VII

49 6 2
                                    

No i to kolejny rozdział kochani, akurat mam gorączkę więc już odpoczywam. Zamiast czytać lekturę na poniedziałek piszę dla was kolejny rozdział, więc mam nadzieję że się spodoba
Z góry przepraszam za wszystkie błędy ale ledwo co trzymam telefon w dłoniach.
———————————————————————————
Cole
Dochodziliśmy już powoli do obozu, Jay się uparł że będzie chodził sam, ale tylko gdy zobaczyłem jego kostkę bez żadnego słowa wziąłem go na ręce. —Kuźwa Cole! Poradzę sobie— powiedział głośno, a następnie wziął zamach swoim patykiem na podpórkę i mnie nim walną —Okej! Tak się bawisz?!-i następnie wyrwałem mu kij z rąk i wyrzuciłem w przepaść. Niestety jestem typem osób, które potrafią się dosyć mocno zirytować, Jay już siedział cicho i spokojnie, co mi pasowało bo w taki sposób było łatwiej. Po 20 minutach postanowiłem zrobić małą przerwę, więc posadziłem Jay'a na głazie, i sam koło niego sobie usiadłem. Słuchałem w ciszy odgłosy tak zwanej „matki natury", które były całkiem uspokajające. Kiedy moja mama odeszła, to był właśnie mój jedyny sposób do uspokojenia się, a ojciec w nic się nie wtrącał więc to było moje jedyne rozwiązanie problemów, ta jego kariera muzyczna doprowadzała mnie do szału, w praktyce on kocha bardziej muzykę niż własnego syna. Spoglądałem dyskretnie na te błękitne oczy Jay'a, jest możliwe że chyba się w nim zauroczyłem, ale sam nie wiem co o tym myśleć. Ten błękitek ma nie za dobre wspomnienia z związków, niby wszystko już jest dobrze ale, spoglądając na niego wciąż można ujrzeć tą duszyczkę wartą więcej niż cokolwiek na świecie, błąkającą się samotnie po tej złej i niebezpiecznej krainie, która potrafi powoli wyniszczać go od środka. Oby dwoje przeżyliśmy raz te dobre doznania, a raz te złe, zresztą jak każdy, ale daliśmy radę i poradziliśmy sobie do tej pory. Z mojego rozmyślania wybudził mnie Jay, który oparł swoją głowę o moje umięśnione ramię -jak myślisz, jesteśmy już blisko?- zapytał się mnie spokojnie -zapewne, tak- odpowiedziałem na pytanie -no dobra, czas się zbierać- powiedziałem ostatecznie, na co Jay tylko mruknął. Wziąłem go delikatnie na ręce, i zacząłem iść przez ścieżkę, którą zapamiętałem....chyba.
Jay
Zacząłem pleść warkoczyki z włosów Cole'a, mam to już w nawyku. Nie wiem czemu, ale strasznie lubię to robić, to jest takie uzależniające, po za tym Cole ma takie milusie włosy, i gdy tylko rzucą mi się w oczy muszę zaciskać zęby, by powstrzymać się od zaplątania warkoczy. Zakochałem się normalnie w tych włosach czarnych jak smoła. Moje włosy to rude gniazdo, a to wszystko przez to że Cole wypróbował z jakieś trzysta aktywatorów do skrętu, i otrzymał efekt moich kręconych włosów, które uwielbia. Tylko ja ich nienawidzę, bo zawsze się plątają i trudno je ogarnąć -już jesteśmy blisko- powiedział Cole wyrywając mnie z mojego toku myślenia. Do obozowiska mojej drużyny zostało max. 5 minut, przez co byłem strasznie podekscytowany niby nie było mnie dwa dni, ale i tak dla mnie było to za dużo.
-no i już jesteśmy...- Powiedział Cole przerywając na końcu zdania, miałbym taką samą reakcję gdybym po kilku godzinnym noszeniu przyjaciela zastał swoje obozowisko w gruzach. Nastała cisza, a w mojej głowie krążyło jedno jedyne pytanie, co się stało z naszymi przyjaciółmi.
-co tu się stało?..- zapytałem, patrząc na potargane namioty -nie mam pojęcia, ale nie wydaje mi się że byłby to jakiś atak zwierzęcia, popatrz- po skończeniu zdania podszedł do jednego z namiotów, do którego był wbity pal. Po chwili wyrwał go z resztki namiotu i zaczął go przeglądać, ja w tym samym czasie zacząłem przeszukiwać resztę namiotów, w których mogła by być jakaś wskazówka.
Przeszukiwanie trwało zaledwie 5-10 minut, a ja już znalazłem kolejny ślad. Był to list, pewnie pisany na szybko przez Lloyda. Zawołałem Cole'a żebyśmy przeczytali ważny List, który zapewne świadczył o naszym dalszym losie.

