Oczywiście był przyzwyczajony do noszenia niewygodnych ubrań, często nawet nieodpowiednich, zbyt oficjalnych i wyniosłych dla chłopca w jego wieku. Wiedział, że w tym świecie istnieją pewne wymagania, którym on musi sprostać. Ale nawet, gdyby był tej wiedzy pozbawiony, nie poczułby się źle. Zwyczajnie nie potrafił.

            Właściwie nawet pasowało mu to, że od kołyski narzucano mu pewne standardy, że zamykano bieg jego życia w ramach odpowiednich do godnego prezentowania swojego nazwiska. Dzięki temu nie musiał udawać dziecka, którym wydawałoby się, że i tak nigdy nie był.

            Matka trzymała go za dłoń, gdy wchodzili między morze sukien i smokingów. Ten gest wydawał mu się zbędny, bowiem miał nieść otuchę i wsparcie, których Cassian przecież wcale nie potrzebował.

Różni ludzie o różnych niezwykle ważnych nazwiskach witali się z jego rodzicami. Blask świec prezentujących się w złotych kandelabrach kładł się na twarzach tych wszystkich osób, jednocześnie jakąś ich część pozostawiając w ciemności. W atmosferze tak wyniosłej łatwo było symulować grzecznościowe uśmiechy. Wystarczyło, że Cassian zmusił się do uniesienia najpierw lewego, a potem prawego kąciku ust i już wszyscy myśleli, że przemawia przez niego wyuczona uprzejmość.

Po maratonie niezbędnych powitań, mocnych uścisków dłoni i wymuszonych gestów, państwo Delmont wreszcie mogli opuścić syna, by na kilka kolejnych godzin uciec do rozmów niby to niewinnych, a jednak tak doskonale przemyślanych.

Cassian znał już wówczas Astona i Eliasa, więc z braku innych opcji ruszył na poszukiwania przyjaciół. Bystry wzrok chłopca przeskakiwał po tłumie, a drobna sylwetka przeciskała się między tymi większymi. Powietrze pachniało mieszkanką drogich perfum, czystym bogactwem.

Wiedział, że najprawdopodobniej znajdzie swoich przyjaciół na ogrodzie, bo to zawsze tam siostra Astona lubiła spędzać wieczory, które nazywała śmiało nieznośnymi. Violet uwierał wyniosły klimat owych balów, męczyła ją obecność tak wielu osób w jednym miejscu.

Na zewnątrz na dobre zapadł już mrok, pokrył swą zagadkowością korony drzew oraz budynki, jednocześnie uwydatniając prezentujące się na bezkresnym niebie lawiny gwiazd.

Niemal każde dziecko na tym świecie bało się ciemności, naiwnie wierząc, że ta może przybierać postać ich najstraszniejszych koszmarów. Cassian natomiast odnajdywał w niej pewnego rodzaju piękno, czego nie potrafił wytłumaczyć ani czym nie chciał się z nikim dzielić. To było jego osobiste spostrzeżenie; coś, co ukrył na dnie swojego umysłu.

Chwycił drobną dłonią za złotą klamkę, pchnął drzwi i moment później znalazł się już  w objęciach tegoż mroku. Otulił chłopca niczym stary dobry przyjaciel, oferując w zanadrzu ciszę oraz spokój.

Zszedł po kamiennych schodkach na trawnik, skręcił w dróżkę za drzewami, gdzie, jak wiedział, znajdował się otoczony zielenią staw. Gdy wychylił się zza ostatniego stojącego mu na drodze konaru, jego wzrok spoczął na samotnej sylwetce i nagle cały jego świat ucichł i jednocześnie wybuchnął feerią doznań w tej samej chwili.

Przy stawie siedziała obca mu do tej pory dziewczynka. Wyciągała swe rączki ku wodzie, by obserwować z zapałem, jak ta przelewa jej się między palcami. Na prostych plecach kaskadą spływały jej ciemne niczym sama noc włosy, a drobne ciało prezentowało satynową sukienkę wzbogaconą o falbanki i bufki w rękawach. Blask księżyca oświetlał połowę dziecięcej twarzy, ale tyle wystarczyło Cassianowi, by nagle zobaczyć całość, niemalże każdą jej myśl, wszystko. A gdy wzniosła oczy ku niebu i uśmiechnęła się delikatnie na widok gwiazd, nogi się pod nim ugięły, miał wrażenie, że już nie tylko on dostrzega piękno ciemności.

