10.Ocalenie cz.1

403 17 23
                                    

Poranna pobudka przypominała taką po imprezie. Obudziłam się z ogromnym bólem głowy i kacem- z tą różnicą, że moralnym..

Pół nocy spędziłam skulona na łóżku, drugie pół przespałam z przerwami. Śniły mi się dziś same koszmary, przez co, często się budziłam.

Usiadłam na skraju łóżka a myśli chwilowo wróciły do wczorajszego dnia.

~Muszę dziś z nim porozmawiać, przeprosić.. Oczywiście w dalszym ciągu uważam, że zachował się jak dupek ale wcale nie byłam lepsza. Zachowałam się jak totalna egoistka myśląca tylko o sobie, nawet nie próbowałam zrozumieć, tego co teraz czuje i przeżywa. Nie jest to łatwe dla naszej dwójki porówno a wczoraj zdecydowanie nas poniosło..~

Ogarnęłam się szybko żeby nie spóźnić się na trening. Po drodze, musiałam zahaczyć wulkan aby przywitać się z Arą.

Po wyjściu,uderzył mnie gorący podmuch wiatru, wydawał się jakiś inny niż zwykle-bardziej siarczysty i duszący. Jednak to nie jedyna anomalia, którą dostrzegłam-zazwyczaj niebiesko-szare niebo zastąpiło różowo-czerwone.

~Co się dzieje?~

Lekko zdezorientowana, pobiegłam prosto do sali treningowej. Wpadłam do środka jak poparzona.

-Cześć wszystkim!

Jednak nie uzyskałam odpowiedzi, na sali panowała kompletna cisza. Przeszukałam wszystkie pomieszczenia ale bez skutku. Zestresowana popędziłam spowrotem do domu, zajrzałam do wszystkich pokoi ale nie zastałam nic oprócz pustki.

~Nie no, teraz jestem pewna, że coś się stało!
Ara, moja ostatnia nadzieja!~

Biegłam tak szybko, jak nigdy dotąd.

-Ara, Ara!!- krzyczałam już od drzwi.

Na szczęście, ją zastałam u siebie.

-Kruszynko, wiesz może gdzie są pozostali? Coś się stało?

Smoczyca wyskoczyła na podwórko. Wiedziałam już, że chce mnie zabrać do reszty, bo coś się wydarzyło. Nie zastanawiając się, wbiłam się na jej grzbiet i poleciałyśmy w docelowe miejsce.

Znajdowałyśmy się nad pustynią i tam też wylądowałyśmy, już podczas zniżania lotu, zauważyłam wszystkich stojących wokół jakiś czarnych punktów.

Przyspieszyłam kroki.

-Powiedzcie stał..

Nie zdążyłam dokończyć, moje serce pękło na milion kawałków..

-O mój boże, nie!!-upadłam na kolana a policzki stały się mokre od łez..

Przede mną leżało kilkaset martwych Hamiskusów..

Przez dłuższą chwilę nie mogłam wydusić z siebie choćby słowa. Wszyscy stali i obserwowali mnie ze współczuciem..

-Co się stało?

-Zaczęło się.. On się budzi.-powiedział Lucyfer, kładąc rękę na moim ramieniu.

-Dlaczego akurat one? Czy jakieś przeżyły?

-Hamiskusy są najbardziej wrażliwe na zmiany a niestety dziś pewne zaszły-pewnie już zauważyłaś.. Widzieliśmy stado, które odleciało w tamtą stronę-wskazał palcem na północ—jednak nie jesteśmy w stanie ich namierzyć. Jest szansa, że dostosują się do nowych warunków i przeżyją.. Ale to ten lepszy scenariusz.

-To były moje ulubione ptaki! Nogi z dupy mu powyrywam, niech tylko wyjdzie z tej swojej nory!-krzyknął Clysm.

Rzeczywiście musiał być do nich przywiązany, skoro on; oaza spokoju-wyrzucił z siebie takie słowa.

Zerwałam się, jakby do mnie dopiero dotarło.