Kimkolwiek jesteś, wiedz że miejsce jest to pełne nie bezpieczeństw. Przez kilka dni doznawaliśmy dość dziwne zjawiska, nie raz napotkaliśmy się na cienie, które cały czas nas śledzą.
Czujemy że może coś się wydarzyć.
Ostatnio napotkaliśmy się na pewny naszyjnik,
Podejrzewamy że należał do członka plemiona zamieszkującego to przeklęte miejsce...dwójka naszych przyjaciół podajże zaginęła w dżungli, dosyć mocno się o nich martwimy..."
Lloyd Garmadon

-czyli jest możliwość że zostali napadnięci?...- zamruczał Cole, po czym rozmyślał przez chwilę
-Mam już pewien plan, ale będzie on nas dużo kosztował...- powiedziałem. Kolejny raz nastała cisza, naszczęście krótka. -słucham- odpowiedział Cole....

-żartujesz sobie?! Przecież my nawet 5 sekund tam nie wytrwamy, nakryją nas w mgnieniu oka!- po czym zaczął mną trząść, i panikował jakie mogły by być skutki mojego planu -no to w takim razie słucham, jaki ty masz plan? Hm?- Zrobiłem poważną minę, i czekałem na odpowiedź. Słyszałem tylko ciszę
-no właśnie, tak jak myślałem- powiedziałem w formie sarkazmu, po czym zacząłem szykować potrzebne rzeczy do jak najdłuższego przeżycia w tej dżungli. Czułem że kostka zaczynała się regenerować, co było jednym z plusów -Jay, poczekaj proszę- za swoimi plecami usłyszałem głos przyjaciela -ja...ja naprawdę nie chcę żeby coś nam się stało, ledwo co funkcjonujesz, a ty już chcesz wyruszać na wyprawę, która może się dla nas obojga skończyć? Nie mam ochoty by do tego doszło. Daj odpocząć kostce, a potem zaczniemy planować co będzie dalej- powiedział delikatnie -Ale w każdej chwili może być za późno! Skąd wiesz że już ich nie faszerują?! Cole ja naprawdę nie chcę żeby coś się nam stało, ale inni też są w potrzebie i w dodatku to nasi przyjaciele- odpowiedziałem lekko zdenerwowałem i zirytowany jego propozycjami. Spakowałem do plecaka już wszystko, teraz muszę tylko ogarnąć sobie jakieś kule, bo inaczej naprawdę nie wytrwam dość długo. Cole był trochę przygaszony i nic się nie odzywał, można by powiedzieć że trochę się pokłóciliśmy. Odłożyłem plecak i podszedłem do Cole'a, który siedział na pniu drzewa. Przytuliłem się do niego. Niestety to jest moja reakcja, gdy chce się z kimś pogodzić, bardzo zależy mi na dobrych relacjach, a najbardziej na tej z Cole'm jest on najważniejszą osobą w moim życiu.
-Cole ja przepraszam, że podniosłem głos...- powiedziałem najdelikatniej jak umiałem, tylko żeby go bardziej nie urazić -trochę mnie poniosło... no ale tu wiesz jak ja reaguje na takie sytuacje...- dodałem jeszcze, w tym samym czasie wtulając się w niego
-no mnie trochę też poniosło...nie powiem nie- odpowiedział -przepraszam...- dodał po chwili, na co ja się uśmiechnąłem -ja też przepraszam, zgoda?- powiedziałem pytająco, za to na twarzy Cole'a zamiast smutnego wyrazu pojawił się szczęśliwy...
———————————————————————————
Nie jest to może jeden z moich najdłuższych rozdziałów, ale tak jak pisałam na  wstępie mam gorączkę tak 40 stopni już, więc jestem bardzo zmęczona, mam nadzieję że wam się spodobało
1085 słów

Everything For Us  | Bruiseshipping |Where stories live. Discover now