19. Pozwól mi zapomnieć.

Start from the beginning
                                    

            Wzdrygnęłam się, gdy po plecach przebiegł mi lodowaty dreszcz. Momentalnie wyprostowałam plecy i zaczęłam rozglądać się po sali, choć w tym tłumie ciężko było mi rozpoznać jakąkolwiek twarz.

            Właśnie wtedy ciepłe palce Cassiana złapały mnie delikatnie za podbródek i zmusiły do tego, bym zajrzała mu w oczy – ciemnogranatowe, dokładnie tak, jak moja suknia.

            – Co jest?

            – Jest gdzieś tutaj – wykrztusiłam, czując, jak dłonie pokrywa mi warstewka chłodnego potu.

            Delmont zmarszczył brwi, a wolną ręką sięgnął do mojego uda i delikatnie pogładził skórę przez satynowy materiał.

            – Oczywiście, że tak. Po to tu przyszliśmy.

            – Czuję, że wszedł na salę – uściśliłam, co wreszcie zmusiło Cassiana do odwrócenia wzroku. Spojrzał na rzędy pod nami, a ja mimowolnie poszłam jego śladami, aż przed oczami mignęły mi ciemnie włosy matki i niezdrowo blada skóra odkrytych w czarnej sukience ramion.

            Wstrząsnął mną głęboki dreszcz. Nie widziałam jej twarzy, ale sztywność jej ruchów podpowiadała mi, że nie czuje się dobrze.

            I wtedy u jej boku zobaczyłam mojego ojca. Jak zwykle odziany był w jakiś niesamowicie elegancki smoking – tym razem czarny, by wpasować się w kreację swojej żony. Włosy – poprzetykane znacznie większą ilością siwizny, niż zapamiętałam – zaczesane miał na jedną stronę. Wydawał się potężniejszy. Szerszy i większy niż kiedyś, choć mogłoby się wydawać, że wraz z upływem lat jego siła nieco osłabnie. Nic bardziej mylnego.

            To cholerny diabeł w ludzkim przebraniu.

            Nie miałam pojęcia, że tak mocno pochłonęło mnie wypalanie wzrokiem dziury w tyle jego głowy, dopóki Cassian nie odwrócił mojej uwagi, chwytając mnie mocno za dłoń. Przeniosłam spojrzenie na jego wykutą z kamienia twarz. Widok przed oczami miałam lekko rozmazany od łez.

            – Weź głęboki wdech – poinstruował mnie gładkim i kojącym głosem. – Jestem tu i nic ci się nie stanie. Ufasz mi, prawda?

            Mechanicznie pokiwałam głową.

            – Nie zrobi ci krzywdy. Musiałby najpierw zmierzyć się ze mną, a wierz mi, że byłbym gotów zabić go na środku tej sali, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. – Te słowa ociekały czystym okrucieństwem, a jednak mój popaprany umysł znalazł w nich coś tak pięknego, że momentalnie zaczęłam się uspokajać.

            Kilka głębszych wdechów później wstąpiła we mnie jakaś nowa siła.

            On tu był. Ale nie mógł mi nic zrobić. I to stanowiło w tym momencie moją przewagę.

            Po raz pierwszy czułam, że mogę z nim wygrać.

            To popieprzone, ale gdyby ktoś wsadził mi teraz w dłoń pistolet, bez wątpienia wycelowałabym jego lufę w tył głowy ojca i pociągnęłabym za spust, nie zważając na konsekwencje, które musiałabym później ponieść.

            Wkrótce sala pogrążyła się w półmroku, a światła postawiły scenę w centrum zainteresowania. Pierwsze dźwięki skrzypiec wypełniły mój żołądek przyjemnym mrowieniem. Na kilka chwil dałam się ponieść klimatowi tworzonemu przez orkiestrę. Trzymałam Cassiana za dłoń, napawałam się jego ciepłem i siłą i bezustannie zerkałam na rodziców siedzących kilka rzędów niżej.

Beauty of DarknessWhere stories live. Discover now