Zdrajczyni...

1.1K 69 36
                                    

SHANE

-Stójcie. - Usłyszeliśmy razem z Tonym. Nie było to potrzebne. Od kilku sekund staliśmy nieruchomo jak posągi.Czemu? Dopiero się zorientowaliśmy, że nasze życie jest zagrożone przez 6 potężnych karabinów maszynowych.

- Gdzie Lisse. - Warknął Tony.

- To my chcielibyśmy zapytać o to was. - Rozległ się pełen mocy kobiecy głos. Grupa rozstąpiła się, a naszym oczom ukazała się pełna wdzięku i elegancji, niezwykle pociągająca kobieta. - Dla waszego dobra, oddajcie nam ją. - Kobieta podeszła do nas i uniosła dłoń do mojego podbródka. - Inaczej, stracicie o wiele więcej, niż moglibyście kiedykolwiek przypuszczać.- Ostatnie słowa niemal wysyczała.

- Szukamy jej. - Odpowiedziałem krótko, zachowując zimną krew. W tym momencie złapałem ją za włosy i pociągnąłem w swoją stronę. Jej nadgarstki wygiąłem jej za plecy i chwyciłem dłonią. Odchyliłem jej głowę do tyłu. Natychmiast rozległ się odgłos odbezpieczanej broni. Nie tylko naszych przeciwników, lecz i Tony'ego. Powoli obróciłem dziewczynę tak, aby jej odchylona szyja była wystawiona wprost na strzał mojego bliźniaka. Nam obu na twarzach z wolna pojawiały się diaboliczne uśmieszki. Już otwierałem usta aby przedstawić im nieznoszące sprzeciwu polecenia lecz nie zdążyłem nic powiedzieć.

Popatrzyłem w miejsce z którego rozległ się głuchy jęk, a wcześniej trzask gałęzi. Mężczyźni znów się rozstąpili, a nam ukazał się na oko dwudziestolatek. Szarpiący za ramię Lisse. Poluzowałem uścisk, Tony z wolna, ze wściekłym grymasem chował broń. Siostra chciała się wyrwać, ale zarobiła sierpowy w łuk brwiowy. Warknęła coś do tego faceta, lecz posłusznie szła obok niego. Serce mi pękało, gdy widziałem jej twarz, na wpół zalaną krwią. Stała kilka metrów od nas a my nie mogliśmy nic zrobić. Przy głowie trzymano jej pistolet. Poczułem sznur na nadgarstkach. Nie opierałem się, wiedziałem jakie będą konsekwencje.

- Za mną. - Powiedziała kobieta. Razem z Tonym byliśmy trzymani przez uzbrojonych osiłków, więc nadal bezradnie patrzyliśmy na idącą przed nami Lisse, raz po raz popychaną czy szturchaną. Kiedy się wywróciła, została brutalnie podciągnięta do pozycji stojącej. Popatrzyłem z mordem w oczach na kobietę idącą tuż obok nas. Ta złowrogo rozciągnęła w uśmiechu swe umalowane na krwistoczerwono usta.

Po kilkunastu minutach marszu doszliśmy do ogrodzenia, wygiętego i w niektórych miejscach powyłamywanego. Widać było, że nie stało się to samoistnie. Lisse, popchnięta przez jednego z facetów, nieszczęśliwie upadła tak, że ostra część płotu przeorała jej nogę. Jej nieudolne próby powstania zostały nagrodzone salwami rechotu ze strony całej grupy. Zagryzłem zęby. Gdy wreszcie wstała, mogliśmy z Tonym oglądać jej ranę, ciągnącą się przez całą łydkę. Wyglądało to okropnie. Biedna Lisse dzielnie stawiała kroki, mocno kulejąc. Wreszcie Tony nie wytrzymał.

- Pomóżcie jej. - Powiedział z zaciśniętymi zębami. Jego prośba została wyśmiana. Jednak po kilku próbach ubłagania przywódczyni grupy, rozcięto mu więzy i pozwolono podejść do Lisse. Wziął ją niezwykle delikatnie na ręce. Kawałkiem bluzy spróbował zatamować krwawienie. Po części mu się udało. Dziewczyna patrzyła na niego z wdzięcznością.

- Nie rozmawiacie ze sobą. - Nakazała kobieta.

Na te słowa Tony mocniej przytulił do siebie Lisse, a ta odwzajemniła gest. Poczułem ulgę. W tym momencie, nieobliczalność i agresja mojego wrednego brata, zapewniały jej względne bezpieczeństwo. Ja też nie byłem byle jaką pizdą, a ci debile co nas porwali musieli o tym wiedzieć, bo mimo że wciąż mnie pilnowali, to trzymali się na bezpieczną odległość.

Ruszyliśmy dalej, poruszając się znacznie szybciej. Ludzie na czele grupy przyśpieszyli do prędkiego marszu, widocznie zaczynali się czymś niepokoić. Z rozmowy kobiety i kilku widocznie ważniejszych mężczyzn usłyszałem dwa słowa. Vincent Monet.

Ta gorsza bliźniaczka Rodzina Monet.Where stories live. Discover now