-Hope!!-wydarłam się z całych sił —Gdzie jesteś?
Zaczęłam rozglądać się w popłochu.

-Hope!!

Usłyszałam słabiutkie ćwierkotanie pod stosem martwych ciałek..
Tym prędzej,zaczęłam ją odkopywać.
Bolało mnie wszystko w środku, wnętrzności wykręcały się na boki.. Mój malutki ptaszek nadziei..
Wzięłam ją w rękę, uważnie oglądając z każdej strony. Wyglądała jak siedem nieszczęść- połamane skrzydła, urwany dzióbek, łapka wisząca bezwładnie.. Wiedziałam, że nie przeżyje.. Przytuliłam ją delikatnie do piersi.

-Już dobrze malutka, zaraz zaśniesz i nic już nie będzie cię bolało.-mówiłam najbardziej delikatnym głosem jakim tylko potrafiłam.

Fala łez przelewała się z moich oczu.

Po chwili serduszko Hope zatrzymało się a ja razem z nim..

~Czy wszystko tu muszę tracić?! Nie mogę mieć choć minimalnego szczęścia?! Czy taki będzie mój los do końca?!~

Rozpacz rozrywała mnie od środka.
Położyłam przed sobą martwą Hope, czując jak narasta we mnie złość... Coś czego w żaden sposób nie potrafiłam okiełznać..

Zaczęło robić mi się gorąco, moje własne ciało parzyło mnie od środka. Serce przestało bić a krew w żyłach próbowała wyskoczyć. Łzy zmieniły kolor na czerwony a wzrok się wyostrzył.
Spojrzałam na Lucyfera a ten tylko stał, gapiąc się, kompletnie oszołomiony.

-Nieee!-krzyk wyrwał się z mojego gardła, była w nim sama rozpacz i złość.

W tym momencie, wszystkie ptaki uniosły się do góry i zaczęły wirować wokół mnie. Fala uderzeniowa ogarnęła wszystko; Alpanu, Lucyfera i Clysm'a odrzuciło do tyłu a Viral i Storm wylądowali kilkadziesiąt metrów dalej.
Siedziałam tak sama, tylko płacząc-pośród tych wszystkich wirujących zwłok.

Za bardzo nie rozumiałam co się dzieje, byłam jakby na haju..
Dźwięki zaczęły rozbrzmiewać dookoła mnie.. Dopiero po chwili zdołałam je rozpoznać.

Ćwierkanie!!

~One żyją?!~

Podniosłam się z ziemi i zaczęłam tańczyć razem z wirem. Moje serce ogarnęła ulga.

~Żyją!~

A ja razem z nimi.

Stopniowo się uspokajałam a wraz ze mną wiatr.Gdy już kompletnie opadł, zatrzymałam się a przede mną zaświeciła chmara płonących skrzydełek. Szczęście wypełniło mnie od środka. Nie wiem jakim cudem ale udało się!

Ptaki zerwały się do lotu, jakby lekko otumanione. Tylko jeden został by przysiąść chwilę na mojej dłoni - Hope.

-Cześć malutka. Cieszę się, że nic ci nie jest. Więcej nie pozwolę cię skrzywdzić, obiecuję.-pocałowałam ją lekko w dzióbek a ta wydała ciche pisknięcie.—Leć do swoich, jeszcze się zobaczymy.

I poleciała,radośnie trzepocząc skrzydełkami.

-Co do chuja?!-Głos Virala zmusił mnie do odwrócenia się w prawo.

Wszyscy stali jak zamurowani.

-Manekin challenge?-rzuciłam rozbawiona.

Jednak to było ostatnie, co zdążyłam powiedzieć. Świat zaczął ciemnieć a siły zaczęły mnie opuszczać, czułam jakbym miała zemdleć.

I zemdlałam.

-Jasmine! Wszystko w porządku?Jasmine! Nie odpływaj!-słowa Lucyfera huczały mi gdzieś z tyłu głowy ale nie byłam w stanie zatrzymać świadomości..

Ciemność.

Ciemność.

Diabelska droga [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz