Rozdział 2

7.9K 234 12
                                    

Rossana

    Dźwięk budzika wyrwał mnie ze snu. Dłonią wymacałam telefon na stoliku nocnym i wyłączyłam budzik. Jęknęłam ze zmęczenia i przetarłam dłonią twarz. Policzek zapiekł mnie od tego dotyku. Od razu przypomniałam sobie wczorajszą sytuację. Szybko otworzyłam oczy zerkając na puste miejsce obok siebie. Gdzie był? Czy dzisiaj znów czeka mnie spotkanie z diabłem?
    Wstałam leniwie z łóżka poprawiając na sobie zbyt długą koszulkę, którą miałam tylko do spania. Ruszyłam od razu w kierunku kuchni, chcąc obudzić się poranną kawą. Cała zesztywniałam widząc Lucę w kuchni, nucącego coś pod nosem. Zerknął na mnie przez ramię, uśmiechając się.
- Dzień dobry kochanie. - powiedział to swoim spokojnym głosem, podchodząc do mnie bliżej. Musnął ustami moje czoło. Czy tak nie mogłoby być zawsze? Takiego go właśnie poznałam. Uroczego, opiekuńczego, romantycznego. Takiego pokochałam, a teraz jedyne co czułam to strach i nienawiść. Przestałam go kochać gdy zrozumiałam, że on się nigdy nie zmieni. Mimo to, były dni takie jak te. Musiał mieć dobry humor żeby spotkał mnie zaszczyt jego dobroci.
Ironia losu.
- Dzień dobry. - odpowiedziałam z najpiękniejszym uśmiechem jaki miałam. Jeden zły ruch i otoczka wspaniałego mężczyzny by się skończyła. Chcąc nie chcąc musiałam uważać co mówię, co robię, tylko po to żeby nie spotkać się z bestią.
  Poranek minął spokojnie. Luca zrobił mi śniadanie i rozmawiał tak jakby wczorajsze zdarzenie nie miało miejsca. Chciałam żeby to nigdy się nie kończyło.
   Po śniadaniu poszłam do sypialni wyciągając z szafy ubrania i szybkim krokiem weszłam do łazienki. W między czasie spojrzałam na zegarek. Cholera. Zostało mi niewiele czasu. Podeszłam do lustra i westchnęłam ciężko widząc czerwono siny policzek. Przesunęłam po nim palcami, przypominając sobie z kim żyłam. A to co działo się przed chwilą w kuchni było tylko złudzeniem, żebym znowu mu zaufała. Sięgnęłam do kosmetyczki i zakryłam korektorem ślad. Związałam włosy w wysokiego kucyka a palcami poprawiłam francuską grzywkę. Zalożyłam jasne dopasowane jeansy, czarna koszulkę którą włożyłam w spodnie. Wyszłam z łazienki i podeszłam do drzwi wejściowych zakładając białe trampki. Narzuciłam na siebie czarną kurtkę i odwróciłam się w kierunku kuchni.
- Idę do pracy! - krzyknęłam, zgarniając z komody torebkę która przewiesilam przez ramię.
- O której będziesz? - odkrzyknął Luca, wyczekując odpowiedzi.
- O 18 powinnam już być w domu. Pa! - odpowiedziałam łapiąc za klamkę. Już chciałam wyjść kiedy usłyszałam za sobą westchnięcie.
- Tylko się nie spóźnij, tak jak wczoraj. - po moim ciele przeszła gęsią skórka. Zatrzęsłam się odwracając głowę w kierunku mężczyzny. Te oczy. Takie pełne złości. Tak bardzo gotowe do ataku. Kiwnęłam potakująco głową, wychodząc z mieszkania.
                                       ****
Weszłam do kawiarni i od razu uderzył mnie zapach świeżo mielonej kawy. Lubiłam to miejsce. Kawiarnia była w kolorach bieli, pudrowego różu i błękitu. Stoliki były wykonane z jasnego drewna, krzesła były w tym samym kolorze. Ozdobą były rośliny rozwieszone na ścianach pomieszczenia. Podłoga była zrobiona z jasnego drewna.
  Ruszyłam w kierunku zaplecza, założyłam różowy fartuszek i od razu wzięłam się do roboty, bo jak zwykle o tej godzinie ruch był spory.
   Mknęłam między stolikami z tacą na której były  filiżanki z kawą. Kiedy rozniosłam już wszystkie zamówienia,  wzięłam notes podchodząc do jednego ze stolików przy którym siedział mężczyzna w czarnym garniturze, musiał niedawno wejść bo wcześniej go nie zauważyłam.
- Dzień dobry, co podać? - zapytałam z uśmiechem na ustach, trzymając w drugiej ręce różowy długopis, gotowa do zapisania nowego zamówienia. Wtedy dojrzałam ciemne jak węgiel oczy które na mnie patrzyły. Nogi się podemną ugięły a pieprzony notesik prawie wypadł mi z ręki.
O mój dobry Boże.
- Poproszę kawę. Czarną z dodatkiem karmelu. - Tembr jego głosu dotarł do moich uszu. Wyglądał jak pierdolony grecki bóg. Szczękę miał mocno zarysowaną, którą otaczał delikatny zarost. Przepięknie, kurewsko przepięknie prosty, zgrabny nos. Dłonie. O boże. Dłonie miał tak duże i silne że miałam ochotę aż ich dotknąć. Szyty na miarę czarny garnitur który idealnie opinał się na jego mięśniach.
Ja pierdole. Zaraz tutaj spłonę.
Z zamyślenia wyrwało mnie chrząknięcie mężczyzny. Wpatrywał się we mnie z przechyloną w bok głową. Dopiero się zroientowałam, że miałam rozchylone usta i wpatrywałam się w tego Anioła dłuższą chwilę.
- Yhm... Ja... O Boże. Przepraszam Pana bardzo. Zamyśliłam się. Jestem niedzisiejsza. To znaczy... Nie piłam. Nie mam kaca. - rozejrzałam się nerwowo po otoczeniu.
Zamknij się już idiotko.
Skarciłam się w myślach. Co ja właśnie odpierdoliłam. Wzięłam głęboki wdech.
- Ja już pójdę po tą kawę. Czy podać coś jeszcze? - zapytałam nerwowo poruszając długopisem między palcami.
- Tak. Chcę jeszcze raz zobaczyć Twój uśmiech. - Powiedział to tak uwodzicielskim tonem, że prawie runęłam na ziemię. Chyba potrzebuję lekarza. Najlepiej psychologa, bo nieźle pierodolnęłam w coś głową. Albo najlepiej od razu niech przyjadą po mnie ze szpitala psychiatrycznego. Zaszyję się tam i zapomnę o swoim idiotycznym zachowaniu. Odwróciłam się szybko i zabrałam się za przygotowywanie kawy dla nieznajomego. Ręce nadal mi się trzęsły. Motylki latały po moim brzuchu jakby nawciągały się amfetaminy.
Spokój. Uspokój się. Wdech, wydech, wdech, wydech.
Położyłam biała filiżankę na tacy i złapałam ją w dłonie idąc do stolika.
Tylko się nie przewróć. Wtedy już będziesz musiała ze wstydu wyjechać na inny kontynent.
Podeszłam do stolika i podałam filiżankę która stała na spodku razem ze złota łyżeczką.
- Smacznego. - Odwróciłam się szybko, ruszając w kierunku zaplecza. Już dosyć zażenowania na dzisiaj. O tym wszystkim pozwoliła mi zapomnieć lawina klientów tuż przed godziną trzynastą. Co jakiś czas zerkałam na stolik. Mężczyzna cały czas tam był, co chwilę mi się przygladając. Wyrwał mnie z miejsca krzyk jednego z klientów, przywołującego mnie do stolika. Podbiegłam do niego szybko wyjmując notesik z kieszeni fartucha.
- Co dla Pana? - zapytałam, uśmiechając się.
- Długo jeszcze miałem tak czekać? Siedzę już tutaj od 15 minut. A ty urządzasz sobie pogawędki z klientami. - starszy mężczyzna wysyczał w moim kierunku uderzając pięścią o blat stołu. Podskoczyłam na ten dźwięk i od razu przeprosiłam.
Stary obleśny gbur.