Zaczęło się niewinnie, od drobnego ukłucia w klatce piersiowej, które w pierwszym odruchu Cassian zepchnął na wytwór swojej wyobraźni. Potem owe kłucie przerodziło się w tępy ból. Ten atakował jego wnętrzności leniwie, wręcz okrutnie, jakby los nie chciał, by młody Delmont pominął lub zlekceważył choć sekundę tamtej chwili.

Duszności nadciągnęły chwilę później. Cassian odnosił wrażenie, jakby jakaś siła wyższa wyssała całe otaczające go powietrze, odebrała płucom zdolność prawidłowego funkcjonowania. Pot pokrywający jego skórę nagle nie był już czymś zwyczajnym i bynajmniej wartym uwagi – wyewoluował w potężne poczucie dyskomfortu, stał się swędzący i nieznośny. Serce biło mu tak szybko, że czuł jego pulsowanie w przełyku.

Nie rozumiał, co się dzieje. Nie wiedział, co wyprawia jego organizm, czy jest chory, czy może zaraz zemdleje, czy może świat postanowił go uśmiercić. Nie miał pojęcia i wtedy po raz pierwszy poczuł tak wiele, jednocześnie nie potrafiąc owych uczuć nazwać.

Ale wtedy kąciki jego ust uniosły się. W zupełnie inny sposób, niż do tej pory to robił. Nie musiał zmuszać mięśni twarzy do współpracy. To stało się samoistnie, a co więcej, Cassian nie miał nad tym kontroli. Panowanie nad każdą jego emocją wzięła w garść siedząca kilka metrów dalej dziewczynka, wciąż tak naiwnie nieświadoma obecności drugiego człowieka skrywającego się w tej samej ciemności, co ona; patrzącego na te same gwiazdy, oddychającego tym samym parnym powietrzem.

Czy to już? Czy teraz jestem n o r m a l n y?

I, dobry Boże, przez chwilę naprawdę tak myślał. Wziął powiązanie z jego stanem i widokiem ciemnowłosej za dzieło czystego przypadku.

Równie szybko zrozumiał jednak, że wszystko w jego życiu zostało przesądzone przez los, może przeznaczenie, a już na pewno przez coś niebywale okrutnego. Bowiem gdy tylko oddalił się od dziewczynki, wszystko zniknęło. Ciało rozluźniło się, ponownie wracając do zwyczajowego trybu obojętności, która zupełnie nagle zaczęła go uwierać. Serce unormowało swój rytm, krew przestała wrzeć. Każda myśl z głośnej przeszła w niewiarygodnie cichą; tak cichą, że mógłby umrzeć od tej pustki.

Wrócił więc w to samo miejsce, tak desperacko pragnąć poczuć ponownie.

I poczuł. Pełnią siebie.

Świat znów stanowił wymiar rozmaitych odczuć, serce ponownie pompowało krew ze zdwojoną siłą, a w piersi powoli rodziło się pragnienie czyste niczym łza, a jednocześnie tak zagmatwane i trudne do rozgryzienia.

Dziewczynka wreszcie, jakby dotarł do niej ciężar czyjegoś spojrzenia, wyjrzała przez ramię. Mogłaby uciec spłoszona widokiem wpatrujących się w nią okrągłych ze zdumienia oczu. Mogłaby zalać się łzami i zacząć krzyczeć. Mogłaby zrobić tak wiele, a jednak ona tylko się uśmiechnęła. Słodko, niewinnie, tak pięknie.

Przede wszystkim jednak, była zupełnie nieświadoma władzy, jaka w jednej chwili spoczęła w jej rękach.

Od tamtej chwili prowadzący Cassiana przez życie los zmienił swój kurs, wycelował wprost w duszę dziewczyny, która miała stać się jego jedynym źródłem uczuć.

I choć dotąd Cassian nie żywił urazy wobec świata, który pozbawił go normalnego, ludzkiego funkcjonowania, to nagle uzależnił się od chwili, w której mógł przeżywać to wszystko na własnej skórze.

Uzależnił się tak bardzo, że nie mógł przestać patrzeć na tę owianą tajemnicą dziewczynę. Ani wtedy, ani już nigdy.

Bo tylko widząc ją, miał wrażenie, że wszystko w nim ożywa. I wiedział, wiedział już, że darem nie była jego zdolność zepchnięcia człowieczeństwa w czeluści umysłu. Darem była dziewczyna, która go od tego wybawiła.

***

Twitter/Instagram: autorkaangelika

TikTok: literaturoholiczka

#BODwatt

Beauty of DarknessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz