03. | rozjeżdżam wrogów motocyklem (i to nie metafora)

189 13 16
                                    

Zupełnie jakby wybierał się do osiedlowego sklepu kupić żelki.

Gdy zamknęły się drzwi, wyprostowałam się jak struna.

- Nie może tego zrobić - powiedziałam błagalnym tonem, jakbym jeszcze mogła cokolwiek zmienić. - Josie, ten potwór prawie mnie zabił...

Urwałam, widząc, jak zaciska mocno drżące usta. Zapomniałam, że Kai był jej chłopakiem i bała się o niego bardziej, niż on sam zdawał się to robić. Takimi słowami pogarszałam sytuację, na jaką nie miałam już wpływu.

- Kai jest synem Aresa - Głos zadrżał jej przy wypowiedzeniu drugiego imienia. - To bóg wojny. Wszystkie jego dzieci walczą naprawdę bardzo dobrze. Nic mu nie grozi.

To, że Kai był synem boga, zabrzmiało dla mnie po prostu absurdalnie. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że taka jest nowa rzeczywistość. I muszę się w jakiś sposób w niej odnaleźć. Ale żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, jakie jeszcze się we mnie tliły, potrzebowałam to zobaczyć. Ostateczne potwierdzenie.

Powoli uniosłam się na nogi. Josie asekurowała mnie w pierwszej sekundzie. Czułam się jeszcze słabiej. Zastygłam bez ruchu, ściskając powieki i powstrzymując się od stracenia przytomności. Dopadły mnie też mdłości. Z całych sił starałam się nie zrzygać w ich mieszkaniu.

Całe szczęście z każdym krokiem szło mi się łatwiej, w miarę jak przyzwyczajałam się do stanu niemal całkowitego otępienia. Nie musiałam wychodzić na balkon, aby widzieć, co działo się na zewnątrz. Stanęłam z nosem niemal wbitym w szybę. Wstrzymałam oddech.

Był tam on. Odziany w swój płaszcz.

Naprzeciw wystąpił mu Kai. Zastąpił wyluzowany krok bardziej ostrożnym. Wydawał się taki pewny siebie, stojąc naprzeciw potwora jedynie z kawałkiem badyla w ręku. Niczym mantrę powtarzałam sobie słowa Josie. Nic mu nie grozi.

Coś podłużnego wysunęło się spod ubrania lwiej twarzy. Coś, przypominającego maczugę. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, gdy wziął nią zamach. Moja dłoń uderzyła o szkło w panice.

Natomiast Kai... przeturlał się po ziemi, z łatwością robiąc unik. W ułamku sekundy znalazł się tuż przy potworze. I przebił go włócznią.

Potwór rozpadł się w złoty pył. Wiatr rozniósł go momentalnie, aż na ziemi nie pozostała ani drobinka. Z ulgi wręcz się zaśmiałam. Odwróciłam się uradowana do Josie, która złączyła z wdzięcznością dłonie. Miała rację.

Coś jednak mi tam nie pasowało. Zawsze musi być to przeklęte jednak. Zarejestrowałam wyraz twarzy mężczyzny, nim został zabity. Nie chodziło mi o emocje, jakie się na niej wtedy malowały, one absolutnie mnie nie interesowało. Po prostu cała jego twarz była... inna. Niepodobna do tej, którą wcześniej bezustannie widziałam w tłumie. Brakowało dzikiego akcentu, stała się jakaś miękka, znużona. Drugi wariant, zdało mi się, posiadał jedynie jedno oko.

Wysnułam teorię, że dostosowywał swój wygląd do ofiary. Co próbował tym zdziałać? Miało to wpływać na nasze przerażenie? Przerwałam rozmyślania, kiedy zauważyłam, że Kai dotarł z powrotem na górę i trzymał mocno uradowaną Josie w objęciach. Pocałował ją w czubek głowy, jedną ręką dalej ściskając włócznie. Gdy dziewczyna się odsunęła, pstryknął palcami w moją stronę, przykuwając uwagę.

- Zbieraj się, Erin. Ruszamy do Obozu Herosów.

*

Na mojej głowie wylądował czarny kask motocyklowy.

Nigdy nie miałam do czynienia z tym typem pojazdu, chyba że liczymy moment kiedy obserwowałam kradzież jednego spod parkingu Muzeum Ruchomego Obrazu. Tak pochłonęło mnie gapienie się na cały akt, że zupełnie nie zapamiętałam, czego dotyczyła prezentacja, ani co zwiedziliśmy.

𝙜𝙤𝙙𝙨 𝙖𝙣𝙙 𝙢𝙤𝙣𝙨𝙩𝙚𝙧𝙨 - luke castellanWhere stories live. Discover now