Rozdział 6

32 2 0
                                    

Teraz każdy już widział tamten wywiad. Nie odważyłam nawet się odezwać do Ariego, do Seana zresztą też, ale on to ci innego. Na internecie pojawiają się pierwsze plotki o mnie i o Arim... Riverze. Kojarzę to nazwisko tylko skąd? Nie będę sprawdzać ani nawet o tym nie myśleć. Nie chciał, abym to robiła. A ja szanuję decyzje innych.

Po kilku minutach zauważyłam tylko jednego SMS-a od matki. Jednego, jedynego.

Mama: Widziałam wywiad. Gratulacje, radź sobie sama. Nie licz ani na mnie ani na ojca. Jesteś już dorosła.

Niezupełnie dorosła. Skończyłam już 18 lat. To dla moich rodziców jest pełnoletność, nie tak, jak prawnie, gdy się kończy 21 lat.

Może to już czas, żeby wyjść z pokoju i zobaczyć wszystkich ludzi, którzy oglądali wywiad. Pewnie całe miasto, ale kto by się tym przejmował. Nie, żartowałam. Nigdzie nie wychodzę. Piszę do Seana i proszę, aby mi ją zamówił, a później przyniósł.

On nie wie, jak to jest, gdy się coś źle powie na wywiadzie. On tego nie doznaje, więc mu szczerze zazdroszczę. Czasami lubię występować w wywiadach lub programach i opowiadać o tym, co kocham. Ale czasami, jak coś się zepsuje to się nie da tego odwrócić.

Napisałam do niego w związku z pizzą dobre 15 minut temu, a ten chuj jeszcze mi nie raczył odpisać. Chyba muszę zejść i osobiście go poprosić, bo tak nie wyjdzie. Ostatecznie zebrałam się w sobie i ruszyłam powolnym, niepewnym krokiem na dół, w stronę salonu. Oczywiście siedział na kanapie jedząc popcorn i oglądając jakiś bezsensowny serial. Jak zawsze.

- Ooo, wyszłaś z pokoju. - prychnął, gdy tylko mnie zauważył. Już miałam mu coś odpowiedzieć, ale on mnie wyprzedził. - Nie martw się o wywiad. Widziało go tylko kilka tysięcy ludzi. Nie ma katastrofy. - powiedział i się cicho zaśmiał.

- Pierdol się. - przewróciłam oczami i w momencie sobie przypomniałam po co tu przyszłam. - Zamów pizzę.

- A, właśnie. Widziałem wiadomość, ale nie rozumiem dlaczego ty nie możesz tego zrobić.

- Bo rozpoznają mój głos, debilu. - Sean otworzył buzię, aby mi cos już powiedzieć. Ostatecznie tym razem ja go wyprzedziłam. - Tylko to zrób i nic więcej nie mów.

Pokiwał głową na moje słowa i wyciągnął telefon. Jakoś dziwnie łatwo poszło. Zaczął wpisywać jakiś numer, najprawdopodobniej do pizzerii i w końcu spytał.

- Jaka? - popatrzyłam na niego z nierozumieniem, na co on tylko głośno wypuścił powietrze i pokręcił głową z niedowierzaniem. - Jaka pizza? Pepperoni, czy co?

- Margharita. - odpowiedziałam mu niemal od razu. - Moja ulubiona.

- Chciałbym pizzę margharitę dla mojej współlokatorki... - zaczął swoją wypowiedź do telefonu, a ja się zorientowałam, że nie powinnam mu ufać. - chciałbym powiedzieć, że wspaniałej, ale jednak bardzo jest wkurwiająca. Dziesięć minut? Dobra, do zobaczenia, Ari.

Wiedziałam, że nie powinnam mu ufać. Jednak to zrobiłam z nadzieją, że jednak nie jest jeszcze aż tak zepsuty. Na pewno nie jest zepsuty fizycznie, bo ciało ma... o Boże. Nigdy jeszcze nie widziałam aż tak umięśnionego ciała, jak ma Sean. Nie zdawałam sobie sprawy, że w ogóle kiedyś je zobaczę, ale no. Często chodzi bez koszulki po prostu.

Postanowiłam pobiec do swojego pokoju i pójść trochę poćwiczyć do mistrzostw. Wiem, że głupie, bo jeszcze przed chwilą stwierdziłam, że się nie ruszam z domu. Ale nie mogę zobaczyć Ariego. Po tym co odjebałam na wywiadzie nie jestem psychicznie gotowa, żeby go zobaczyć. Szybko przebrałam się w strój kąpielowy, złapałam za deskę surfingową, krem do opalania (na wszelki wypadek) i wyszłam przez okno. Przynajmniej nikt mnie nie widział. Nie wzięłam ze sobą nawet telefonu, co patrząc na mnie to już jest bardzo dziwne. Zostało mi jeszcze znaleźć jakiś kawałek plaży, o którym mało kto wie. Na szczęście taki znam.

