Rozdział drugi (dokończenie)

633 50 8
                                    

Chwiejnym krokiem podchodzę do matki, a następnie bez cienia żalu wytrącam z jej rąk buteleczkę. Głuchy trzask plastiku uderzającego w podrapane panele roznosi się w całym mieszkaniu, ale to i tak nic w porównaniu z wyciem, które wydostaje się spomiędzy zaciśniętych warg matki. Gdy unoszę na nią wzrok, dostrzegam na jej twarzy prawdziwą furię. Wstaje z kanapy, a jej kościste ramię owija się wokół mojej szyi. Roztwieram oczy z przerażenia. To pierwszy raz, kiedy posuwa się tak daleko.

– Co to ma być? – Syczy wściekle.

– Zostaw mnie! – Charczę.

Szamotam się, próbuję uwolnić oddech czując jednocześnie jak coś gorącego gromadzi się pod powiekami. Biorę drżący, delikatny wdech i zagryzając policzki od wewnątrz w myślach powtarzam, że nie pozwolę by widzieli mój strach. Niespodziewanie do matki podchodzi Tony i z łagodnością w głosie prosi ją, by mnie puściła. Mam ochotę parsknąć śmiechem. Naprawdę sądzi, że to coś pomoże? Nie ma pojęcia jaka jest, kiedy zabraniam jej brać tych cholernych pigułek.

– Daj jej zrozumieć. – Ciągnie mężczyzna.

– Nie powinieneś tu przychodzić. – Cedzi rozdrażniona. – Dlaczego nie możemy wrócić do starego schematu? Spotkania były w porządku.

– Bo jesteś na innym etapie, Brendo. Potrzebujesz mojej codziennej obecności. Spójrz na mnie i spróbuj zaprzeczyć.

Ucisk na mojej szyi słabnie, a kiedy staje się zupełnie luźny odsuwam się od matki.

– Kim jesteś? – Pytam Tony'ego. – Tylko bez żadnych wykrętów, dobra?

– Ona nie zrozumie! – Warczy matka.

– Dajmy jej szansę. Moim zdaniem wykazuje się ponad przeciętną dojrzałością.

Kręci mi się w głowie. Ból żołądka skutecznie przyćmiewa resztę słów mężczyzny. Tak bardzo chce mi się jeść, że nieświadomie unoszę rękę i zaczynam obgryzać paznokcie.

– Masz ochotę na pizzę? – Tony uśmiecha się. W tajemniczych oczach zauważam błysk, który uruchamia wszystkie czerwone alerty w mojej głowie. Wzdycham głęboko, oczywiście, że mam ochotę na pizzę. Zjadłabym nawet swoją starą skarpetkę byleby tylko uwolnić się od tego okropnego bólu żołądka. Jednak czujność sugeruje, bym za bardzo nie ufała. Muszę utrzymywać dystans.

– Czemu to robisz? – Matka podobnie jak ja, niczego nie rozumie.

– Powiedziałem ci.

– To bzdura! Ona nie będzie chciała.

– Pozwól jej zadecydować, Brendo.

Mężczyzna przesuwa się w moją stronę. Koncentruję się na jego pociągłej twarzy i głębokich bruzdach wokół oczu. Nie wygląda groźnie. Wręcz przeciwnie, sprawia wrażenie dobrego wujka. Kogoś, kto naprawdę pragnie pomóc drugiej osobie. Tylko...dlaczego nam? Przecież jest mnóstwo innych biedujących osób. Skagway nie należy do żadnej elity. Wszędzie są bezdomni. Czemu to właśnie nas chce uratować? Jaki ma w tym interes?

– Czego chcesz, co? – Żądam odpowiedzi. – Co to są za pigułki? Czym faszerujesz moją matkę?

– Tony mi pomaga! – Kobieta wydziera się w obronie mężczyzny.

– Pomaga?! Zachowujesz się jak wariatka! W czym miałby ci, do cholery, pomóc?! – Puszczają mi nerwy. Matka zaciska zęby, a rysy jej twarzy się wyostrzają. Wiem co zaraz nastąpi. Dopada do mnie, chwyta za ramię i potrząsa tak mocno, że omal tracę równowagę. Gniew wyzierający z jej oczu przebija mi kości, ale nie tylko ona jest wściekła. Furia, którą czuję wreszcie znajduje ujście. Wyszarpuję się z jej uścisku lecz kiedy obok pojawia się Tony szybko dociera do mnie, że nie uwolniłam się sama.

– Może zaczniemy od początku? – Proponuje dziwnie spokojnym, prawie uległym tonem.

– A może wyniesiesz się z mojego domu? – Warczę masując obolały bark.

– Twoja mama jest bardzo chora.

– To już zauważyłam. – Parskam, ale powaga na jego twarzy zmusza mnie do wybąkania krótkich przeprosin. – Chora? Na co? – Parzę to na nią, to na niego.

– Tego staramy się dowiedzieć. Tabletki są jej potrzebne, by móc funkcjonować. Nie jesteśmy przestępcami, nasza wspólnota przynosi jedynie pomoc i ulgę w bólu. – Dłoń mężczyzny opada na moje ramię. – Jest w tobie ogień, dziewczyno. To dobrze, gdy już ujrzysz prawdę, rozświetlisz sobie mrok niewiedzy. A do tego czasu – Odwraca mnie w kierunku matki, która zastygła niczym wosk. – Brendo, pozwól jej zażyć tego samego szczęścia.

Mrugam niespokojnie, gdy koścista, chuda dłoń matki wyciąga się w moim kierunku. Wstrzymuję oddech, widząc jak powoli roztwiera palce.

– Nakarm swoją niepewność. – Mówi, kiedy moje oczy opadają na okrągłą, fioletową tabletkę z wytłoczonym symbolem nieskończoności. 

Till the Last Breath (Romantic thriller 18+)                    ZOSTANIE WYDANE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz