności, bo przecież samotność towarzyszyła mi przez prawie całe życie. Jestem bezradny w swoim życiu, ono się toczy a ja stoję na rozstaju dróg, zbyt długo czytając napisy, a potem i tak dokonuje złych decyzji. Zakochuje się bez wzajemności, to boli, a mimo to, nadal szukam żałośnie atencji, chociaż wiem, że to i tak nic nie zmieni. Kocham cię jak brata, a mam do ciebie żal, że George wybrał ciebie, chociaż to nie tylko twoja wina. Myślę za dużo, boje się tego, a równocześnie nic nie czuję. Czy naprawdę myślisz, że w miejscu, gdzie w którym się rozbiło moje serce, mogę normalnie żyć dalej?

Nick podniósł swój pusty wzrok.

Nastała cisza.

Sapnap mógłby przysiąc, że słyszał w tej ciszy, jak ta szczerość zabolała Claya.

– Co chcesz mi przez to powiedzieć? – spytał, chociaż domyślał się odpowiedzi.

– Muszę odejść.

Lovely // SapnapWhere stories live. Discover now