☆☆☆

Siedziałam już od kilkunastu minut na gorących kamieniach. Może dlatego tutaj nie było nikogo, albo jest zbyt skomplikowane wejście tutaj. Pewnie jedno i drugie, ale przynajmniej mam miejsce, gdzie mogłam chwilę odpocząć i pobyć sama.

To właśnie tutaj siedziałam po moich przegranych zawodach przez jakiegoś pierwszego lepszego chłopaka. Miałam wtedy 12 lat. W tamte wakacje poznałam moją pierwszą i jak wtedy myślałam prawdziwą miłość. Carol Stanford był trzynastoletnim uroczym blondynkiem z piegami i błękitnymi oczami. Nigdy nie widziałam aż tak słodko wyglądającego chłopaka jak on. Byłam nim kompletnie zauroczona. Spotykałam się z nim przez cały czas zamiast trenować. Ostatecznie zerwał ze mną tydzień przed zawodami i już było za późno, aby się w miarę dobrze przygotować. Po przegranej zamówiłam pizzę i przyszłam na tę plażę użalać się nad sobą. W tamtym momencie obiecałam skończyć z jakąkolwiek miłością, co właśnie złamałam.

Nie wiedziałam ile czasu jeszcze tak siedziałam, ale gdy w końcu zrobiło mi się strasznie gorąco postanowiłam wskoczyć do wody i potrenować. Przy okazji się też ochłodzić. Nie było mnie z dobre pięć godzin. Zresztą nie dziwię się, bo same dojście do plaży zajmuje godzinę w dwie strony, czyli pol godzinh w jedną stronę. Po prostu już nie mogę się doczekać, gdy przekroczę drzwi wejściowe. Może już zauważyli, że mnie nie ma? Dobra, raz się żyję. Wchodzę. I to był błąd. Cała moja "paczka" automatycznie się na mnie spojrzała, przez co chciałam odwrócić się i uciec jak najdalej się da. Oczywiście moje nogi odmówiły posłuszeństwa, więc stałam jak wryta i gapiłam się na przyjaciół, czekając na ich ruch.

- Gdzieś ty do cholery jasnej była! - krzyknął jako pierwszy Sean, a łzy od razu podeszły do moich oczu. Oczywiście tego nie zauważył. - Wiesz jak my się martwili?! Co ty sobie wyobrażasz!? Że możesz tak o sobie uciekać?! - i wtedy miarka się już przebrała. Krzyczał na mnie. Krzyczał na mnie ktoś, komu w jakimś stopniu zaufałam. Zniszczył wszystko, na co udało mi się zapracować przez ostatnie lata.

Nie potrafiłam tego znieść. Kolejna osoba na mnie krzyczy. Znowu ktoś jest na mnie. Ktoś jest mną rozczarowany. W wakacje miałam odpocząć od takich rzeczy. Zresztą działo się to już coraz rzadziej. Robiłam w trakcie roku szkolnego wszystko, co moi rodzice chcieli. Pracowałam nad sobą, aby się nie rozklejać w takich momentach, ale się nie da. To jest po prostu niemożliwe. Nie mogę uwierzyć, jak można kogoś tak traktować.

Poczułam dotyk. Już myślałam, że ktoś mnie uderzył, ale tak się nie stało. Ktoś mnie przytulił, a tym kimś był ten, który na mnie nakrzyczał. Nie miałam ochoty na nic. W momencie zaczęłam się dławić powietrzem, a cały świat wirował. Chyba dostałam ataku paniki.

Nie rozumiałam co się dzieje. Ktoś zaczął krzyczeć. Ledwo widziałam cokolwiek przez łzy napływające do moich oczu. Jak ktoś mógł doprowadzić mnie do takiego stanu? Poczułam kolejny dotyk, jakby ktoś mnie podnosił, ale nie byłam pewna. Nie byłam pewna niczego nawet tego nie żyję. W tamtym momencie zamknęłam oczy i nie wiem co się dalej stało. Czy umarłam, czy nie.

Mam nadzieję, że nie tak skończy się mój żywot - pomyślałam. W normalnych okolicznościach nazwałabym siebie wariatką, ale nie można się obrażać, gdy się umiera. Przynajmniej takie mam zdanie o sobie. I kolejna moja obietnica będzie brzmieć tak: nikogo nie obrażę w trakcie mojego umierania. Nawet siebie samej.

Książka inspirowana "Together We Can Do Anything, Sunshine" za zgodą autorki blondi_pisze.

This summerWhere stories live. Discover now