10. | jestem niewinna, wysoki centaurze

167 17 126
                                    

dłuuuugi, więc polecam zaparzyć herbatki, kawki (lub coś mocniejszego).

rozdział 10

Prowadzący zapisy chłopak skinął głową i dojrzałam, jak kreśli literę naszej drużyny w swoim notesie, tuż obok mojego imienia, które widocznie zapamiętał.

Spojrzałam zdziwiona na swojego partnera, którym nie był wysoki Chris Rodriguez, a... o dobre trzydzieści centymetrów mniejsza Carmen, sapiąca jak parowóz i ze splątanymi od biegu włosami.

— Chris chwilę się spóźni — wyjaśniła po kilku spokojniejszych wdechach. — Na brodę Zeusa, jak ja nie znoszę biegać...

— Jak to się spóźni?

— Chyba zatrucie pokarmowe, nie wiem, nie wnikałam. Poprosił mnie, żebym to ci doniosła.

Dwie kwestie.

Nie zamierzałam podważać jego zatrucia pokarmowego. Widziałam, jak dzień wcześniej pożarł trzy paczki pianek podczas ogniska, rywalizując z Connorem o to, który z nich pomieści ich więcej w ustach. Przejdźmy od razu do drugiej, która odebrała mi na moment mowę.

Carmen bez wahania przybiegła przynieść potrzebną mi bandanę, mimo tego, że od dwóch tygodni walczyłyśmy ze sobą o wyłączność do dolnego łóżka, mimo chamstwa, z jakim ją potraktowałam i mimo tego, że wedle jej własnych słów nienawidziła biegać. Oczywiście, robiła to dla Chrisa, nie bezpośrednio dla mnie, ale wciąż na jej miejscu, gdyby ktoś potraktował mnie tak ja ją, spuściłabym przekazany przedmiot w toalecie jako akt czystej, drobnej zemsty. À propos zemsty to zeszłej nocy...

— Imię — powiedział zniecierpliwiony chłopak, patrząc na dziewczynę.

Otworzyłam usta, chcąc sprostować, że mój rzeczywisty partner przyjdzie dopiero za moment.

— Carmen Lazaro — rzuciła automatycznie.

Zanotował jej imię. Uderzyłam się w czoło i posłałam jej zirytowane spojrzenie. Zasłoniła sobie usta dłonią, uświadomiwszy sobie, co zrobiła,

— Nie twoje imię! Wymaż to.

Chłopak pokręcił głową.

— Za późno.

— Wcale nie za późno, masz wymazać to cholerne imię...

Zniecierpliwiona para w kolejce za nami przepchnęła się do przodu i zaczęła podawać swoje dane. Skierowałam wściekły wzrok na Carmen. Uniosła dłonie w dyplomatycznym geście.

— Wymsknęło mi się! Rany, co teraz?

Popatrzyłam na już zarejestrowane drużyny, zbierające się na linii startu. Wśród nich takie jak Sherman, który udzielił mi kilku lekcji szermierki, dzięki czemu moje umiejętności polepszyły się kilkukrotnie wraz z Fenixem i jego bezbłędnym celem. Lub najbardziej onieśmielające duo w obozie, czyli Dove oraz Ezra. No i oczywiście Axel z jakimś swoim bratem, zresztą nieistotnym, ponieważ z takim sojusznikiem nawet takie szermiercze beztalencie jak na przykład Harriet zwyciężyłoby bez większego wysiłku. Sama nie byłam takim wyjadaczem, aby mierzyć się z nimi samodzielnie. Potrzebowałam Chrisa, nawet jeśli także nie należał do tych najlepszych z najlepszych. Wspólnie mieliśmy spore szanse na stanięcie na podium, może nie na pierwszym miejscu, lecz na drugim, trzecim. Natomiast mnie i Carmen łączyła antypatia, a nie ma nic gorszego niż walka ramię w ramię z kimś, kogo nie znosisz.

— Poczekamy na Chrisa — zdecydowałam. — Co za różnica, czy wpisane jest jego imię, czy twoje.

Dziewczyna zgodziła się z widoczną ulgą. Nastąpiła bardzo niezręczna cisza, w czasie których czekaliśmy na jego przybycie. Które nie następowało. Carmen zaczęła zerkać na mnie wymownie. Ignorowałam to, niecierpliwie zaciskając dłoń na rękojeści miecza.

𝙜𝙤𝙙𝙨 𝙖𝙣𝙙 𝙢𝙤𝙣𝙨𝙩𝙚𝙧𝙨 - luke castellanWhere stories live. Discover now