2.Turniej

41 4 0
                                    

Wstałam o 13.
Cały piątek przeleżałam, oglądając seriale, i jedząc musli. Dietę trzbea zachować.

***
Kurwa. W chuja się stresuje.
Zostało mi do wyjścia 30 minut, zbiórka o 6.
Nie wiem czy dam radę, ale przecież nie mogę sobie tego zrobić, nie w tym życiu. Wypije herbatkę, I wyjdę.

Jestem na miejscu, nie jestem sama, jest jeszcze kilka osób, ale ich nie znam.

Stoję sobie tak sama, póki ktoś mnie nie łapie za ramię, i odwraca.

-witaj- mówi, a ja kto to.
-cześć- odpowiadam Colsonowi.
-ile już tu jesteś?- pyta.
-chwile. 10 minut?- odpowiadam.
-A która godzina?- co to za pytania.
- 5:50.-
-zdazymy.- Co ten typ ma na myśli??
- Co, ale o co ci...- nie zdążyłam nic powiedzieć. Poprostu złapał mnie za dłoń, o zaczął iść w jakąś stronę.
- Spodoba ci się.- Ten chłopak jest pełen tajemnic.

Doprowadził mnie do jakiegoś miejsca. Nie wiem jakie, bo związał mi oczy.
-na trzy czte-ry, otwierasz oczy, okej?- stresujące troszkę.
-okej..?- odpowiadam z niepokojem.
-trzy czte-ry!- zdejmuje mi opaskę, a to co widzę, zabiera mi mowę.

O kurwa, jakie to zajebiste.
Przed Mną stoi blondyn, z niebieskimi oczami, ubrany w szare dresy, czyli Colson, a za nim jest drzewko. Drzewko z brzoskwiniami, jego liście są rozowo-biale. Koło drzewa jest ławka, pokryta różowymi ledami, a na niej posadzony jest koszyk.
Jest jeszcze ciemno, dlatego wygląda to tak ładnie.

Wyciągam telefon, i robię zdjęcie. Gdy już zrobiłam, mowie do Colsona.
- O cholera, co to jest.-
- Moje dzieciństwo.- Średnio troszkę rozumiem.
- Dokładnie?- pytam.
- Gdy byłem mały, posadziłem z moim tatą drzewo. Co roku przychodziłem z nim tutaj spoglądać, czy rośnie. Tak ładnie dopiero urosło ok. 3 lata temu, niestety nie było dane mu to widzieć, chociaż kto wie.- jego mina z uśmiechu, zmieniła się w smutek.

-Przykro mi... Naprawdę żal mi to słyszeć.- podchodzę bliżej niego. MMA ochotę go przytulić, zawsze w takich sytuacjach to robię.
-nie, naprawdę jest spoko.- odpowiada.
-Nie, to nie jest spoko. Nie musisz się zamykać w sobie. Wiem, że ledwo się znamy, ale może się bardziej poznać, prawda?- patrzę na niego z lekkim uśmiechem. Na jego ustach widzę odwzajemnienie.
-Tak, jasne.- wielki uśmiech, który zaczyna mnie przytulać. To naprawdę słodkie.
Tez go przytuliłam, niestety coś nam przerwało.

Gdy usłyszeliśmy szelest w krzakach, od razu się od siebie odkleilismy, i zwróciliśmy wzrok na hałas.

Nikogo nie widzimy, dlatego podejrzewam że to zwierzę.

-spokojnie, to pewnie wiewora.- mówi mi. No przecież jesteśmy w lesie.
-Um colson.-
-Tak?-
-Ktora godzina..?- pytam go, bo przecież turniej.
Chłopak wyciąga telefon. Jego oczy robią się przerażone.
-6:20...-o cholera.
-japierdole.- odpowiadam, ale kolega robi dobry krok, znów bierze moja dłoń, i biegnies, no teraz biegniemy.

W 5 minut udaje nam się dobiec, widzimy każdego oprócz trenera, czy to znak że go jeszcze nie ma?

-Macie szczescie- krzyczy do nas jakiś gość.
-co?- odpowiada Colson.
-Zdazyliscie się.- na tym skończył, ale jego twarz pokazała co innego. No tak, napewno ssalam Colsona.
-Japierdole, zamknij morde zboku.- w szybkim tempie odpowiada mu Colson, a ten typek poprostu robi na nim słynne ,,side eye" I zabiera z niego wzrok.

Po chwili dojeżdża trener. Przeprasza nas za jego spóźnienie, i wsiadamy do busu. Wszyscy weszli, każdy siedzi praktycznie sam. Chujowo, bo nie mam jak usiąść.

-Hej alora.- krzyczy Colson.
-siadaj.- pokazuje gestem dłoni miejsce obok niego.
-oki.- podchodzę do niego, i zajmuje miejsce.

***
Połowa drogi minęła, a ja mam już dość słuchania muzyki. Pierwszy raz w życiu.

The last kissKde žijí příběhy. Začni objevovat