Przychodził tutaj dzień w dzień i uprzykrzał mi życie i przy okazji psuł dobry humor. A dzisiaj miałam pierdolony wspaniały humor.
- To samo co zawsze espresso i tiramisu? - zapytałam, na co dostałam w odpowiedzi skinienie głową. Odwróciłam się, chcąc przygotować zamówienie. Wtedy poczułam jak dłoń mężczyzny uderza w mój pośladek. Poczerwieniałam ze złości i odwrociłam się w stronę obleśnego faceta.
- Nigdy więcej nie waż się mnie dotykać. - warknęłam przez zaciśnięte zęby. Mój oprawca jedynie się uśmiechnął, krzyżując ręce na piersi.
- Przecież takie jak wy... Biedne, pracujące w kawiarniach właśnie tego chcą. Nie mów, że nie potrzebujesz więcej pieniędzy. Ja ci to wszystko mogę dać. - mówiąc to złapał mocno mój nadgarstek przyciągając mnie do siebie, najbliżej jak się da. Poczułam odór alkoholu.
Chryste. Jest dopiero 13. Ohyda.
Probowałam wyrwać swoją dłoń z żelaznego uścisku, z marnym skutkiem. Przybliżył usta do mojej twarzy, szepcząc mi do ucha.
- Musisz być tylko grzeczna. I nie zwracać na nas tak wielkiej uwagi. - wyszeptał wprost do mojego ucha.  Nie potrafiłam obronić się przed własnym chłopakiem, nie umiałam uciec ale w tamtym momencie myślałam tylko o sobie. Nie wiem skąd u mnie taki przypływ heroizmu. Być może obudził  się we mnie instynkt przetrwania. Może pora zawalczyć o samą siebie? Sięgnęłam dłonią po karafkę z wodą, która była przygotowywana na każdy stolik z samego rana. Jednym ruchem chlusnęłam jego zawartością w twarz tego starego oblecha.
Tak jest Rose! Dowal mu.
To na chwilę zbiło go z tropu, przez co puścił moją dłoń i zaczął wycierać mokrą twarz.
- Gallone! - usłyszałam za sobą głos szefa. Odwróciłam się w jego kierunku mrużąc przy tym oczy. Złapał mnie za przedramię i pociągnął na bok.
- Co ty odpierdalasz? - warknął przez zacisnięte zęby. - Wiesz co ci powiem? Pakuj swoje rzeczy i wypierdalaj stąd. - puścił moją rękę popychając mnie w stronę zaplecza.
- Co? - wydukałam. Świetnie.
Stanęłam przed nim, rozwiazując fartuszek na plecach. Ściągnęłam go przez głowę, rzucając w kierunku szefa. Zagrnęłam torbę i kurtkę z zaplecza. Złapałam za klamkę, zaciskając na niej dłoń tak mocno jak się da. Zmrużyłam oczy odwracając się w kierunku właściciela kawiarni, który ciągle mi się przyglądał.
Oho, nadciąga kolejny przypływ heroizmu. Temu też dowal Rose!
- Wiesz co, Stefano? Pierdol się. Razem z tą twoją pierdoloną kawiarnią. Jeżeli tak wygląda polityka twojej kawiarni to gratuluję, bo za chwilę będziesz miał tutaj burdel. Niech ci spłonie ta buda. Wy wszyscy też się pierdolcie. - zwróciłam się w kierunku klientów, wystawiając do nich środkowy palec. - Pierdolone gbury. - wyszłam z kawiarni, zatrzaskując za sobą drzwi. Wplotłam palce w swoje włosy, wydając z siebie okrzyk... właściwie sama nie wiem czego. Szczęścia, frustracji? Usiadłam na krawężniku, opierając głowę o swoje kolana. Zamknęłam na chwilę oczy, chcąc się uspokoić.
Świetnie Rose. Właśnie zostałaś bezrobotna. ZNOWU!
Psychiatra potrzebny na już. Dzisiaj porządnie mi odwaliło.


Dziękuję wszystkim za przeczytanie pierwszego rozdziału❤️ Cieszę się, że mam dla kogo pisać. Kolejny rozdział wleci we wtorek lub środę. Jesteście gotowi na spotkanie z Diabłem? 😉

Płomyczek Where stories live. Discover now