Lot

414 27 15
                                    

Rano Obudziłam się czując że jest lepiej. Poszłam do łazienki, odświeżyć się. Dzisiaj ubrałam się zgodnie do pogody. Założyłam bluzę i dresowe spodnie. Zeszłam na dół by zrobić sobie herbatę. Do tego celu zabrałam że sobą mój towar bo to właśnie z niego robiłam herbatę.

Gdy stałam już przy blacie zalewając herbatę, podszedł do mnie Shane. Pewnie chcąc mnie przestraszyć, zakradł się od tyłu I gwałtownie połorzył ręce na moich ramionach.

-Bu!- Krzykną

-Shane nie działają na mnie takie sztuczki.- Powiedziałam popijając  herbatę.

-Co pijesz.- Powiedział nie puszczając mnie.

-Herbatę.

-Jaką?- Zapytał opierając brodę na mojej głowie.

-Moją ulubioną z maryśki.- Odpowiedziałam chłodno.

-Aha...- Powiedział.

Odłożyłam pusty już kubek do zmywarki.

-A Vinc mówił że byś się spakowała jedziemy do Tajlandji na 2 dygodnie... Gramy?- Powiedział z entuzjazmem na koniec.

-Sorki za 20 minut mogę. Idę się pakować.- Mruknełam i poszłam do pokoju się pakować.

Sprawdziłam jaką będzie pogoda. Czyli będzie w chuj gorąco. Spakuje kilka par spodenek jedne dresy dwie bluzy I multum bluzek. A i buty skarpetki itd. Postanowiłam jeszcze spakować kilka książek. I w razie czego leki na uspokojenie.

Gdy się spakowałam okazało się że minęło puł godziny. Zeszłam na dół jak mówiłam Shaneowi. Zastałam go grającego w jakąś strzelakne z Dylanem. Podeszłam do Shane i położyłam mu rękę na ramieniu.

-Cześć. Kiedy lecimi na Tajlandię.- Zapytałam.

-E no, Hej. Hyba o 22:00.

Mruknęłam tylko okej i przyłączyłam się do gry.

Pov: W samolocie.

Gdy tylko znaleźliśmy się na pokładzie prywatnego samolotu pobiegłam na same tyły by skryć się w kącie.

Sam samolot jest nawet ładny białe ściany. Dwie pary foteli były na przeciwko siebie a za jedną parą przy samej ścianie zakrytyą kolejną parą siedzeń były dwa potele. Usiadłam w tym jak najbardziej w końcie.

Mieliśmy lecieć 10 godzin. Trochę dużo. Wyjełam jedną książkę z plecaka I zaczęłam ją czytać nie wiem kiedy ale zasnęłam.

Pov: Shane.

Siedziałem koło Hailie która czytała jakąś książkę. Przeglądałem coś w telefonie Gdy Tony z Dylanem się o coś kłucili. Ciekawe co robi Lil. Wsumie to jest słodziutka Gdy śpi a gdy się obudzi to wygląda jak połączenie Vincenta z  złym Vincentem. Podsumując spanie ruina się słodycz. Obudzenie się ruwna się straszniejszy Vinc.

Lil siedziała najdalej i najbardziej ukryta z nas wszystkich. Postanowiłem się do niej przejść by zobaczyć co robi. Była już 00:00 więc jeszcze 8 godzin lotu.

Śpi... tak słodko jak nigdy. Usiadłem koło niej chcąc zasnąć obok. Po kilku minutach wtuliła się we mnie.

AAAAA JAK SŁODKOOOOOOOO!!!

Po 5 minutach zasnąem z Lil w ramionach.

Pov:Lilith

Obudziłam się w ramach Shanea. Czekaj... CO? Ale... wsumie to mi wygodnie. Z tego co wnioskuję to on tu przyszedł. To tylko brat więc Adi nie będzie zły. Ułożyłam się wygodniej i wzięłam telefon. Przeglądałam sobie tak tiktoka. I znowu zasnęłam.

Pov: Hailie.

Obudziło mnie szturchanie w ramię.

-Te pobudka.- Powiedział obojętnie Dylan.

Przetarłam sennie oczy.

-Co?- Odpowiedziałam zaspana.

-Zaraz lądujemy a i Lil nie możemy obudzić.

-Jełopy...-Mruknelam i wstała.

Podeszłam do siedzenia Lilith która żecziwiście spała. Jest tylko jed sposób.

Zamachnęłam się by ją zpoliczkować... złapała za moją rękę jeszcze z zamkniętymi oczami. Ziewnęła i przetarła oczy. Nadal mnie trzymała. Spojżała na mnie i puściła moją rękę.

-Co?- Zapytała.

-Zaraz lądujemy-Oznajmiłam jej.

-Okej.- Mrukneła.

Pov: Lilith.

Spojżałam na braci pytająco. Patrzyli się jagby nie wiedzieli co ze sobą zrobić. Wstałam Gdy pilot oznajmił że wylondowaliśmy. Czekała nas jeszcze jazda autem i helikopterem aby dostać się na ich prywatną wyspę.

Pov: Londowanie helikopterem.

Londowaliśmy helikopterem. Mimo że miałam słuchawki wygłuszające to prawie ogłuchłam. Gdy wyszłam pierwsze co żuciło mi się w oczy to jakiś mężczyzna z długą brodą i kilkoma siwimi włosami na głowie.
Szłam koło Shane więc zapytałam w prost.

-Kto to?- Zapytałam zakłopotana.

-Em... To jest nasz i wasz tata- Uśmiechną się miło.

-Wasz... Nie mój...- Dodałam szeptem, Chyba mnie nie usłyszał.

Gdy znaleźliśmy się bliżej przeraziłam się... Serce mi stanęło a po chwili zabiło tak mocno jak nigdy. Stałam jak wryta z otwartymi szeroko oczami...

Wspomnienie.

Wracałam do domu. Mój ojciec niestety był alkoholikiem. Mama oddała minie ojcu, wyparła się mnie. To było okropne. Matka wyparła się mnie I oddała do ojca alkoholika. Mimo wszystko... bałam się iść zgłosić to gdzieś.

Gdy weszłam do domu zastałam dużego mężczyznę koło chyba martwego ojca. W ręku trzymał pistolet. Jego garnitur był cały we krwi. Zamarłam... mężczyzna odwrucił się i spojżał na mnie... strzelił we moją rękę. I Warkną bym nikomu nie mówiła...

Potem moja matka z przymusu mnie przygarnęła...

***

Stałam jak wryta z lekko odchyloną buzią... mężczyzna spojżał na mnie. Zaczęłam się trząść. Dzwoniło mi w uszach tak mocno że kucnełam i złapałam się za głowę... nie wytrzymałam. Poczułam jak upadam na piasek.
Zemdlałam.

______________________________________
Przepraszam że tak długo nie było rozdziału ale nie mogłam napisać więcej.

Słów:794

Rodzina Monet (Siostry czy wrogowie) जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें